[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z równą ciekawością patrzono na chorągwie książęce, na owych Rusinów , jak ich nazywano.Nie byli oni jużtak obdarci i wynędzniali, jak po konstantynowskiej bitwie, bo książę w Zamościu dał nową barwę chorągwiom, alezawsze poglądano na nich jak na cuda zamorskie, gdyż w mniemaniu mieszkańców bliskich okolic stolicyprzychodzili z końca świata.Więc też i dziwy opowiadano o owych stepach tajemniczych i borach, w których sięrodzi takie rycerstwo, podziwiano ich płeć ogorzałą, spaloną wichrami z Czarnego Morza, ich hardość spojrzenia ipewną dzikość postawy, od dzikich sąsiadów przejętą.Ale najwięcej oczu zwracało się po księciu na pana Zagłobę, który dostrzegłszy, jaki go podziw otacza,spoglądał tak dumnie i hardo, toczył tak strasznie oczyma, iż zaraz szeptano w tłumie: Ten to musi być rycerzmiędzy nimi najprzedniejszy! A inni mówili: Siła on już musiał dusz z ciał wypędzić, taki smok sierdzisty! Gdyzaś podobne słowa dochodziły do uszu pana Zagłoby, starał się tylko o to, by jeszcze większą sierdzistościąwewnętrzne ukontentowanie pokryć.Czasem odzywał się do tłumu, czasem szydził, a najwięcej z litewskich komputowych chorągwi, w którychpoważne znaki nosiły złotą, a lekkie srebrną pętelkę na ramieniu. Naści hetkę, panie pętelko! wołał na tenwidok pan Zagłoba więc też niejeden towarzysz sapnął, zgrzytnął, szablą trzasnął, ale pomyślawszy, iż to żołnierzz chorągwi wojewody ruskiego tak sobie pozwala, w ostatku splunął i okazji zaniechał.Bliżej Warszawy tłumy stały się tak gęste, iż tylko noga za nogą można się było posuwać.Elekcja obiecywałabyć liczniejszą jak zwykle, bo nawet szlachta z dalszych, ruskich i litewskich, okolic, która z przyczyny odległościnie byłaby dla samej elekcji przybyła, ściągała teraz do Warszawy dla bezpieczeństwa.A przecie dzień wyboru byłjeszcze daleko, gdyż zaledwie pierwsze posiedzenia sejmu się rozpoczęły; ale ściągano na miesiąc i dwa naprzód,by ulokować się w mieście, temu i owemu się przypomnieć, tu i owdzie promocji poszukać, po dworach pańskichjadać i pijać, i wreszcie, by po żniwach stolicy i jej rozkoszy zażyć.Książę poglądał ze smutkiem przez tafle karety na owe tłumy rycerstwa, żołnierzy i szlachty, na te bogactwa iprzepych ubiorów, myśląc, jaką by to siłę można z nich utworzyć ile wojska wystawić! Czemu to taRzeczpospolita, taka silna, ludna i bogata, dzielnym rycerstwem przepełniona, jest zarazem tak mdła że sobie zjednym Chmielnickim i z dziczą tatarską poradzić nie umie? Czemu? Na krocie Chmielnickiego można by krociamiodpowiedzieć, gdyby owa szlachta, owo żołnierstwo, owe bogactwa i dostatki, owe pułki i chorągwie chciały takrzeczy publicznej służyć, jako prywacie służyły. Cnota w Rzeczypospolitej ginie! myślał książę i wielkie ciałopsuć się poczyna; męstwo dawne ginie i w słodkich wczasach, nie w trudach wojennych kocha się wojsko iszlachta! Książę miał poniekąd słuszność, ale o niedostatkach Rzeczypospolitej myślał tylko jak wojownik i wódz,któren wszystkich ludzi chciałby na żołnierzy przerobić i na nieprzyjaciela poprowadzić.Męstwo mogło się znalezći znalazło się, gdy stokroć większe wojny zagroziły wkrótce Rzeczypospolitej.Jej brakło jeszcze czegoś więcej,czego książę-żołnierz w tej chwili nie dostrzegł, ale co widział jego nieprzyjaciel, kanclerz koronny, bieglejszy odJeremiego statysta.Lecz oto w siwym i błękitnym oddaleniu zamajaczyły spiczaste wieże Warszawy, więc dalsze księciarozmyślania rozpierzchły się, a natomiast wydał rozkazy, które oficer służbowy wnet Wołodyjowskiemu, dowódcyeskorty, odniósł.Skoczył wskutek tych rozkazów pan Michał od kolaski Anusinej, przy której dotąd koniem toczył,do ciągnących znacznie z tyłu chorągwi, aby szyk sprawić i w ordynku dalej już ciągnąć.Zaledwie jednak ujechałkilkanaście kroków, gdy usłyszał, że pędzi ktoś za nim obejrzał się: był to pan Charłamp, rotmistrz lekkiego znakupana wojewody wileńskiego i Anusin adorator.Wołodyjowski wstrzymał konia, bo od razu zrozumiał, że pewnie przyjdzie do jakowegoś zajścia, a lubił z duszytakie rzeczy pan Michał; pan Charłamp zaś zrównał się z nim i z początku nic nie mówił, sapał tylko i wąsamisrodze ruszał, widocznie szukając wyrazów; na koniec ozwał się: Czołem, czołem, panie dragan! Czołem, panie pocztowy! Jak waszmość śmiesz nazywać mnie pocztowym? pytał zgrzytając zębami pan Charłamp mnie, towarzyszai rotmistrza? ha?Pan Wołodyjowski począł podrzucać obuszek, który trzymał w ręku, całą uwagę skupiwszy niby na to tylko, bypo każdym młyńcu chwytać go za rękojeść i odrzekł jakby od niechcenia: Bo po pętelce nie mogę poznać szarży. Waść całemu towarzystwu uwłaczasz, którego nie jesteś godzien. A to dlaczego? pytał z głupia frant Wołodyjowski. Bo w cudzoziemskim autoramencie służysz. Uspokójże się waćpan rzecze pan Michał choć w dragonach służę, przeciem jest towarzysz i to nielekkiego, ale poważnego znaku pana wojewody możesz tedy ze mną mówić jak z równym albo jak z lepszym.22Towarzysz spod poważnego znaku nie mógł iść pod komendę, nawet generała wojsk cudzoziemskiego autoramentu; przeciwnie nawet: częstogenerał bywał oddawany pod komendę towarzysza; aby tego uniknąć, generałowie i oficerowie regimentów cudzoziemskich starali się byćjednocześnie towarzyszami w polskich.Takim towarzyszem był i pan Wołodyjowski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]