[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostawało tylko jedno: zapaść się pod ziemię.Niestety, architekci budując domy, nie przewidują wszystkich sytuacji, w jakich mogą sięznalezć ich mieszkańcy.Dlatego nie robią w podłodze trapów, bez których zapadanie się jestprawie zupełnie niemożliwe.Józef czuł się zmiażdżony, skompromitowany i ośmieszony.Na szczęście przyszła mu z pomocą pani Szczerkowska: Przypomina mi to pewną historię.Mój ojciec był pedantem, a słynął w całej okolicy zestaranności w ubiorze.Otóż na swoim srebrnym weselu zjawił się w salonie w ogóle bezkrawata.Gdy to spostrzeżono, natychmiast połapał się w sytuacji i powiedział z największąpowagą: W Paryżu już od miesiąca żaden gentelman nie nosi krawata.Zapanowałakonsternacja, a jeden z panów, lubiący uchodzić za wszystkowiedzącego, zapewnił, że i on otym słyszał, lecz jakoś nie może zdecydować się na przyjęcie nowego kaprysu mody.Wyobrazcie sobie, moi państwo, że ojciec do końca wieczoru nie nałożył krawata.Natomiastprzed kolacją widziałam już trzech młodych ludzi, którzy zdjęli swoje i schowali je dokieszeni.Oczywiście, nazajutrz było wiele śmiechu z tego powodu i jeszcze długo potem87wspominano o krawacie ojca w całej okolicy.Józef stał bezradny z lustrem w ręku i uśmiechnąwszy się bez przekonania, powiedział: Ale, jeżeli panie pozwolą, ja zawiążę swój krawat. Nie, nie pozwolą! zawołała Lusia. Ja panu zawiążę.No! Niech pan się zbliży! Doprawdy. obejrzał się, czekając na aprobatę paniSzczerkowskiej. Myślę, że Lusia zrobi to bez zarzutu powiedziała starsza pani.Lusia usiadła na łóżku i wyciągnęła ręce (najpiękniejsze rączki na świecie!), a Józefpochylił się ku niej.Wąskie różowe palce chrzęściły cichutko jedwabiem krawata.Józef oddychał ciepłym,pachnącym powietrzem jej ciała, ciała fantastycznie bliskiego, niewiarygodnie dosięgalnego,oddzielonego od oczu cienką, białą tkaniną, która przecież nie jest dla jego odbiornikównerwowych żadną przegrodą.Czuł ją tak swoją, tak bezpieczną w jego bliskości.I pożądał.Pożądał nie kobiety, nie erotycznego uzupełnienia, lecz Lusi, tej czarującejistoty, jej obecności, świadomości jej egzystencji, pachnącej, ciepłej, wiosennej.Niczegoponadto nie pragnął, jak móc teraz uklęknąć tuż przy łóżku i nawet nie patrzeć, i nawet niesłyszeć jej głosu, a tylko wiedzieć, tylko zdawać sobie sprawę, że jest przy niej.Stał pochylony i marzył, że zawiązywanie krawata potrwa wieczność, a że i Lusia niespieszyła się, trwało to, jeżeli nie wieczność, to w każdym razie co najmniej trzy minuty. Ha! rozłożyła ręce Lusia zrobiłam panu takiego motyla, że no! Bardzo pani dziękuję. Niechże pan spojrzy w lustro!Józef spojrzał posłusznie i zobaczył w owalnej ramce twarz z bardzo głupim uśmiechem. Nieprawdaż, wujenko, domagała się uznania Lusia nieprawda, że wspaniale? Jak żyję nie widziałam podobnego arcydzieła potwierdziła pani Szczerkowska powinien pan, panie Józefie, odtąd stale przychodzić z rozwiązanym krawatem. Rzeczywiście bąknął i zamilkł. Wcale się pan nie zachwyca oburzyła się Lusia. Ależ więcej niż zachwycam się! zapewniał rozpaczliwie. Ja.ja.ja nawet tej muszkijuż nigdy nie rozwiążę. Będzie pan spał w niej? Nie.Przetnę ją z tyłu i każę dorobić zapięcie.Lusia pokręciła główką: Nie, tego nie lubię.Już wolę, by pan przychodził z nie zawiązaną muszką.Będę siępoświęcała.Przemknęło mu przez myśl, że jeżeli zechce zostać jego żoną, nie będzie potrzebowałprzychodzić.Wszedł służący.Panią Szczerkowską proszono do telefonu.Zostali sami i Józef wciąż stałnieruchomo przy łóżku.Lusia przyglądała się przez moment jego niewyraznej minie,zaśmiała się i kazała mu usiąść na foteliku tuż przy łóżku. Zmieje się pani ze mnie westchnął z rezygnacją. Nie z pana, tylko do pana zrobiła zalotną minkę. Panno Lusiu! Co, panie Józefie? kokietowała go. Panno Lusiu nie panował już nad sobą pani jest taka dobra, taka szalenie miła, ja poprostu.no!.Wybuchnęła śmiechem.Jej świeże usta rozchyliły się, oczy zwężyły się, a ręce(najpiękniejsze ręce na świecie) wyciągnęły się do niego. Panno Lusiu.Panno Lusiu.Pani nawet nie wie, jak ja strasznie panią kocham! wyrzucił z siebie.88Przeraził się swoich słów, gdy ujrzał ich skutek.Lusia zbladła, śmiech urwał się jak ucięty nożem, oczy otworzyły się szeroko i w ichkącikach ukazały się łzy.Jej rączki jakby zwiędły nagle w jego rękach, usta drżały. Co, co pan powiedział? zapytała nieswoim głosem.Cóż mógł zrobić? Musiał przecież powtórzyć! Ach, jak się ośmielił, jak znalazł w sobietyle śmiałości, by ośmielić się na taką śmiałość. Mówiłem, że kocham panią jęknął bo cóż na to poradzę? Kocham panią doszaleństwa.Niespodziewanym ruchem wyrwała mu ręce i opadła na poduszki.Po policzkach ściekałyłzy. Boże drogi! Panno Lusiu! Panno Lusiu!.Lecz ona odwróciła się doń plecami iukrywszy twarz w poduszce zaczęła płakać na dobre.Józef zerwał się po ratunek do pani Szczerkowskiej i z rozpędu omal jej nie przewrócił wdrzwiach jadalni. Panna Lusia. zawołał. Co sią stało? Panna Lusia płacze.Może pani.Ja doprawdy. Jak to płacze? Dlaczego? spokojnie pytała pani Szczerkowską, nie zdając sobie sprawyz ważności faktu, że ona tam płacze. Ach, niech pani ją czym prędzej ratuje.To ja jestem winien, ja. załamał ręce. Spodziewam się, że pan jej nie zbił? Niechże się pan uspokoi.Co zaszło? No, widzi pani, ja powiedziałem.To rzeczywiście.Ale ja nie przypuszczałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]