[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wielu rządziło, nie zbierając tego rodzaju informacji - stwier­dził Tyekanik.Farad'n popatrzył nań przez chwilę i rzekł:- Rządziło i upadło.Usta Tyekanika ściągnęły się w prostą kreskę.Pojął oczywistą aluzję odnoszącą się do klęski Szaddama.Była to również klęska sardaukarów.I żaden z nich nie potrafił wspominać jej równie lekko.Poczyniwszy tę uwagę, Farad'n dodał:- Widzisz, Tyekanik, nigdy w pełni nie doceniono wpływu wa­runków życia danej planety na masy nieświadomych tubylców.Aby pokonać Atrydów, musimy pojmować nie tylko Kaladan, ale i Arrakis: pierwsza jest łagodna, a druga to grunt wymagający twardych decyzji.Jak doszło do asymilacji Atrydów i Fremenów? Bez rozwiązania tej zagadki nigdy nie zdołamy tego powtórzyć i znów zostaniemy pokonani.- A cóż to ma wspólnego z ofertą Idaho? - zapytała z naciskiem Wensicja.Farad'n popatrzył z góry na matkę.- Zaczniemy walkę od wprowadzenia w ich społeczeństwo pew­nego rodzaju presji.Presja jest potężnym narzędziem, jej brak również.Nie zauważyłaś, jak Atrydzi stopniowo łagodzili obyczaje Fremenów?Tyekanik skinął głową, wyrażając aprobatę.Celna uwaga.Nie można pozwalać na zbytnie łagodzenie dyscypliny sardaukarów.Jednak niepokoiła go wciąż propozycja Idaho.- Może lepiej odrzucić tę ofertę? - powiedział.- Jeszcze nie - odezwała się Wensicja.- Mamy otwarty cały wa­chlarz decyzji, naszym zadaniem jest rozpatrzenie możliwie dużej ilości wariantów.Mój syn ma rację - potrzebujemy więcej infor­macji.Farad'n popatrzył na nią, rozważając znaczenie wypowiedzia­nych przez matkę słów.- Ale czy nie miniemy punktu, poza którym nasze decyzje nie będą miały znaczenia? - zapytał.Z ust Tyekanika dobył się gorzki śmiech.- Jeżeli o mnie chodzi, uważam, że dawno minęliśmy punkt, z którego nie ma powrotu.Farad'n odrzucił w tył głowę i roześmiał się w ślad za nim.- Ale wciąż jeszcze mamy możliwość wyboru, Tyek.W tym wieku, gdy środki ludzkiego transportu obejmują urządzenia potrafiące pokonywać w transczasie głębię przestrze­ni i inne delikatnie przenoszące ludzi przez rzeczywiście niedo­stępne dla ich stóp planetarne powierzchnie, dziwna jest myśl o podejmowaniu pieszo dalekich podróży.Mimo to sposób ten po­zostaje podstawowym na Arrakis.Fakt ów przypisywany jest czę­ściowo świadomemu wyborowi, a częściowo brutalnemu trakto­waniu, jakie planeta zachowuje dla wszystkiego, co mechanicz­ne.W ograniczeniach narzucanych przez Arrakis człowiek jest najwytrzymalszym i najbardziej niezawodnym elementem Hadżdż.Być może milcząca świadomość tego faktu czyni Arra­kis ostatecznym zwierciadłem duszy.z "Poradnika Hadżdż"Powoli i ostrożnie Ghanima dotarła z powrotem do siczy Tabr, trzymając się najgłębszych cieni wydm.Przycupnęła w milczeniu, gdy ekipa poszukiwaczy przechodziła obok.Nie opuszczała jej straszna świadomość: czerw, który zabrał tygrysy i ciało Leto, był ledwie wstępem do czekających ją niebezpieczeństw.Leto od­szedł, i to odszedł na zawsze.Opanowała łzy i zapamiętała się w gniewie.Stała się czystą Fremenką i wiedziała o tym, sycąc się uzy­skaną wiedzą.Zrozumiała wszystko, co mówiono o Fremenach.Krążyły plot­ki, że nie mają sumienia, gdyż spłonęło w konfrontacji z pragnie­niem zemsty na tych, którzy wypędzali ich z planety na planetę.Oczywiście, to zwykła głupota.Tylko najprymitywniejszy dzikus nie posiada sumienia.Fremeni mieli je bardzo wysoko rozwinięte, a koncentrujące się na pomyślności narodu.Tylko obcym wydawa­li się brutalni - tak jak obcy wydawali się brutalni Fremenom.Każdy Fremen wiedział bardzo dobrze, że może dokonać brutal­nego czynu i nie mieć z tego powodu wewnętrznych wyrzutów.Fremeni nie odczuwali winy robiąc rzeczy, które wywoływały to uczucie w innych.Rytuały ofiarowywały im wolność od grzechów, które inaczej mogłyby przynieść ogólną zagładę.Wiedzieli, że każ­dy występek można usprawiedliwić, przynajmniej po części, do­brze znanymi okolicznościami łagodzącymi: "nieopanowaniem", czy "naturalnie" złymi skłonnościami, będącymi udziałem wszy­stkich ludzi, albo "brakiem szczęścia", które odczuwali jako zderzenie pomiędzy śmiertelnym ciałem, a zewnętrznym chaosem wszechświata.Na tym tle Ghanima postrzegała siebie jako czystą Fremenkę, starannie przygotowaną do dozwolonej plemiennej brutalności.Potrzebowała celu - a tym celem był bez wątpienia ród Corrinów.Marzyła o ujrzeniu krwi Farad'na rozlanej u swych stóp.Przy kanacie nie czekał na nią żaden wróg.Nawet ekipy poszu­kiwawcze rozeszły się na wszystkie strony.Przecięła kanat, idąc po mostku bez poręczy.Potem podczołgała się przez wysoką trawę ku ukrytemu wejściu do siczy.Wstała, aby zorientować się w sytuacji.Nagle w przodzie zabłysły światła i Ghanima rzuciła się płasko na ziemię.Wyjrzała przez łodygi wyrośniętej lucerny.Jakaś kobieta weszła z zewnątrz w otwór ukrytego przejścia.Ktoś pamiętał o tra­dycyjnym przygotowaniu wejścia do siczy.W czasie kłopotów każ­dego, kto wchodził do siczy, witało się jaskrawym światłem, ośle­piającym na chwilę przybysza i dającym czas strażnikom na decy­zję.Nigdy jednak takie przywitanie nie powinno być widoczne daleko na pustyni.To, że Ghanima dostrzegła światło, oznaczało, że ktoś zdjął zewnętrzną grodź.Ghanima poczuła przypływ gniewu na tak jawne zaniedbanie bezpieczeństwa siczy: palące się otwarcie światło.Zgroza.Poświata wciąż kładła się wachlarzem na grunt u podnóża zbo­cza.Dziewczynka wybiegła z ciemności sadu w jasny krąg.Jej ru­chy zdradzały coś w rodzaju przestrachu.Ghanima mogła dojrzeć u wejścia krąg kuli świętojańskiej z otaczającą ją aureolą owadów.Blask oświetlał teraz dwa ciemne cienie w przejściu - mężczyznę i kobietę trzymających się za ręce.Ghanima wyczuwała, że coś tu nie jest w porządku.Nie byli tyl­ko parą kochanków kradnących parę chwil dla Ciebie.Źródło światła wisiało w górze, za nimi.Mówili do siebie oświetleni łu­kiem blasku, rzucając cienie na zewnątrz, w noc, gdzie każdy mógł obserwować ich ruchy.W pewnym momencie mężczyzna uwolnił swą rękę, gestykulując prędkimi, skrytymi ruchami.Gdy skończył, dłoń powróciła w cień.W ciemności wokół Ghanimy rozbrzmiewały głosy nocnych stworzeń, ale ona starała się pozbyć ich ze świadomości, by jej nie rozpraszały.Co zaniepokoiło ją w tych dwojgu?Gesty mężczyzny były tak stateczne, tak ostrożne.Odwrócił się.Odbicie światła od szaty kobiety rzuciło na niego blask, ukazując surową, czerwoną twarz z ogromnym nosem.Gha­nima w milczeniu wciągnęła głęboki oddech.Palimbasza! Był wnukiem naiba, którego synowie polegli w służbie Atrydów.Twarz - i jeszcze coś, co błysnęło w rozchylonej podczas obrotu szacie - nakreśliła Ghanimie kompletny obraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl