[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dom stał poza centrum, na jednym znowych osiedli, na południu, niedaleko lotniska. Na pewno.Nie martw się.Płakała.Słyszał, że płacze.Chciałby zetrzeć jej łzy swoimi grubymi,szorstkimi paluchami.Pernille była piękna i wspaniała.Jak Nanna, Emil iAnton.Wszyscy oni zasługiwali na więcej, niż im dawał, i wkrótce todostaną. To nie potrwa długo, kochanie.Obiecuję.Gdy Lund wróciła między nagie, ciemne drzewa, zadzwonił Buchard. Zmigłowiec.Trzy jednostki techników.Mam nadzieję, że cośznalezliście. Grób. Nie spytałaś mnie o zdanie. Próbowałam.Byłeś na spotkaniu. Byłem na twoim przyjęciu pożegnalnym.Ludzie nie mówią dowidzenia przy śniadaniu. Zaczekaj chwilę.Meyer szedł do niej przez las.W ramionach trzymał plastikowąpłachtę.I coś pod spodem.Ciało. Znalezliście coś? spytał Buchard.Meyer odłożył płachtę na ziemię, rozchylił ją i pokazał jej nieżywegolisa.Sztywny i suchy, oblepiony ziemią.Na szyi miał chustę zuchową idrucianą pętlę, która go udusiła. Możemy wezwać wszystkie dzieciaki z okolicy. Meyer podniósłlisa za tylne łapy. Trzeba zwalczać okrucieństwo wobec zwierząt. Nie odpowiedziała Lund Buchardowi. Jeszcze nie. Pakuj się, wracaj i złóż mi raport.Może zdążymy jeszcze wypićpiwo, zanim pojedziesz na lotnisko.Meyer przyglądał się jej, trzymając sztywne zwierzę w ręku.Oczylisa były czarne i szkliste, sierść umazana błotem. Poznaj mojego kolegę.Oto Lisek powiedział z drwiącymuśmiechem. Na pewno się polubicie.Kolejne przyjęcie.Część politycznego kalendarza.Szansa, by poznać ludzi,negocjować, tworzyć koalicje, utwierdzać się w animozjach.Jedzenie zapewniła korporacja naftowa, napoje magnattransportowy.Kwartet smyczkowy grał Vivaldiego.Morten Weber omawiałstrategię, a Rie Skovgaard konwersowała z gośćmi.Hartmann uśmiechał się i rozmawiał, wymieniał uściski rąk,gawędził.Nagle zadzwonił jego telefon.Hartmann przeprosił i oddalił siędo swego gabinetu.Czekała na niego Therese Kruse.%7łona nudnego bankiera, poważna,ustosunkowana, atrakcyjna, twardsza, niż można by sądzić z pozoru, kilkalat młodsza od niego. Niezle sobie radzisz w sondażach.Ludzie w rządzie to zauważają. I słusznie.Pracowaliśmy na to. Prawda. Zdobyłaś nazwisko dziennikarza?Podała mu kartkę.Erik Salin. W życiu o nim nie słyszałem. Rozpytałam trochę.Pracował kiedyś jako prywatny detektyw.Teraz jest wolnym strzelcem, sprzedaje kwity za najwyższe stawki.Gazetom.Magazynom.Witrynom internetowym.Każdemu, kto płaci.Wsunął karteczkę do kieszeni. I? Salin chciał wiedzieć, czy za hotele płacisz własną kartą kredytową,czy służbową.Czy kupowałeś dużo prezentów.I takie tam.Nic niepowiedziałam.Hartmann napił się wina. Pytał o nas dodała. Co powiedziałaś? Wyśmiałam cały pomysł, oczywiście.W końcu. Uśmiech byłkrótki i gorzki. To nie było nic ważnego, prawda? Uzgodniliśmy, że tak będzie najlepiej, Therese.Przykro mi.Niemogłem. Urwał. Czego nie mogłeś, Troels? Ryzykować? Co on wie? O nas? Nic.Zgadywał. Znowu uszczypliwy uśmiech. Możesądzi, że jeśli przepyta odpowiednią liczbę kobiet, to na coś trafi.Myślęjednak, że ma coś innego.Nie wiem skąd.Hartmann zerknął na drzwi, upewnił się, że są sami. Na przykład? Zupełnie jakby widział twój kalendarz.Sprawdzał daty.Wiedział,gdzie byłeś i kiedy.Hartmann znowu spojrzał na nazwisko, zastanowił się, czy obiło musię o uszy. Nikt poza tym biurem nie widuje mojego kalendarza.Wzruszyła ramionami.Wstała.Drzwi się otworzyły.Rie Skovgaardotaksowała ich wzrokiem. Troels powiedziała ze sztywnym, podejrzliwym uśmiechem. Niewiedziałam, że masz gości.W recepcji są ludzie, z którymi musisz sięspotkać.Dwie kobiety zmierzyły się wzrokiem.Z namysłem.Nie trzeba byłożadnych słów. Już idę.Oliver Schandorff był chudym dziewiętnastolatkiem z czupryną kręconychrudych włosów i skwaszoną, ponurą twarzą.Właśnie palił trzeciego jużdzisiaj skręta, gdy przez drzwi wejściowe wpadł Theis Birk Larsen.Schandorff zeskoczył z fotela i cofał się w miarę, jak wielki, wściekłyfacet sunął ku niemu. Zawołaj ją wrzasnął Birk Larsen. Ona wychodzi. Halo! krzyknął chłopak, wyskakując na korytarz. Tu jestdzwonek.To prywatny dom. Nie zadzieraj ze mną, chłopcze.Przyszedłem po Nannę. Nanny tu nie ma.Birk Larsen wielkimi krokami przemierzał parter, otwierając drzwi iwołając córkę.Schandorff podążał za nim w bezpiecznej odległości. Panie Birk Larsen.Mówię panu, że jej tu nie ma.Theis wpadł z powrotem na korytarz.Na krześle przy kanapiezobaczył ubrania.Różowy T-shirt, stanik, dżinsy.Zaklął i ruszył ku schodom.Chłopak zgłupiał.Wyprzedził Birk Larsena i walnął go w klatkępiersiową, krzycząc: Co jest?Wielki facet chwycił go za koszulkę, zniósł ze schodów do holu,ustawił naprzeciwko drzwi wejściowych i zacisnął wielką dłoń w pięść.Oliver Schandorff ucichł.Birk Larsen wspiął się schodami na górę, pokonując po dwa stopnienaraz.Wyszedł na otwartą przestrzeń, ogromną, taką, o której posiadaniunie mógł nawet marzyć, jakkolwiek ciężko by pracował, choćby miał niewiadomo ile czerwonych ciężarówek.Z sypialni po lewej dobiegała ogłuszająca muzyka rockowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]