[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Musisz - oświadczyła jej stanowczym, cichym głosem.- Wiesz, że musisz.- W jej tonie można było wyczuć osobliwe sztucznie narzucone zdecy­dowanie, jak gdyby zmuszała się do wykonania jakiegoś bardzo nie­przyjemnego obowiązku.Keffria spojrzała na matkę ze wstydem, a jej oczy błysnęły buntowniczo.Potem upadła na kolana obok młodszej siostry i wyciągnęła bladą, drżącą rękę.Brashen sądził, że zamierzała dotknąć swego ojca, lecz kobieta zdecydowanym ruchem chwyciła kołek w połowie - między dłońmi Althei i Ephrona.Roni­ca Vestrit pokiwała z aprobatą głową.- Altheo, puść kołek.Statek należy do twojej siostry.Zgodnie z prawem starszeństwa.A także z woli twojego ojca.- Głos matki drżał, kiedy wyraźnie i powoli wymawiała te słowa.Althea podniosła oczy z niedowierzaniem i zapatrzyła się naj­pierw w rękę siostry, potem w jej twarz.- Keffrio? - wykrztusiła oniemiała.- To nie może być prawda! Starsza córka kapitana rozejrzała się niepewnie, w końcu za­trzymała wzrok na matce.- Ależ tak! - oznajmiła Ronica Vestrit, prawie srogim tonem.- Tak się musi stać, Altheo.Tak być musi, dla dobra nas wszystkich.- Papo? - szepnęła dziewczyna załamującym się głosem.Ciemne oczy ojca ani na chwilę nie oderwały się od jej twarzy.Je­go usta otworzyły się, poruszyły, po czym odezwał się po raz ostatni:-.Puść.Brashen przypomniał sobie, jak kiedyś pracował na pewnym żaglowcu, którego mat trochę za dużo wymachiwał marszpiklem.Przeważnie okładał nim towarzyszy rejsu, marynarzy, którzy jego zdaniem nie przykładali się należycie do wykonywanych zadań.Nie raz Brashen był niechętnym świadkiem spojrzenia pojawiającego się na twarzy uderzonego w tył głowy mężczyzny.Podobnie patrzyła teraz Althea - jak osoba, która nie może zrozumieć kto, jak i dlacze­go zadał jej ból.Jej chwyt na kołku zelżał, dłoń opadła, po czym dziewczyna zacisnęła ją na chudym ramieniu ojca.Trzymała się go jak marynarz wraku na miotanym burzami morzu.Nie patrzyła już na matkę ani na siostrę.Trzymała tylko ramię ojca, który wpatrywał się w nią i łapał powietrze niczym ryba pozbawiona wody.- Papo - wyszeptała ponownie.Plecy starca wygięły się w łuk, pierś zafalowała z wysiłku.Niestety Ephronowi Vestritowi zabrakło tchu.Zakołysał głową, zwrócił twarz ku ukochanej córce, ale upadł z powrotem na pokład.Jego długa walka skończyła się.Oczy zmato­wiały, potem zmartwiały, ciało całkowicie znieruchomiało na deskach “Vivacii”, jak gdyby stary kapitan zamierzał się wtopić w jej drewno.Ręka zsunęła się z kołka.Keffria wstała, Althea rzuciła się do przodu.Położyła dłoń na piersi ojca i zaczęła bez wstydu i rozpaczliwie płakać.Nie widziała tego, co zobaczył Brashen.Gdy Keffria wstała, oddała kołek oczekującemu mężowi.Nie wierząc własnym oczom, młody marynarz obserwował, jak Kyle przyjmuje cenny kawałek drewna, po czym odchodzi na stronę, dumnie unosząc kołek, jak gdyby naprawdę miał do niego prawo.Brashen już chciał za nim po­biec.Po chwili jednak zdecydował, że nie wolno mu się mieszać.Zresztą, z kołkiem czy bez, statek i tak się przebudzi.Młodemu ma­rynarzowi wydało się, że już czuje różnicę; wsunięcie kołka do otwo­ru jedynie przyspieszy proces ożywienia.Przyrzeczenie, które złożył swojemu kapitanowi, nabrało teraz nieco innego sensu.“Idź z nią, synu.Ona potrzebuje twojej pomocy.Pomóż jej przez to przejść”.Kapitan Vestrit prawdopodobnie nie mówił o koł­ku ani o swojej śmierci.W takim razie, o czym? Serce ścisnęło się Brashenowi w piersi, gdy próbował się domyślić, co właściwie obie­cał zrobić.* * *Althea poczuła, że na ramionach zaciskają się czyjeś ręce.Wy­szarpnęła się z ich uścisku.Nie obchodziło jej, kto stał z tyłu.W ciągu kilku minut utraciła i ojca, i “Vivacię”.Prościej byłoby umrzeć.Ciągle jednak oba te fakty jeszcze do niej w pełni nie dotarły.Pomyślała, że to nie jest w porządku i że w jednej chwili powinna się przydarzać najwy­żej jedna nieprawdopodobna rzecz.Gdyby zdarzenia działy się jedno po drugim, może potrafiłaby sobie z nimi poradzić.Ilekroć jednak myślała o śmierci ojca, uświadamiała sobie, że właśnie straciła wszel­kie prawa do własnego żaglowca.A przecież nie wypadało żalić się na los tutaj, przy martwym ciele ojca.Wtedy bowiem pojawiało się w jej głowie potworne pytanie: Jak ojciec, którego tak bardzo wielbiła, mógł ją tak straszliwie zdradzić? Cierpiała, lecz starała się tłumić gniew, oba­wiała się bowiem, że nią zawładnie, strawi ją i zamieni w popiół.Obce dłonie wróciły, chwytając mocno jej zgarbione ramiona.- Odejdź, Brashenie - powiedziała słabo na chybił trafił.Ale nie miała już tak wielkiej ochoty wyswobodzić się z uścisku.Ręce drugie­go człowieka niosły ze sobą ciepło i siłę, przypominały dłonie jej oj­ca.Czasami Ephron Vestrit przychodził na pokład, gdy córka pełni­ła wachtę przy sterze.Jeśli chciał, potrafił poruszać się cicho jak duch; cała załoga o tym wiedziała i nikt nie mógł przewidzieć, kiedy i gdzie ich kapitan się pojawi.Zawsze milczał i nigdy nie wtrącał się w pracę, oceniał jedynie wprawnym okiem wykonanie zadania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl