[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cóż bo mógł rzec po oświadczeniu hetmańskim, że lepiej polec nizli służbę bożą zdra-dzić? Jaki jeszcze przytoczyć argument? Więc sam nie wiedział biedny szlachcic, czy do ko-lan hetmańskich przypaść, czy w piersi się bić powtarzając: Mea culpa, mea maxima cul-pa!174A wtem w pobliskiej dominikańskiej kolegiacie rozległ się odgłos dzwonów.Dosłyszawszy go pan Sobieski rzekł: Dzwonią na nieszpór! Bogusz, pójdzmy się Bogu polecić.175ROZDZIAA XXXIIO ile pan Bogusz spieszył się jadąc z Chreptiowa do hetmana, o tyle jechał z wolna z po-wrotem.W każdym większym mieście popasał tydzień lub dwa, święta spędził we Lwowie itamże go zastał Nowy Rok.Wiózł on wprawdzie instrukcje hetmańskie dla Tuhaj bejowicza, ale że zawierały onetylko polecenie prędkiego kończenia sprawy z lipkowskimi rotmistrzami i suchy, a nawetgrozny rozkaz poniechania wielkich zamysłów, nie miał więc powodu z nimi się kwapić, bo itak Azja nie mógł nic poczynać między Tatarami nie posiadając w ręku hetmańskiego doku-mentu.Wlókł się więc pan Bogusz nawiedzając często po drodze kościoły i pokutę czyniąc zaswoje do Azjowych zamysłów przystąpienie.A tymczasem Chreptiów zaraz po Nowym Ro-ku zaroił się od gości.Przyjechał z Kamieńca Nawiragh, delegat patriarchy uzmiadzińskiego,z nim dwóch Anardratów, biegłych teologów z Kaffy, i służba liczna.Dziwili się wielce żoł-nierze ich strojom cudacznym, fioletowym i czerwonym krymkom, długim szalom z aksamitui atłasu, czarniawym obliczom i powadze wielkiej, z którą chodzili jakoby dropie albo żura-wie po chreptiowskiej stannicy.Przybył pan Zachariasz Piotrowicz, słynny ze swoich usta-wicznych do Krymu, ba! do samego Carogrodu, podróży, a słynniejszy jeszcze z gorliwości, zjaką odszukiwał i wykupywał jeńców na rynkach wschodnich; ten towarzyszył jako przewod-nik Nawiraghowi i Anardratom.Pan Wołodyjowski wyliczył mu zaraz kwotę potrzebną napana Boskiego wykupienie; że zaś wdowa nie miała dość pieniędzy, więc ze swego dołożył, aBasia po cichu swoje zauszniczki z perłami przydała, aby strapionej wdowie i miłej Zosi tymskuteczniej dopomóc.Przyjechał także pan Seferowicz, pretor kamieniecki, bogaty Ormianin,którego brat jęczał w tatarskich łykach, i dwie niewiasty, młode jeszcze i urody dość niepo-śledniej, choć czarniawe: Neresewiczowa i Kieremowiczowa.Obydwom o zabranych mał-żonków chodziło.Byli to wszystko goście po większej części strapieni, ale i wesołych nie brakło, bo ksiądzKamiński przysłał na zapusty do Chreptiowa pod Basiną opiekę swoją synowicę, pannęKamińską, łowczego zwinigrodzkiego córkę, a oprócz tego pewnego dnia spadł jak piorunmłody pan Nowowiejski, który, dowiedziawszy się o pobycie ojca w Chreptiowie, natych-miast wziął od pana Ruszczyca permisję i na spotkanie pospieszył.Młody pan Nowowiejski zmienił się wielce przez ostatnich lat kilka, bo naprzód, wierzch-nia jego warga już zacieniła się mocno wąsem, krótkim, białych, wilczych zębów nie przysła-niającym, ale pięknym i kręconym.Po wtóre, zawsze chłop był duży, ale teraz rozrósł sięprawie w olbrzyma.Zdawało się, że tak gęsta i zwichrzona czupryna tylko na tak ogromnejgłowie rosnąć może, a tak ogromna głowa tylko w tak bajecznych barach należytą znajdujepodporę.Twarz miał zawsze czarną, wichrami spaloną, oczy jarzące jak węgle; zawadiactwojakby wypisane na twarzy.Gdy chwycił spore jabłko, ukrywał je tak łatwo w swojej potężnejdłoni, że mógł się w zgaduj zgadula bawić, a gdy garść orzechów położył sobie na udzie iręką przycisnął, to potem tabakę wydobywał.Wszystko poszło w nim w siłę, bo zresztą chudy był i brzuch miał wpadnięty, jedno piersinad nim jak kaplicę.Podkowy łamał z łatwością, nie bardzo się natężając; toż pręty żelazneżołnierzom na szyi zawiązywał, a wydawał się jeszcze większy, niż był w istocie; gdy stąpił,trzeszczały pod nim deski, a gdy przypadkiem o ławę zawadził, to szczapę z ławy odłupywał.176Słowem, był to chłop setny, w którym życie, zdrowie, odwaga i siła kipiały, jak kipi war wsaganie, nie mogąc się w tak nawet ogromnym ciele pomieścić.Zdawało się, że płomień maw piersi i w głowie, i mimo woli patrzyłeś, czy mu się już z czupryny nie dymi.Jakoż dymiłosię często, bo i do wypitki był dobry.Do bitwy szedł ze śmiechem przypominającym rżeniekońskie i walił tak, że żołnierze po każdym spotkaniu umyślnie trupy jego oglądali, aby nad-zwyczajne cięcia podziwiać.Zresztą, od dziecka do stepu, stróżowania i wojny nawykły, mimo całej zapalczywościczujny był i przezorny: znał wszystkie tatarskie fortele, a po panu Wołodyjowskim i Rusz-czycu uchodził za najlepszego zagończyka.Stary Nowowiejski, wbrew pogróżkom i zapowiedziom, nie przyjął syna zbyt surowo, bobał się, że ów, zrażony, znów sobie pójdzie i nie pokaże się przez drugich lat jedenaście.A w gruncie rzeczy szlachcic samolub kontent był z tego syna, który pieniędzy z domunie brał, sam dawał sobie doskonale rady na świecie, pozyskał sławę między towarzyszami,łaskę hetmańską i szarżę oficerską, której niejeden mimo protekcji nie mógł się dochrapać.Wyrachował też sobie ojciec, że zdziczały w stepach i w wojnie młodzian może nie ugiąć sięprzed powagą ojcowską, a w takim razie lepiej jej na próbę nie wystawiać.Syn, lubo padł mu do nóg jak przystało, przecie w oczy śmiele patrzył i bez ogródki napierwsze przygany odrzekł: Ojciec przyganę masz w gębie, w sercu radość ze mnie, i słusznie, bom zakały nie przy-niósł, a żem do chorągwi uciekł, po tom szlachcic. Ale może bisurmanin odrzekł stary skoroś przez jedenaście lat w domu się nie poka-zał? Nie pokazałem się z bojazni kary, która by mojej oficerskiej szarży i powadze była prze-ciwną.Czekałem.listu z darowaniem win.Nie było listu, nie było i mnie. A teraz to się nie boisz?Młody pokazał swe białe zęby w uśmiechu: Tu wojskowa władza rządzi, przed którą choćby i rodzicielska ustąpić musi.Wiecie co,dobrodzieju, ot, lepiej uściskajcie mnie, bo duszną do tego macie ochotę!To rzekłszy ramiona otworzył, a pan Nowowiejski ojciec sam nie wiedział, co ma czynić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]