[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślałem, że w ten sposób uda mi się panią rozzłościć.- Oczywiście.On jest wszędzie.Nawet tu.Zerknęła na jego częściowo rozpakowane rzeczy, na walizki i zapieczętowane kartony.- Nie zabrał pan ze sobą wiele, prawda? Większość mojego bagażu jest jeszcze w drodze; przyleci automatycznym transportem.Podeszła do sterty książek i zaczęła studiować tytuły.- De Imitatione Christi - powiedziała ze zdumieniem.- Czytuje pan Tomasza á Kempis? To wielka i wspaniała książka.- Kupiłem ją - odrzekł - ale nigdy jej nie przeczytałem.- A próbował pan? Założę się, że nie.Otworzyła ją na chybił trafił i zaczęła czytać.- „Uznaj, iż nawet najmniejszy dar, który od niego jest dany, wielkim jest; a najgorsze z przypadków przyjmuj jako specjalne dary i oznaki jego miłości”.To dotyczyłoby też naszego życia tu, na Marsie, prawda? To nędzne życie, zamknięte w tych.barakach.Dobra nazwa, no nie? Dlaczego na miłość boską.- odwróciła się, patrząc na niego błagalnie-.dlaczego to nie może być jakiś określony okres, po którym się wraca do domu?- Zgodnie ze swą definicją - odparł Barney - kolonia musi być czymś stałym.Niech pani pomyśli o Roanoke.- Tak - kiwnęła głową Annę.- Myślałam.Chciałabym, żeby Mars był jedną wielką wyspą Roanoke i wszyscy mogli wrócić do domu.- Aby się wolno usmażyć.- Możemy zewoluować, jak to robią bogaci; można by to zrobić na skalę masową.Gwałtownie odłożyła książkę.- Jednak tego też nie chcę; tej chitynowej skorupy i całej reszty.Czy jest jakieś wyjście? Wie pan co, neochrześcijanie uczą się wierzyć, że są podróżnymi w obcej krainie.Wędrowcami.Teraz naprawdę nimi jesteśmy; Ziemia przestaje być naszym naturalnym środowiskiem, a ten świat z pewnością nigdy się nim nie stanie.Zostaliśmy bez ojczyzny! -Spojrzała nań, jej nozdrza rozszerzyły się.- Nie mamy domu!- No - rzekł niechętnie - zawsze pozostaje Can-D i Chew-Z.- Ma pan trochę?- Nie.Pokiwała głową.- Zatem z powrotem do Tomasza a Kempis.Jednak nie wzięła książki do ręki; stała ze spuszczoną głową, pogrążona w ponurych myślach.- Wiem co będzie, panie Mayerson.Barney.Nie nawrócę nikogo na neochrześcijaństwo; zamiast tego to oni nawrócą mnie na Can-D i Chew-Z i jakikolwiek inny nałóg, jaki będzie tu modny, byle tylko dawał możliwość ucieczki.Jak seks.Tu, na Marsie panują bardzo swobodne stosunki, wiesz? Wszyscy śpią ze wszystkimi.Spróbuję nawet tego; prawdę mówiąc, jestem gotowa zrobić to już teraz.Po prostu nie mogę znieść tego wszystkiego.Czy przyjrzałeś się dobrze okolicy przed zmrokiem?- Tak.Jednak nie przygnębiło go to aż tak bardzo, nawet widok zapuszczonych ogródków i zupełnie porzuconego sprzętu czy wielkich stert gnijących środków spożywczych.Z taśm edukacyjnych wiedział, że pogranicze zawsze tak wygląda, nawet na Ziemi; do niedawna Alaska też tak wyglądała, a Antarktyka, oprócz kurortów, wygląda tak nadal.- Ci koloniści w tamtym pokoju, ze swoim zestawem -powiedziała Annę Hawthorne.- A gdybyśmy zabrali im teraz Perky Pat i rozbili ją na kawałki? Co by się z nimi stało?- Dalej śniliby swój sen.Sen już został ustalony; zestawy nie były niezbędne jako czynnik ogniskujący.- Dlaczego chciałabyś to zrobić?Był zaskoczony; taki pomysł miał zdecydowanie posmak sadystyczny, a jak do tej pory dziewczyna nie wyglądała mu na zdolną do okrucieństwa.- Skłonności obrazoburcze - powiedziała Annę.- Mam chęć roztrzaskać ich idoli, którymi są Perky Pat i Walt.Chciałabym to zrobić, ponieważ.- Umilkła na chwilę.-Zazdroszczę im.To nie jest z mojej strony zapał religijny, tylko niskie, zwykłe okrucieństwo.Wiem.Jeśli nie mogę się do nich przyłączyć.- Możesz.I przyłączysz się.I ja też.Jednak nie od razu.Podał jej filiżankę kawy; przyjęła ją w zadumie.Bez ciężkiego kombinezonu wydawała się niezwykle szczupła.Barney zauważył, że była niemal równie wysoka jak on; w szpilkach mogła być nawet wyższa.Nos miała dziwny.Zakończony prawie kuliście, nie wyglądał śmiesznie, lecz.swojsko, doszedł do wniosku Barney.W jakiś sposób nasuwał myśl o Ziemi; o anglosaskich i normańskich rolnikach uprawiających swe poletka.Nic dziwnego, że tak się jej nie podobało na Marsie; jej przodkowie niewątpliwie kochali starą Ziemię, jej smak i zapach, a nade wszystko pamięć minionych dni kryjących się w każdym zakątku, o stworzeniach, które po niej kroczyły i wymarły, by obrócić się - nie w proch, lecz w żyzny humus.No, może uda jej się założyć ogródek tu, na Marsie; może uda jej się zebrać plony tam, gdzie innym kolonistom się nie udało.Dziwne, że była tak okropnie przygnębiona.Czy nowo przybyli zawsze się tak zachowywali? On jakoś nie czuł żalu.Może gdzieś w głębi duszy był przekonany, że uda mu się wrócić na Ziemię.W takim razie to on był chory umysłowo, nie Annę.- Mam trochę Can-D, Barney - powiedziała nagle Annę.Sięgnęła do kieszeni drelichowych spodni roboczych, model ONZ, i wyjęła małą paczuszkę.- Kupiłam ją niedawno, w moim baraku.Flax Black Spit, tak go nazywają.Kolonista, który mi to sprzedał, wiedział, że w porównaniu z Chew-Z jest bezwartościowe, więc nie wziął dużo.Próbowałam to zażyć.nawet wzięłam do ust.Jednak w końcu, tak samo jak ty, nie mogłam.Czy nędzna rzeczywistość nie jest lepsza od najbardziej interesującej iluzji? A może to jest właśnie iluzja, Barney? Nic nie wiem o filozofii; wyjaśnij mi to, ponieważ wszystko, co wiem, wypływa z moich przekonań religijnych, a to nie pomaga mi zrozumieć.Te narkotyki.Otworzyła paczuszkę; drżały jej palce.- Nie mogę dłużej, Barney.- Zaczekaj - powiedział, odstawiając filiżankę i ruszając ku niej.Jednak było już za późno; już zażyła Can-D.- Nic dla mnie nie zostawiłaś? - spytał, rozbawiony.- Ominie cię najlepsze; nie będziesz miała towarzystwa w czasie przeniesienia.Wziąwszy ją za ramię wyprowadził z pokoju i pospiesznie zaciągnął korytarzem do salki, w której leżeli tamci; sadzając ją obok zestawu rzekł ze współczuciem:- W ten sposób będzie to wspólne przeżycie, a o ile wiem, to bardzo pomaga.- Dzięki - powiedziała sennie.Zamknęła oczy i ciało jej stopniowo zwiotczało.Barney uświadomił sobie, że już stała się Perky Pat.W świecie bez kłopotów.Pochylił się i pocałował ją w usta.- Jestem wciąż przytomna - wymruczała.- I tak nie będziesz tego pamiętać - rzekł.- Och, tak, będę - powiedziała słabym głosem Annę Hawthorne.Później odeszła; czuł, jak się oddala.Został sam z siedmioma ciałami i natychmiast wrócił do swojego pokoju, w którym parowały dwie filiżanki kawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]