[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stali jeszcze chwilę wpatrzeni w popioły.Wreszcie Kinnard zaproponował, żeby ruszyli.Kim skinęła głową.Wrócili do samochodu i pojechali do laboratorium.Kim otworzyła drzwi.Przeszli przez pomieszczenie, gdzie miała się znajdować recepcja, i przez wewnętrzne drzwi.Kinnard stanął jak wryty.W środku było zupełnie pusto.- Gdzie sprzęt? Myślałem, że tu jest laboratorium.- Było.Powiedziałam Stantonowi, że ma natychmiast zniknąć.Że jeśli nie, to oddam wszystko na cele dobroczynne.Kinnard podbiegł kawałek, kozłując niewidzialną piłką i wrzucając ją do niewidzialnego kosza.Echo jego obcasów odbijało się od pustych ścian.- Możesz tu zawsze urządzić salę gimnastyczną.- Wolałabym pracownię.- Mówisz poważnie?- Tak, chyba tak.Opuściwszy byłe laboratorium, pojechali do starego domu.Kinnard odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że nie został ogołocony tak jak tamten budynek.- Szkoda byłoby zmarnować to wszystko - powiedział.- Zrobiłaś z tego urocze mieszkanie.- Tak, jest fajne - przyznała Kim.Weszli do salonu.Kinnard obszedł go dookoła i wszystko dokładnie obejrzał.- Jak sądzisz, czy jeszcze kiedyś zechcesz tu zamieszkać? - spytał.- Myślę, że tak.Kiedyś.A ty? Mógłbyś w ogóle mieszkać w takim miejscu?- Oczywiście.Po stażu w tutejszym szpitalu proponowano mi etat, nad którym się poważnie zastanawiam.Mieszkanie tutaj byłoby idealne.Tyle tylko, że chyba czułbym się odrobinę samotnie.Kim spojrzała mu w twarz.Prowokacyjnie uniósł brwi.- Czy to ma być propozycja? - zagadnęła.- Może - odparł wymijająco.Kim zastanawiała się chwilę.- Może byśmy się przekonali, co do siebie czujemy po sezonie narciarskim?Kinnard zachichotał.- Podoba mi się, że nabrałaś poczucia humoru - powiedział.- Potrafisz teraz żartować nawet z rzeczy, które są dla ciebie ważne.Naprawdę się zmieniłaś.- Mam nadzieję.Już dawno trzeba było.- Wskazała portret Elizabeth.- To moja antenatka sprawiła, że to zrozumiałam, i natchnęła mnie odwagą.Nie jest łatwo przełamać stare schematy.Mam nadzieję, że moja nowa osobowość jest trwała, no i że ty będziesz mógł z nią żyć.- Jak na razie szalenie mi się podoba - oświadczył.- Teraz, kiedy jesteśmy razem, nie czuję się już, jakbym stąpał po szkle.To znaczy, nie muszę się stale zastanawiać, co ty czujesz.- To bardzo dziwne, a zarazem wspaniałe, że z tak straszliwej historii mogło wyniknąć coś dobrego.A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że wreszcie znalazłam odwagę, żeby powiedzieć mojemu ojcu, co o nim myślę.- Co w tym śmiesznego? Wydaje mi się, że to bardzo pasuje do twojej świeżo nabytej umiejętności ujawniania, co masz na sercu.- Śmieszne jest nie to, że to zrobiłam, tylko co z tego wynikło.W tydzień po naszej rozmowie, która, przynajmniej z jego strony, wypadła wyjątkowo niesympatycznie, zadzwonił do mnie i teraz wszystko wskazuje na to, że to początek naprawdę satysfakcjonującej więzi.- To cudownie - powiedział Kinnard.- Zupełnie jak z nami.- Tak - zgodziła się Kim.- Zupełnie jak z nami.Zarzuciła mu zdrową rękę na szyję i uściskała go.Odwzajemnił jej się z żarliwością.PIĄTEK, 19 MAJA 1995Kim przystanęła, by przyjrzeć się fasadzie nowego budynku z cegły.Nad wejściem wmurowana była długa biała marmurowa tablica z wypukłym napisem OMNI PHARMACEUTICALS.Sama nie wiedziała, co w świetle niedawnych wydarzeń ma myśleć o tym, że firma nadal działa.Rozumiała jednak, że Stanton nie może pozwolić jej po prostu umrzeć, skoro zaangażował w nią wszystkie pieniądze.Kim otworzyła drzwi i weszła.Podała swoje nazwisko recepcjonistce.Po kilku minutach pojawiła się sympatyczna kobieta ubrana z klasyczną elegancją i odprowadziła ją do drzwi jednego z laboratoriów firmy.- Czy po zakończeniu wizyty trafi pani do wyjścia? - spytała.Kim zapewniła ją, że tak, i podziękowała, a po chwili nacisnęła klamkę.Z opisu Stantona wiedziała, czego ma oczekiwać.Drzwi, które właśnie minęła, nie prowadziły do właściwej pracowni, lecz do przedsionka.Od pracowni dzieliła go ściana, od wysokości biurka aż do sufitu oszklona.Przed nią stało kilka krzeseł.Pod taflą szkła znajdowało się okienko rozmównicy i zaopatrzone w mosiężne klamki drzwi, które przypominały bankomat.Za szkłem znajdowało się supernowoczesne laboratorium biomedyczne, które niesamowicie przypominało laboratorium w majątku Stewartów.Zgodnie z instrukcjami Stantona Kim usiadła na krześle i nacisnęła czerwony guzik na konsoli rozmównicy.We wnętrzu laboratorium dwie osoby oderwały się od stołu, przy którym siedziały zatopione w pracy.Na widok Kim ruszyły w jej kierunku.Kim doznała nagłego przypływu współczucia.Gdyby nie wiedziała kim są, nigdy by ich nie rozpoznała.To byli Edward i Gloria, oboje straszliwie zniekształceni przez oparzenia.Prawie nie mieli włosów.Oboje czekały też dalsze operacje plastyczne.Poruszali się sztywno.Dłońmi częściowo pozbawionymi placów popychali przed sobą przenośne stojaki z kroplówkami.Mówili ochrypłym szeptem.Podziękowali Kim, że przyszła, i wyrazili żal, że nie mogą oprowadzić jej po laboratorium zaprojektowanym specjalnie pod kątem ich kalectwa.Po chwili przerwy w rozmowie Kim spytała, jak ich zdrowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]