[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wallie przytulił ją mocno.Oboje ociekali wodą.- Rzeczywiście powinienem był cię posłuchać, najmilsza.Bardzo mi przykro.Dziewczyna położyła mu głowę na piersi i szepnęła:- Nie, to ja muszę przeprosić, panie, że tak do ciebie się odezwałam.- Nigdy więcej nie nazywaj mnie “panem”! Nigdy!-Ale.- Skonsternowana podniosła wzrok.- Jak mam cię nazywać?- Nazywaj mnie “ukochanym”, gdy na to zasłużę, a “idiotą” w innych sytuacjach.To ostatni rozkaz, jaki ci wydaję.Och, Jjo, jesteś jedyną rozsądną osobą na Świecie.Kocham cię do szaleństwa.Chodź.Zobaczymy, co da się uratować z bałaganu, jakiego narobiłem.Jja podała mu kilt i buty.Wallie przeczesał włosy, zebrał się w sobie i wyszedł na pokład skąpany w oślepiającym słońcu.Brota, Thana, Tomiyano, żeglarze.Nikt go nie dostrzegał.Niewidzialny szermierz.Powitały go za to okrzyki z nabrzeża.Nie spojrzał w tamtą stronę.Zapinka do włosów i chioxin znajdowały się na rufie.Gdy Wallie obchodził pokrywę tylnego luku, drzwi nadbudówki się otworzyły i stanął w nich Honakura, bardzo znużony.Wyglądał jak poczciwy wiejski lekarz wychodzący od chorego -“Możecie teraz wejść".Próbował minąć szermierza, ale ten zastąpił mu drogę.- I co, starcze?Kapłan spojrzał na Siódmego.Twarz miał nieprzeniknioną.- Ten młody człowiek ma głowę jak kokos.Nigdy nie widziałem twardszej.Ale w końcu zrozumiał.- Jestem ci wdzięczny, świątobliwy.W wyblakłych oczach pojawił się błysk.- Nie zrobiłem tego dla ciebie.Jesteś szaleńcem godnym pogardy.Oddalił się powolnym krokiem.Wallie wszedł do nadbudówki i zamknął za sobą drzwi.Krówka siedziała na jednej ze skrzyń i gapiła się przed siebie pustym wzrokiem.Nnanji, bardzo blady, stał pośrodku kajuty.Przywodził na myśl bezbronne, zranione dziecko.W ręce trzymał pas z siódmym mieczem.Wallie podszedł do protegowanego i spojrzał mu w oczy.Żałował, że nie przygotował sobie mowy,- Bogowie są okrutni, panie bracie.- Nnanji.- Nie umiałbym tego zrobić.Pokrętne rozumowanie.Nie zdobyłbym się na takie tchórzostwo, a to znaczy, że masz więcej odwagi niż ja? Logika Honakury.- Nnanji, przepraszam.Chłopak ze smutkiem potrząsnął głową.- Bogowie są okrutni.“Kiedy potężny zostanie upokorzony?” Starzec wyjaśnił, że musiałeś znieść to poniżenie, bracie, ale ja bym nie potrafił.Nawet dla Bogini.Wyglądało, jakby Czwarty chciał pocieszyć mentora.- Do diabła!Wallie nie chciał ratować się kłamstwem, choćby nie wiadomo jak gorzka była prawda.- Nie myślałem o zagadce.Nawet mi nie przyszła do głowy.Czołgałem się, bo nie chciałem umrzeć.Nnanji zamknął oczy.- W moim świecie takie wyjście uznano by za honorowe.Wallie wiedział, że w żaden sposób nie zdoła pogodzić dwóch całkowicie odmiennych kultur.Musiał jednak spróbować wytłumaczyć Nnanjiemu, że to, co zrobił, wcale nie jest dla niego aż takie straszne.- Złamałem prawo.Poniosłem karę.Tylko ja ucierpiałem, jak widzisz.Stwierdziłem, że to lepsze niż śmierć.Mówiłem ci, że nie jestem prawdziwym szermierzem, choć staram się, jak mogę.Nnanji odwrócił się, ukrywając twarz przed mentorem.- Bogowie musieli wiedzieć, że to zrobisz.- Chyba tak.Może powinienem był skoczyć.Może Bogini pozwoliłaby mi.wrócić bezpiecznie.Nie znalazł w pamięci słowa “pływanie".Mijały sekundy.Z portu dobiegał zgiełk.- Ostrzegałem cię, Nnanji, już pierwszego dnia, kiedy siedzieliśmy na murku w świątynnym ogrodzie.- “Nie jestem jednym z tych bohaterów, których opiewa się w eposach”.Pamiętam.- Nie mogę cię zwolnić z czwartej przysięgi, bo jest nieodwołalna.Lecz druga straci ważność, jeśli chcesz.Pozostaniemy zaprzysiężonymi braćmi, ale nigdy więcej się nie spotkamy.W następnym porcie możesz odejść.Po dłuższej chwili młody szermierz wyprostował kościste ramiona i spojrzał na Siódmego.- Nie.Ja również mam rolę do odegrania.Starzec tak uważa.Zostanę.Podał mentorowi zapinkę.Wallie spiął nią włosy, zaskoczony i wdzięczny.- Może nie na długo.Mały bóg ostrzegł mnie, że karą za porażkę jest śmierć albo coś gorszego.Może Honakura źle rozwiał zagadkę.Jeśli wszystko zepsułem, misja szybko się skończy.Nnanji głośno przełknął ślinę.- Gorszego? W takim razie już zostałeś ukarany.To była również moja wina, bracie.- Nic podobnego! Co masz na myśli?- Prosiłeś, żebym cię ostrzegał, gdy będziesz popełniał błąd.Zdejmując miecz.- Ostrzegłeś mnie.Ja cię zignorowałem.Czwarty wyciągnął chioxin.Walliemu szybciej zabiło serce.Wiedział, że Nnanji z nagim mieczem to nie przelewki.- Mogłem cię powstrzymać, bracie - powiedział cicho protegowany.Wallie milczał.Ostrze zabłysło w półmroku kajuty, gdy Nnanji zaczął je oglądać z obu stron.- Powinienem cię zatrzymać.Ale byłeś Jej orędownikiem.Byłeś? Tego dnia jedno stało się na pewno.Nnanji został brutalnie wyleczony z kultu bohatera.- Jesteś - poprawił się chłopak z raczej kwaśnym uśmiechem.Podał mu pasy, ale bez broni.Wallie je nałożył, zastanawiając się z niepokojem, jakie myśli krążą po rudej głowie.- Mam nadzieję, choć dzisiaj wcale nie czuję się jak orędownik.Nnanji obserwował grę świateł na klindze i szafirze.- Pamiętasz ostatnie słowa Briu, panie bracie?- Nie.- Przedostatnie.Powiedział: “Musimy się starać być lepszymi”.Może Nnanji żałował, że zmienił mentora.Przez chwilę patrzył taksująco na Siódmego, a potem uklęknął na jedno kolano.Trzymał siódmy miecz w obu rękach i powiedział uroczyście:- Zarabiaj nim na życie.Władaj nim w Jej służbie.Umrzyj z nim w dłoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]