[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy klaskaniu batów, ze skrzypem kół wielkie fur-gony ruszyły z miejsca i wkrótce ich długi wąż znów zaczął się wić po pustyni.Ten ze star-szych, którego opiece powierzono zbłąkanych wędrowców, zaprowadził ich do swego wozu,gdzie czekał już na nich posiłek. Zostaniecie tutaj powiedział. W kilka dni odzyskacie siły.A tymczasem pamiętajcie,że od dziś już na zawsze jesteście wyznawcami naszej wiary.Powiedział to Brigham Young,a przez jego usta Józef Smith przemawiał głosem Boga.18Według wierzenia mormonów anioł we wrześniu 1823 r.Miał kazać J.Smithowi kopać na pagórku pod Pal-mirą w ówczesnym hrabstwie New York.Smith znalazł tam święte tablice ze złota, które anioł zezwolił muwydobyć dopiero 22 września 1827 roku.19M o r m o n i członkowie amerykańskiej sekty religijnej, założonej w 1827 r.; nazwa pochodzi od prorokaMormona.Wśród mormonów panowało wielożeństwo zniesione dopiero w 1882 r.45IX.Kwiat UtahuNie będziemy tu opisywali trudów i znojów, które musieli znieść mormoni w drodze docelu swej wędrówki.Ciągnąc znad brzegów Missisipi do zachodnich zboczy Gór Skalistych,walczyli z uporem, jakiego chyba nie zna historia.Z iście anglosaską wytrwałością pokonalidzikiego człowieka i drapieżne zwierzę, przezwyciężyli głód, pragnienie, wyczerpanie i cho-roby, słowem, każdą przeszkodę, którą natura postawiła na ich drodze.Jednakże długa wę-drówka i straszne przeżycia wstrząsnęły nawet najmocniejszymi z nich.Gdy więc ujrzeli wdole skąpaną w słońcu, szeroką dolinę Utahu i usłyszeli z ust swego wodza, że to jest ta zie-mia obiecana, której dziewicze obszary na zawsze już pozostaną w ich posiadaniu, padli nakolana w dziękczynnej modlitwie.Young niebawem okazał się równie zdolnym administratorem, jak dzielnym wodzem.Na-kreślono plany i mapy nowego miasta.Naokoło wydzielono farmy różnej wielkości i oddanoje mormonom według ich powagi i znaczenia.Kupcy zajęli się handlem, rzemieślnicy rze-miosłem.W mieście, jak na skinienie czarodziejskiej różdżki, wyrastały ulice i place.Dreno-wano i grodzono ziemię, karczowano lasy i obsiewano pola, tak że już najbliższego lata roz-złociły się one pszenicą.W tym dziwnym mieście mormonów szczęściło się ludziom.A nadwszystkim coraz wyżej i szerzej rosła świątynia Pańska budowana w środku miasta.Od brza-sku do zmroku stukały młotki i zgrzytały piły przy tej monumentalnej budowie, stawianejprzez mormonów na znak wdzięczności dla Tego, który ich wywiódł z tylu niebezpieczeństw.John Ferrier i dziewczynka, którą adoptował i która dzieliła jego losy, towarzyszyli mor-monom do końca ich pielgrzymki.Mała Lucy Ferrier odbyła całą drogę dość wygodnie wfurgonie Stangersona, w którym jechały trzy żony mormona i jego syn, uparty, rozpuszczony,dwunastoletni chłopiec.Z dziecięcą łatwością zapomniawszy o bólu po stracie matki, Lucyszybko stała się ulubienicą kobiet i pogodziła się z nowymi warunkami życia w ruchomym,krytym płótnem domu.Tymczasem Ferrier, który szybko odzyskał siły po przeżytych trudachi cierpieniach, dał się poznać jako nieoceniony zwiadowca i niezmordowany myśliwy.Takszybko zdobył sobie uznanie swych nowych towarzyszy, że zaraz po zakończeniu wędrówkijednomyślnie postanowili oni obdzielić go takim wielkim szmatem urodzajnej ziemi, jakiegonie dali nikomu prócz samego Younga i czterech głównych starszych: Stangersona, Kimballa,Johstona i Drebbera.Na zdobytej w ten sposób farmie John Ferrier wybudował masywny dom z bali, który zczasem, dzięki wielu przybudówkom, przerodził się w wielopokojowy dwór.John Ferrier byłczłowiekiem praktycznym, śmiałym w poczynaniach i zręcznym w rękach.%7łelazne zdrowiepozwalało mu pracować od rana do nocy na swej ziemi.Dzięki temu jego farma i cała posia-dłość była wyjątkowo dobrze zagospodarowana.Po trzech latach stał lepiej od wszystkichsąsiadów, po sześciu był zamożny, po dziewięciu bogaty, a po dwunastu nie znalazłoby sięnawet czterech ludzi w całym Salt Lake City, którzy by mu dorównali.Od tego wielkiegolądowego morza20 aż po odległe góry Wahsatch nazwisko Johna Ferrier było najlepiej znaneze wszystkich.Lecz pod jednym względem i tylko pod tym jednym raził on swych wrażliwychwspółwyznawców.%7ładnym argumentem, żadnymi namowami nie dał się skłonić do założe-nia rodziny na wzór mormoński.Nigdy nie uzasadnił rzeczowo swego zaciętego uporu, alezdecydowanie i nieugięcie obstawał przy swoim.Jedni uważali, że jego upór wynika z obo-20S a l t L a k e C i t y leży nad Wielkim Słonym Jeziorem, którego powierzchnia mierzy 2300 mil.46jętności do świeżo przyjętej wiary, inni zaś że z chciwości i skąpstwa.Jeszcze inni przebą-kiwali o jakiejś młodzieńczej miłości i jasnowłosej dziewczynie, która umarła z tęsknotygdzieś nad brzegami Atlantyku.Tak, czy owak, Ferrier został kawalerem, choć pod każdyminnym względem stosował się do kanonów wiary młodych osadników i uchodził za wiernegoi prawego mormona.Lucy Ferrier rosła w bierwionowym domu i pomagała przybranemu ojcu we wszystkim.Ostre górskie powietrze i balsamiczny zapach jodeł były jej wychowawczynią i matką.Z bie-giem lat stawała się coraz wyższa i silniejsza.Jej policzki nabierały rumieńców, a krok ela-styczności.Niejeden z przejezdnych zdążających drogą, która przechodziła koło farmy Ferrie-ra, na długo zachował w pamięci obraz młodej dziewczyny biegającej wśród łanów pszenicy.Czasem widywano ją konno na ojcowskim mustangu21, którym powodowała bez trudu i zgracją prawdziwego dziecka Zachodu.Tak więc pączek rozwinął się w kwiat i w owym roku.kiedy jej ojciec stał się jednym z najbogatszych farmerów, ona przeistoczyła się w tak pięknyokaz amerykańskiego dziewczęcia, jaki nie miał chyba sobie równego na całym wybrzeżuOceanu Spokojnego.Lecz to nie jej ojciec dostrzegł pierwszy, że dziecko wyrosło na kobietę.Na ogół ojcowierzadko to widzą.Ta zmiana jest zbyt subtelna, by mierzyć ją datami.A najrzadziej dostrzegają sama dziewczyna.I dopiero gdy ton głosu czy dotyk ręki wprawi w drżenie jej serduszko,dowiaduje się z dumą i lękiem zarazem, że zbudziła się w niej nowa, bogatsza istota.Rzadkoktóra nie pamięta owego dnia czy małego wydarzenia, jak kamień milowy znaczącego po-czątek nowego życia.Dla Lucy Ferrier to wydarzenie samo przez się było wystarczającoważne, że pominiemy już jego wpływ na jej własny los i los bliskich jej ludzi.Miało to miejsce pewnego upalnego czerwcowego ranka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]