[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem zapaliliśmy wspólne ogniska, uradowaliśmy żołądki cie­płą strawą.Wszystkim nam potrzebna była moralna ostroga.Od tej pory zawsze już będzie świeże mięso, ponieważ nie mogliśmy sobie pozwo­lić na karmienie i pojenie zwierząt, które nie wykonywały żadnej uży­tecznej pracy.Ten świat jest okrutny dla istot żywych.Zapytałem Thai Deia:- Czy w jakiejkolwiek mitologii istnieje coś, co wspominałoby o miej­scu znajdującym się przed nami?- Nie.Nie ma żadnej wzmianki, która dawałaby się z nim połączyć.- Jesteś pewien? Twoi kumple zdają się bardzo zmartwieni celem naszej wyprawy.- Ich niepokoi wszystko, a ta równina w szczególności.Widzą prze­cież na własne oczy, że jest to miejsce, które w ogóle nie powinno ist­nieć.Jest nienaturalne.- Co ty powiesz?- Każdemu narodowi zabrałoby tysiąc lat zbudowanie czegoś rów­nie rozległego.Żaden tak potężny pomnik nie może być niczym dobrym.- Nie rozumiem.- Tylko bardzo wielkie zło potrafi do tego stopnia skoncentrować się na pojedynczym celu, nie dbając o koszty, i po to, żeby stworzyć coś ostatecznie bezużytecznego.Zastanów się nad złem, które powodowało czarownikiem, Długim Cieniem.Włożył siły całego pokolenia w budo­wę swej fortecy.A ona jest niczym w porównaniu z tą równiną.Miał rację.Podszedłem blisko do bariery i popatrzyłem na niezli­czone iskrzące się kamienie.Znienacka rój małych cieni zatrzepotał wokół obozowiska.Aż podskoczyłem.Podobnie zresztą jak pozostali.Stado wron kołowało nad naszymi głowami, przeleciało przed tarczą słońca, potem pofrunęło na północ.Wszystkie prócz jednej.Ptaki zachowywały się dziwnie cicho.Za nimi nie było słychać było żadnego krakania.Maruder usadowił się na szczycie kolumny niemalże w prostej linii z leżącą przed nami fortecą.Przespacerował się po niej kilkukrotnie, roz­postarł skrzydła, a potem rozsiadł się, by nas obserwować.Ziut! Ognista kula pomknęła w stronę wrony.Chybiła.Nie pocho­dziła z tulei zamiłowanego zabójcy wron.Skoczyłem, schwyciłem Astmatyka za ramię, prawie przewróciłem na ziemię.Ale nie udało mi się zdążyć, zanim wypuścił następną kulę.Ta trafiła w szczyt słupa, na którym przysiadła wrona.Zrykoszeto­wała lekko na lewo i w górę, po odłupaniu kawałka kamienia, a potem trafiła prosto we wrzeszczącego, trzepoczącego skrzydłami ptaka.Eks­plodował wirem czarnych lotek.Ziemia zadrżała.Tym razem było to potężne trzęsienie.Padłem na ziemię.Większość z pozostałych postąpiła podobnie.Zwierzęta becza­ły i wyły.Nyueng Bao nawoływali się wzajem.Równina zdawała się lśnić i kołysać wokół nas.Pani szła naprzód, znakomicie dawała sobie radę z zachowaniem równowagi, z pozoru zupełnie nieporuszona tym, co się dzieje.Ale wy­mierzyła Astmatykowi takiego kopniaka, że nakrył się nogami.- Ty idioto.Mogłeś zabić nas wszystkich.- Wsparła ręce na bio­drach, wpatrzyła się w uszkodzoną kolumnę.Nie wyglądała jak kobieta przekonana, iż za chwilę musi umrzeć.Nagle odwróciła się i krzyknęła:- Niech ktoś się zajmie tymi zwierzętami! Cokolwiek by się działo, nie pozwólcie im wybiec poza koło.Jeden z wołów stał się kolacją, ponieważ postanowił właśnie to wła­śnie zrobić.Ludzie wzięli rozkazy Pani literalnie.Równina zadrżała jeszcze raz, a potem powrócił spokój.Przez kilka­naście sekund nie było słychać żadnego dźwięku i nic się nie poruszało.- Spójrzcie - powiedział ktoś, płosząc ciszę.Część odległej fortecy najwyraźniej się obsuwała.Po pewnym cza­sie dotarło do nas głuche echo, długo po tym jak chmura pyłu zakryła to miejsce.Astmatyk zakaszlał.- Cholera.To wszystko przeze mnie?104.Pani zamieniła się w czystą energię i skuteczność.Wywarkiwała roz­kazy.Mężczyźni biegali na wszystkie strony w poszukaniu przedmio­tów z jej listy, na pozór najbardziej nie związanych ze sobą gadżetów.Wędrowałem wokół perymetru obozu, jednocześnie próbując się dowiedzieć, co ona właściwie przygotuje.Oprócz widoku kurzu osiada­jącego powoli w oddali to miejsce oraz jego otoczenie, bliskie i dalekie, nie różniły się niczym od poprzedniego.Kiedy doszedłem do drogi wio­dącej na południe, czekało już na mnie miejsce, w którym mogłem osa­dzić sztandar.Skorzystałem z propozycji.Wróciłem do Pani i obserwowałem przez jej ramię, jak mieszała rdza­wy pył, który tańczył przed nią w postaci małych, powolnych wirów.Przez chwilę przyglądała się swojemu dziełu, a potem kazała rozpry­snąć się kłębkom pyłu na niewidzialnej barierze chroniącej nas przed równiną.Zachowały się niczym ciecz.Spływały po barierze, jasno okre­ślały jej granice.Określiły także, równie jasno jak bliską śmierć, dziury, które otwo­rzyły w niej ogniste kule Astmatyka.A słońce właśnie zachodziło za horyzont.Astmatyk zarobił parę naprawdę nieprzyjemnych spojrzeń.Jego ka­szel stał się od tego jeszcze bardziej paskudny, nikt mu jednak nie współczuł.Z kolei Pani zmuszała wszystkich do zbyt wytężonej pracy, by ko­muś chciało się potraktować go naprawdę paskudnie.Stado wron przeleciało nad nami, wracały.Tym razem donośnie śmiały się przez cały czas.Wykonały nad nami jedno koło, potem na dobre odleciały na północ.Sposób, w jaki Pani poradziła sobie z tymi śmiertelnymi dziurami, nie miał w sobie nic widowiskowego.Nie wykorzystała do tego celu żadnych wielkich, napuszonych czarów.Zabrała Astmatykowi poszar­paną, skórzaną kurtkę, wycięła z niej dwa kawałki, zwinęła je w gałgany i zatkała dziury.Potem za pomocą jakiegoś pomniejszego zaklęcia wkleiła je na stałe.Jednak nawet ona nie wydawała się pewna, czy takie uszczelnienie wystarczy.Szarpnęła Astmatyka za ramię i zaprowadziła do miejsca znajdującego się naprzeciwko uszkodzonej bariery.- Tutaj.I nie ruszaj się.Przez całą noc.Jeżeli cokolwiek przedosta­nie się na drugą stronę, twój krzyk ostrzeże pozostałych.- Łup! Usa­dziła go na drodze.Doprowadzenie jej do takiego stanu, by się na ciebie wściekła nie jest najlepszym pomysłem.Kiedy wracałem na miejsce, gdzie rozmościł się Thai Dei, posłysza­łem mruczane cicho modlitwy i to przez ludzi, którzy rzadko inaczej traktowali bogów niż jak drobne niedogodności.Taka właśnie była Kompania.Niewiele w niej można było dostrzec śladów życia religijnego.Dla większości z nas cała duchowość zamyka­ła się w klindze miecza.Wujek Doj miał w tej sprawie rację.Ale jego podejście było zanadto, cholera, mistyczne.Może Lanca Namiętności była kiedyś rodzajem opiekuńczego boż­ka, jednak czas odmienił wszystko.Wiadomości na jej temat zostały zagrzebane w Kronikach, a te znajdowały się w Taglios.Jesteśmy na­prawdę bezbożną bandą.Należymy do tego typu ludzi, którzy nie zwra­cają uwagi na bogów - prawdopodobnie kierujemy się nie uświadamia­ną nadzieją, że bogowie również zechcą ich zignorować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl