[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gaweł pasowałmi do przedsięwzięcia tylko częściowo.Nieprzyzwoicie byłoby zwalać na niegowszystkie podejrzenia.- Pan Rakiewicz ma - przyznałam niechętnie.- Aleabsolutnie nie widzę powodu, dla którego miałby mieszać się do takich głupichimprez.Na diabła mu to? A nawet gdyby, to co tu robi ten szlachetny Wiśniewski?Konkuruje z nim czy co? - To ma dwa nurty - rzekł nagle major po chwilimilczenia, z natężeniem wpatrując się w przestrzeń za mną.- Jeden dotyczyczarnego rynku i różnych bandziorskich porachunków, a drugi kręci się koło pani.One się gdzieś ze sobą zazębiają.Doskonale wiem, że pani nie mówi prawdy, cośpani ukrywa, dopuszczam możliwość, że nieświadomie.Dużo mi pani wyjaśniła,poczekam, aż przypomni pani sobie i resztę.Zechce pani uprzejmie pośpieszyć sięz tym trochę, a teraz zejdę z panią po tę kartkę.Nic nie mówiłam,zdegustowana przesadną przenikliwością majora.Znalazłam w skrytce tajemniczydonos na Dziobatego, nawet mało pognieciony.Na pytanie, kiedy dokładnie zostałwetknięty za wycieraczkę, wyjaśniłam, że nazajutrz po skręceniu przez Pawłanogi.Paweł dostał wówczas zwolnienie lekarskie na trzy dni, więc datę łatwomożna sprawdzić u niego w pracy.Major wydawał się tą informacjąusatysfakcjonowany.Nie zdążyłam wprowadzić w czyn pomysłów, które zalęgły misię w głowie podczas interesującej rozmowy w komendzie, ponieważ zaraznastępnego dnia zadzwonił Maciuś.- Słuchaj! - zajęczał głosem pełnymabsolutnej, nieopanowanej paniki.- Słuchaj, stało się coś.Stało się cośstrasznego! Ja.Ja dostałem.Ja dostałem.Dzisiaj dostałem.- Po pysku -podpowiedziałam życzliwie.- Co?.A, nie.Nie.Słuchaj.- No przecież słucham!Maciuś konspiracyjnie zniżył głos.- Ja dzisiaj dostałem.paczkę - wyszeptał już zupełnie tragicznie.Dosłyszałamniedokładnie i oczyma duszy natychmiast ujrzałam przerażonego Maciusia z żywąkaczką w objęciach.- Jaką kaczkę? - spytałam nieufnie.- Poleconą - odparłMaciuś grobowo.Poczułam się nieco zaskoczona i przez chwilę zastanawiałam się,o co mu może chodzić.- Ja jej skubać i patroszyć nie będę - oznajmiłamstanowczo, na wszelki wypadek.- Wybij to sobie z głowy od razu.Maciuś wydawałsię co najmniej równie zaskoczony.- Co.? Kogo skubać.Jak to.Ja nierozumiem, co ty mówisz! - Mówię, że nie będę skubać tej kaczki.-Jakiejkaczki.?!!!Nabrałam całkowitej pewności, że Maciuś z tajemniczych przyczyn zwariowałostatecznie.- Boże, zmiłuj się nade mną! - westchnęłam z rezygnacją.- Przecieżmówisz że dostałeś kaczkę.Żywą? - Ależ nie! Martwą! To znaczy nie.Zapakowaną.Słuchaj, może ja lepiej przyjadę do ciebie? Myśl, że mam gościć usiebie szaleńca, na domiar złego z jakimś dziwnym drobiem, wydała mi sięniepokojąca.Wolałam nie ryzykować.- Lepiej będzie, jak ja przyjadę do ciebie -zadecydowałam kategorycznie.- Właśnie wyjeżdżam na miasto.Gdzie jesteś? - Wkiosku.- W jakim kiosku?- No, w kiosku.To znaczy nie, w budce Ruchu.To znaczy nie, w budcetelefonicznej.Nie chciałem dzwonić z domu.- Ale wracasz do domu? - No niewiem.No, chyba tak.No tak, oczywiście, wracam.- A gdzie teraz jesteś? -No, w tej budce.- O rany boskie, w jakiej budce?! Gdzie ta budka stoi?!- Na ulicy.To znaczy, na skrzyżowaniu.Pomyślałam, że muszę go traktowaćłagodnie, bo inaczej nie dogadam się z nim do skończenia świata.- Naskrzyżowaniu, bardzo dobrze.To jest pewnie skrzyżowanie dwóch ulic.Znaczy, najakiej ulicy jesteś? - Na tej, no, na Kruczej.- To do domu masz niedaleko?- Nie, blisko.Dzwonię z najbliższego kiosku.To znaczy, z budki.Tylko nachwilę wyszedłem, zaraz wracam.- Doskonale.Będę u ciebie za piętnaście minut.Idź do domu i czekaj na mnie, nigdzie nie wychodź.Cześć! - Cześć.-powiedział słabo Maciuś, najwidoczniej niezdolny do żadnych protestów.Dokładniew kwadrans później zadzwoniłam do jego drzwi.Czatował chyba pod nimi, bootworzył, zanim zdążyłam zdjąć palec z dzwonka.- To w końcu co dostałeś? -spytałam z zainteresowaniem.- Ciiiicho.- zaszeptał Maciuś nerwowo.- Ja tegonie rozumiem i teraz nie wiem, co zrobić.Dostałem paczkę i otworzyłem ją, ipatrz.! Weszłam do pokoju i spojrzałam.Na stole leżała bardzo duża koperta,rozdarta prawie na pół, z niej zaś wyglądał gruby plik studolarowych banknotów.Tak byłam nastawiona na jakiś drób, kaczkę, gęś, indora czy zgoła żywą papugę,że przez moment nie rozumiałam, co widzę.Popatrzyłam na Maciusia, na dolary,znów na Maciusia i wreszcie oprzytomniałam.- Co to znaczy? Znalazłeś swojedolary? - Jak to znalazłem, nic nie znalazłem, wcale tego nie znalazłem! -zdenerwował się Maciuś.- Gdzie ja to miałem znaleźć?! To przyszło pocztą! Toznaczy nie, zawiadomienie przyszło pocztą i ja to odebrałem.Z poczty! -Dzisiaj? - Dzisiaj.Zamilkłam.Maciuś patrzył na mnie jak zachłanna sroka w wyjątkowo okazały gnat.- Zrób mi jakiej kawy albo co - zażądałam po namyśle.- Ja się muszę zastanowić.To jest poważna sprawa.Usiadłam na kanapie, wpatrzona w rozerwaną kopertę, a Maciuś posłusznie popędziłdo kuchni.Wrócił z tą kawą nawet dosyć szybko, ale przez ten czas zdążyłamprzemyśleć parę rzeczy.- Niech cię ręka boska broni, nie dotykaj tego więcej -rzekłam ostrzegawczo.- W ogóle niech nikt tego nie dotyka.Maciusiowi wyleciałaz ręki łyżeczka.- Uważasz, że mogą być.Mogą być.Czymś nasycone.?Zatrute.? - Zwariowałeś? Z daleka widać, że z tej kupy wystaje parę nowychbanknotów.Uważam, że mogą być na nich odciski palców.Na starych to w ogóle niema co szukać, na kopercie znajdą pewnie wszystkich kolejnych pracowników poczty,ale na tych nowych banknotach, kto wie, może uda się coś wyodrębnić.Nieliczyłeś ich, mam nadzieję? - Nie, no coś ty?! Otworzyłem to i okropnie sięzdenerwowałem.I od razu zadzwoniłem do ciebie.- Bardzo dobrze.To teraz odrazu zadzwonisz do milicji.Do tego kapitana, który się tym zajmował, on sięnazywa Różewicz.Czekaj, mam zapisany jego numer.Maciuś przeraził się tak, żezakrztusił się kawą i prychnął nią prosto na stół, na kopertę i na dolary.Zirytowałam się, bo tworzył w ten sposób na dowodzie rzeczowym nowe,niepotrzebne ślady.Porzuciłam kalendarzyk i łupnęłam go w łopatki.Po chwiliodzyskał oddech.- Jak to.na milicję.- wyszeptał żałośnie, przerywanymgłosem.- Oni mi nie uwierzą.Posadzą mnie.Wszystko zabiorą.Musiałamzużyć olbrzymią ilość sił, zanim wreszcie przekonałam go, że nie zostanienatychmiast skazany na galery, zamknięty w lochu, pozbawiony całego mienia aniteż ścięty na pniu toporem katowskim.Uwierzył mi, ale ciągle się wahał isłuchawka wypadała mu z ręki.Zadecydowałam zatem, że sama zadzwonię.Odebrałammu tę słuchawkę i wykręciłam numer komendy z nadzieją, że nawet jeśli kapitanaRóżewicza już nie ma, ktoś mi powie, gdzie go można znaleźć.Kapitan Różewiczjednakże był.Obaj z porucznikiem Pietrzakiem siedzieli w gabinecie kapitana iobmyślali rozmaite metody popełniania przestępstw.Major Fertner uzyskanymi odemnie informacjami zdążył już uszczęśliwić swoich współpracowników i terazkapitan z porucznikiem próbowali sprawdzić niektóre hipotezy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]