[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przybyłem zakomunikować ci, że na początku przyszłego tygodnia przedstawi-ciele JIC, Kancelarii Rządu i ja osobiście będziemy przyjęci przez premiera w celuuzyskania formalnej akceptacji planu utworzenia nowego Zarządu Bezpieczeństwa iWywiadu, czyli SAID.SIS oraz MI5 przestaną funkcjonować osobno.Podniósł ka-mienny, zadowolony i spokojny wzrok.- Polecono mi ponadto, aby niezwłocznieprzygotować dokumenty twojej sprawy dla DPP.- Oczy błyszczały mu jak u kota.Aubreyowi zaparło dech.Spoglądał pożądliwie na swoją whisky, lecz nie wziął jejdo ust.Bezgłośnie odchrząkiwał i zwilżał śliną podniebienie, aby głos nie zawiódł go,gdy przemówi.- A zatem masz wszystko.King, Cawdor, Glamis, zgodnie z przepowiednią wró-żek - rzekł.- Czyżbyś uważał, że grałem nieczysto? - odparował Babbington, a jego obnażo-ne zęby w posępnej twarzy wyglądały złowróżbnie.- Nie.Raczej głupio i niebezpiecznie.- Co masz na myśli?- Andrew, jeżeli nie rozumiesz, że nie mogę być sprawcą zarzucanych mi czy-nów, to ja nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć.Jesteś zaślepiony przez własnewygórowane ambicje, i ta ślepota świetnie ci służy.Nie potrafię określić tego, co za-pewne wyrządziłeś przez pomyłkę mojej firmie, która jest również twoją firmą, Bab-bington.- Twojej firmie?- Mojej byłej firmie.A więc chcą mojego procesu?- Chyba tak.Oczywiście, mógłby być poprzedzony współpracą, która.- Jaką współpracą? Przecież nawet nie znam scenariusza przedstawienia - burknąłAubrey, po czym wstał z fotela i dopełnił swoją szklankę whisky.Babbington odmówiłzaproponowanego alkoholu.- Rozumiem - rzekł.128 - Jak głęboko zamierzają drążyć tę sprawę? - Aubrey stanął tyłem do Babbingto-na.Opuścił ramiona, jakby chciał oprzeć się o kredens.- Nie wiem dokładnie.Zresztą w tej chwili nikt tego nie wie.- Nie chcę żadnego procesu.Nie sądzę, żebym był w stanie temu sprostać - wy-szeptał Aubrey.- A zatem.- Nie mam nic do zaoferowania, jeśli chodzi o współpracę.- W takim razie posłuchaj, co ci powiem.Są pewni ludzie.Nie twierdzę, że sta-nowią większość.którzy uważają, że przydałby się proces przy drzwiach zamknię-tych, rzecz jasna, ale jednocześnie wszystko zgodnie z prawem.Oczyszczenie stajni,odnowa domu, nowa konsekracja, że tak powiem.Bardzo dobrze wpłynęłoby to nainaugurację SAID.- I oczywiście będzie temu patronował premier.Na dowód swej nonkonformi-stycznej moralności.Premier będzie sprzyjał temu procesowi, to jasne.Wreszcie skoń-czą raz na zawsze z tymi wszystkimi starymi upiorami, którym darowano winę, któ-rych zwolniono, oczyszczono, wywindowano, ba, wręcz uhonorowano za zdradę! -Odwrócił do Babbingtona zmęczoną, lecz ożywioną twarz.- Niewłaściwe miejsce,nieodpowiednia pora.Podano na stół o jednego zdrajcę za dużo i posiłek nie da sięstrawić, co?- Być może.- Babbington wzruszył ramionami.- Poza tym, oczywiście, moja przeszłość nie całkiem się do tego nadaje.- To nonsens.- Naprawdę nonsens?Aubrey miał zamiar mówić dalej, lecz uciszył go dzwięk telefonu w hallu.Babbing-ton poderwał się.- To pewnie do mnie.Podałem im twój numer.Teraz Aubrey wzruszył ramionami.Babbington przemknął żwawo przez drzwi,zamykając je za sobą.Uchyliły się nieco, lecz Aubrey nie zamierzał podsłuchiwać.Niemiał ku temu żadnych powodów, Babbington bowiem niczego przed nim nie taił.Jegokoniec został już przesądzony, wypisany wyraznymi, grubymi czcionkami.Zdecydo-wali, że powinno się z nim skończyć, i to przykładnie.Król musi umrzeć.Jego prochyużyznią glebę pod nowy zasiew - SAID.Babbington zaś, który zapewne zostanie dy-rektorem generalnym nowej organizacji, posiądzie najwyższą władzę w świecie tajem-nic swojego kraju.Urazę zastąpiło inne, wyzute z emocji uczucie.Pustka.Uświadomił sobie, że oto udało im się pozbawić go życia.Nie tylko przeszłości,opinii, zaufania, nie tylko osiągnięć i uczciwości, stopnia oraz tytułów.Udało im sięodebrać mu życie.A ono jest więcej warte niż dobre imię.Nie był Otellem.Nie mógł129 już oto być tym, kim zawsze był, nie mógł się w nic zaangażować, nigdzie należeć.Odebrali mu sens życia.- A ja go ostrzegałem.Ostrzegałem - dobiegał z korytarza ciężki głos Babbingto-na.W tych słowach objawił swą brutalną siłę.Dla Aubreya, pozbawionego woli i po-mocy przyjaciół, Babbington był zbyt silnym przeciwnikiem.Kapustin wiedział owszystkim, znał najdrobniejsze szczegóły potrzebne do zmontowania tej prowokacji,tej jego cholernej  Azy !W oczach Aubreya była rezygnacja, gniew i żal nad samym sobą.Przeklęty Kapustin.Potrafił odgadnąć każdą kartę w talii, każdy układ rzuconychkości. Aza była wciąż niezniszczalna, wodoszczelna, niezatapialna.A on nic niemógł na to poradzić.- Tak zrobiliście? Dobrze - słyszał głos Babbingtona.- Tak.Oczywiście, że tonie przypadek.Przyjechał celowo, żeby nawiązać kontakt.Tak, ale bez ryzyka.Takjest.Słuchawka brzęknęła o widełki.Aubrey z wysiłkiem starał się przybrać naturalnąpozę i minę.Babbington powrócił do pokoju z twarzą pociemniałą od gniewu.Oto tyran domo-wy stanął wobec głupiego, niedojrzałego buntu ze strony któregoś z dzieciaków.Niebył przestraszony lub zaniepokojony, lecz zwyczajnie rozgniewany z powodu okazane-go nieposłuszeństwa.- Ten twój przyjaciel, Massinger.- zaczął, po czym z niechęcią machnął ręką.-A zresztą po co nim sobie zawracać głowę? To wariat.- To człowiek o żywych uczuciach.Tacy jak on bywają czasami sentymentalni.Przeważnie wobec kobiet albo zwierząt.Ale Paul nie jest wariatem.- Jeżeli stara ci się pomóc, to jest.- Pomóc? - Aubrey nie mógł powstrzymać się od tego pytania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl