[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Należało to częściowo przypisać, jak przypuszczał, faktowi, iżuważano, że jest on takim dobrym panem, choć sam nigdy nie sądził, że czymś się tu wyróżnia.Najwyrazniej już samo to, że nie traktował ich zle, wystarczało, żeby zaczęli uważać goza dobrego.Ale ważniejsze nawet było to, że dosłownie nie mogli się doczekać, kiedy pójdą dowalki.Dla kogoś z dwudziestego wieku było to zagadką.Najwidoczniej każda bitwa stanowiłataką rozrywkę jak współcześnie cyrk czy parady - a jakiekolwiek rozrywki były rzadkimi,jasnymi chwilami w życiu większości z nich.Ludzie ci, razem ze zbrojnymi i łucznikami, rozłożyli się wśród drzew okalającychzamek, dość głęboko w ich cieniu, żeby nie zauważono, że stamtąd obserwują.Słońce się zniżyłoi dokładnie o zachodzie pierwszych dwóch spośród ciężkozbrojnej jazdy Malvinne'a ukazało sięzza przeciwległych skrzydeł zamku i zbliżyło się do opuszczonego zwodzonego mostu.Przejechali po nim wśród stukotu kopyt i przez bramę wjechali na zamkowy dziedziniec.- Osiemdziesięciu ludzi, dokładnie - powiedział Brian, gdy ostatni zniknął w cieniubramy.- Czy nie mówiłem? - warknął Aragh.- Istotnie, mówiłeś, panie wilku - rzekł rycerz - i nie szło o to, żebym nie ufał twoimrachunkom, tylko sam musiałem zobaczyć - nie tyle, ilu ich jest, co jakie mają zbroje i broń i jakjadą.Ten oddział to nie żadna zbieranina, Jamesie.To wszystko weterani, nawykli do siodła.Będą równie nawykli do swego oręża, gdy nadejdzie czas.- Niewielką miałem nadzieję, że będzie inaczej - stwierdził ponuro Jim.- Ja też - powiedział Brian.- Ale patrząc na to z jaśniejszej strony, czy zauważyłeś, żechoć jechali razem, to w niespecjalnie przyjacielski sposób? Albo mają dla siebie nawzajemniewiele sympatii, albo całodniowe oczekiwanie, jak przypuszczałem, znużyło ich tak, że będąmusieli podjeść sobie i popić, żeby powrócił im dobry nastrój.Most zwodzony podniesiono.- Teraz - powiedział rycerz - im szybciej dostaniemy się na tyły zamku, kiedy jest jeszczedość widno, żeby się przyjrzeć polu, tym lepiej.Będziemy pozostawać w cieniu samego zamku,co pomoże nas osłonić, ale może także ukryć przed nami pewne właściwości gruntu.Przesunęli się zatem do drzew otaczających oczyszczony teren zamku.Tutaj nie tylkowiększość pola pozostawała w cieniu zamku, ale ogólnie mówiąc, Malencontri stanowiło jednąlitą ścianę z kamienia, z niewielką liczbą punktów obserwacyjnych, nie licząc blanków naszczycie.Jim, Brian i Dafydd, pozbywszy się zbroi i broni, i wyglądając, o ile się dało, jakmiejscowi ludzie, wysunęli się naprzód, by zbadać miejsce, w którym kryło się wojskoMalvinne'a w ciągu dnia.Nie chodzili w jakiś specjalnie ustalony sposób, ale dokładnieprzyjrzeli się gruntowi.W ich obecności nie było nic dziwnego, nawet gdyby dostrzeżono ich zzamku, gdyż należało wręcz spodziewać się, że niektórzy z biedniejszej części gminu będą prze-czesywali grunt tam, gdzie lepsi od nich spędzili dzień, w nadziei znalezienia czegośwartościowego czy przydatnego, co mogło zostać zgubione lub wyrzucone.Cichy gwizd Briana przyciągnął uwagę Jima.Podniósł głowę, a widząc, że rycerzukradkiem go do siebie przyzywa, dołączył do niego.Brian pochylał się nad połacią stratowanej trawy, gdzie najwyrazniej były wcześniejkonie.- Popatrz - powiedział do Jima po cichu - ich konie są przywiązane tylko do kołkówwbitych w ziemię.Można by chyba odgarnąć trochę ziemi, tam gdzie kołek jest wbity, przeciąćgo częściowo, a potem z powrotem nagarnąć ziemię.W ten sposób kołek powinien wytrzymaćkażde normalne szarpnięcie, ale łatwo go będzie wyłamać, jeśli zwierzę naprawdę się przerazi.Poczekajmy, aż zapadną głębsze ciemności, i spędzmy ten czas oznaczając miejsca kołków.Potem możemy nad nimi popracować, kiedy przez całą noc będziemy osłonięci przed wzrokiemkażdego strażnika.Zrobili tak i jakieś pół godziny pózniej około piętnastu kryjących się postaci - Jim, Brian,Dafydd i nowi ochotnicy - zajętych było przecinaniem kołków nożami, raczej na wyczucie niż wjakiś inny sposób, i zakrywaniem nacięć cienką warstwą ziemi.Skończyli i wycofali się do lasu, zanim światło księżyca mogło ich tam przyłapać.Niebyło zwyczajem gminu pozostawanie poza domem po zapadnięciu ciemności w równym stopniudla potrzeby zbudzenia się o wschodzie słońca i rozpoczęcia pracy, co z zabobonnych obawprzed tym, czym mogła im grozić noc.Miejscowi zabrali do swych małych domostw łuczników i zbrojnych.Brian, Jim i Dafyddzdecydowali obozować na powietrzu, wokół ogniska rozpalonego w lesie, w bezpiecznejodległości i pod wystarczającą osłoną drzew, żeby płomieni nie zauważono z zamku.%7ładna zniewielkich chat, które przyjęły tych niższych rangą, nie posiadała kwater, jakie Brian uważał zadość porządne dla rycerza, a poza tym, w ten sposób odosobnieni, mogli przedyskutować swojeplany.Jim miał osobiste powody, żeby nie wstępować do jednej z chat swoich własnychwłościan.Chaty te roiły się od pcheł, wszy i innego robactwa.Niezupełnie udało mu się uchronićprzed nimi w czasie podróży do Francji i z powrotem, chciał jednak utrzymać, w miaręmożliwości, czystość, dopóki nie dostanie się do zamku, każe porządnie wygotować i wyczyścićswoje ubranie i wezmie kąpiel w zaciszu jego i Angie kwatery.Wieczór wciąż był pełen zajęć, ludzie się krzątali tam i z powrotem.Trzeba byłoprzygotować wiązki gałęzi, które miały zostać podpalone.Dafydd miał też szczegółoweinstrukcje do wydania łucznikom.Udało mu się wybrać przynajmniej tuzin potencjalnychstrzelców z trzydziestu czy czterdziestu, którzy się stawili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]