[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koniec lontu zasyczał; czerwona iskra zaczęła pełznąć wolno w stronę mydeł.Wepchnąłem ładunek pod stos połamanych pługów i bron w kącie stodoły i w szalonym pośpiechu zerwałem deskę z tylnej ściany.Tłum wbiegł już do zagrody; słyszałem krzy­ki.Porwałem kometę i przecisnąłem się przez otwór w gęstą pszenicę rosnącą za stodołą.Schylony, żeby nikt mnie nie spostrzegł, po­biegłem w kierunku lasu poprzez łany pszenicy, drążąc przez nie tunel jak kret.Byłem mniej więcej w połowie pola, kiedy ziemia zatrzęsła się od wybuchu.Obejrzałem się.Dwie ściany, markotnie oparte o siebie, to wszystko, co zostało ze stodoły.Pomiędzy nimi wirowały dziesiątki połamanych desek i ob­łoki siana.Wyżej wznosił się grzyb pyłu.Odpocząłem dopiero wtedy, gdy dotarłem na skraj lasu.Ucieszyło mnie, że zagroda mojego pana nie stanęła w płomieniach.Słyszałem tylko wrzawę głosów.Nikt mnie nie gonił.Wiedziałem, że nigdy nie będę mógł wrócić do wsi.Zacząłem zagłębiać się w las, rozglądając się po podszyciu, w którym kryły się naboje, mydła i zapalniki.9.Przez kilka dni krążyłem po lasach, co jakiś czas próbując zbliżyć się do wiosek.W pierwszej spostrzegłem z daleka, że ludzie biegają od chaty do chaty, coś krzycząc i wymachując rękami; nie wiedziałem, co się stało, ale uznałem, że rozsąd­niej jest odejść.W drugiej wsi posłyszałem strzały; najwyraźniej w pobliżu znajdowali się albo Niem­cy, albo partyzanci.Zniechęcony, przez kolejne dwa dni włóczyłem się po lesie.Wreszcie, głodny i wyczerpany, postanowiłem zajść do następnej wioski, która ze skraju lasu wyglądała całkiem spokojnie.Wyłaniając się z krzaków, niemal wpadłem na chłopa orzącego niewielkie poletko.Był to olbrzym o potężnych dłoniach i stopach.Rudawy zarost zasłaniał mu twarz prawie po same oczy, potargane włosy stały nastroszone jak kępy sitowia.Bladoszare oczy przypatrywały mi się czujnie.Naśladując miejscową mowę, powiedzia­łem mu, że za kąt do spania i odrobinę strawy gotów jestem doić krowy, sprzątać oborę, pędzić bydło na pastwiska, rąbać drwa na opał, na­stawiać wnyki na dziką zwierzynę, a także czynić uroki zapobiegające chorobom ludzi i zwierząt.Chłop wysłuchał mnie z powagą, po czym bez słowa zabrał do domu.Był bezdzietny.Jego żona, mimo że sąsiedzi odmawiali ją od tego kroku, zgodziła się mnie przyjąć.Pokazano mi, gdzie mam spać w stajni, i wyjaśniono moje obowiązki.Wieś należała do ubogich.Chaty zbudowane były z bali i oblepione z obu stron gliną zmieszaną ze słomą.Ściany, głęboko zapadłe w ziemię, podtrzymywały kryte strzechą dachy zwieńczone kominami wykonanymi z gliny i wierzbowych witek.Tylko kilku gospodarzy miało stodoły, a te, dla oszczędności, często przylegały do siebie tylną ścianą.Co pewien czas wioskę nachodzili niemieccy żołnierze z pobliskiej stacji i zabierali całą żywność, jaką udało im się znaleźć.Kiedy się zbliżali, a na ucieczkę do lasu było za późno, chłop chował mnie w chytrze zamas­kowanej piwnicy pod stodołą.Miała bardzo wąskie wejście, ale za to co najmniej trzy metry głębokości.Pomogłem chłopu ją wykopać i nikt więcej, oprócz nas dwóch i jego żony, nie wiedział o jej istnieniu.Służyła za spiżarnię, dobrze zresztą zaopa­trzoną: znajdowały się tu wielkie bryły masła i sera, wędzone szynki, pęta kiełbasy, gąsiorki samogonu i inne smakołyki.Na dnie piwnicy zawsze panował chłód.Podczas gdy Niemcy przetrząsali chałupę w poszukiwaniu żywności, ganiali po polach świnie, nieudolnie usiłowali łapać kury, ja siedziałem w ukryciu rozkoszując się cudownymi zapachami.Czasami żołnierze stawali nawet na desce zasłaniającej wejście do piwnicy.Chwytałem się wtedy za nos, żeby przypadkiem nie kichnąć, i wsłuchiwałem w ich dziwną mowę.Jak tylko warkot ciężarówek cichł w oddali, gospodarz wyciągał mnie z ukry­cia, żebym wracał do swoich zwykłych obo­wiązków.Rozpoczęła się pora grzybobrania.Wygło­dzeni wieśniacy powitali ją z radością; chodzili do lasu zbierać obfite plony.Ponieważ potrzebna była każda para rąk, mój pan zawsze zabierał mnie ze sobą.Spore gromady mieszkańców in­nych wsi również krążyły po lasach w poszuki­waniu grzybów.Zdając sobie sprawę, że wy­glądam jak Cygan, mój pan, z obawy, iż ktoś dojrzy moje czarne włosy i doniesie na niego Niemcom, zgolił mi głowę do łysej skóry.Aby mniej rzucać się w oczy, wychodząc z chałupy wkładałem wielką starą czapę, która zakrywała mi połowę twarzy.Ale mimo to czułem się nieswojo pod podejrzliwymi spojrzeniami wieś­niaków i zawsze starałem się trzymać blisko mojego pana.Wiedziałem, że jestem mu na tyle potrzebny, że jeszcze przez pewien czas zechce mieć mnie u siebie.W drodze na grzybobranie przecinaliśmy tory kolejowe biegnące przez las.Kilka razy dziennie przejeżdżały tędy ogromne, dyszące lokomotywy, które ciągnęły wiele wagonów towarowych.Z da­chów wagonów sterczały karabiny maszynowe; jeden zamontowany był także na platformie przed lokomotywą.Żołnierze w hełmach badali niebo i las przez lornetki.Potem na torach pojawiły się inne pociągi.W zamkniętych wagonach dla bydła tłoczyli się ludzie.Kilku chłopów, pracujących na stacji, przyniosło do wsi nowiny: tymi pociągami prze­wożono Żydów i Cyganów, których schwytano i skazano na śmierć.Do każdego wagonu upy­chano po dwieście osób; musieli stać prosto jak źdźbła zboża i z rękami w górze, aby zajmować jak najmniej miejsca.Byli wśród nich starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, dzieci i nawet niemowlęta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl