[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zapewniam pana, że nic dziwnego niedzieje się w Millgate.I żałuję, że tak nie jest.To najbardziej typowe ze wszystkichmiasto.Gdyby działo się tu cokolwiek godnego uwagi, na pewno pierwsza bymo tym wiedziała.Barton otworzył usta, chcąc jej odpowiedzieć, ale nie wydobył z siebie ani25słowa.Uwięzły mu w gardle.To, co zobaczył, sprawiło, że w ogóle o nich zapo-mniał.Dwie sylwetki świecące słabym blaskiem wynurzyły się z końca werandy.By-li to mężczyzna i kobieta idący obok siebie, trzymając się za ręce.Widać było, żerozmawiają ze sobą, lecz nie było słychać żadnego głosu.Szli bezszelestnie przezwerandę w kierunku przeciwległej ściany.Przeszli pół metra obok Bartona; wi-dział wyraznie ich twarze.Byli młodzi.Kobieta miała jasne blond włosy skręconew grube warkocze opadające na plecy, długą pociągłą twarz i jasną gładką skórę.Namiętne usta i białe zęby.Mężczyzna idący obok niej był równie przystojny.%7ładne z nich nie zwróciło uwagi na Bartona i innych.Mieli zamknięte oczy.Przeszli przez krzesła, sofę i spoczywających na niej pensjonariuszy.Następnieprzez doktora Meade a, pannę James i ścianę.I zniknęli.Dwie świecące słabymświatłem sylwetki zniknęły równie szybko, jak się pojawiły.Bezszelestnie. Dobry Boże przemówił w końcu Barton. Widzieli ich państwo? Nikt się nie poruszył.Kilku pensjonariuszy przerwało nagle swoje rozmowy, alepo chwili wrócili do nich, jak gdyby nic się nie stało. Widzieli ich państwo? zapytał zdziwiony.Panna James była zdezorientowana. Oczywiście mruknęła. Wszyscy ich widzieliśmy.Co wieczór tędyprzechodzą.Spacerują.Sympatyczna para, nie uważa pan? Ale.kto.co. rzucił Barton, z trudem łapiąc oddech. Pierwszy raz widział pan Wędrowców? zapytał Meade. Chce panpowiedzieć, że tam, skąd pan przyjechał, ich nie ma? Nie ma rzekł Barton.Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.Kim oni są? Przeszli p r z e z ściany.Przez meble.I przez was! Zgadza się potwierdziła panna James. Dlatego nazywamy ich Wę-drowcami.Chodzą, którędy im się spodoba.Przechodzą przez wszystko.Nie wi-dział pan? Od jak dawna to trwa? zapytał Barton.Odpowiedz wcale go nie zaskoczyła; zaskoczył go spokój, z jakim mu jejudzielono. Od zawsze odpowiedziała panna James. Są tu, jak daleko sięgamypamięcią. Wydaje mi się, że Wędrowcy byli zawsze przytaknął doktor Meade,pykając cygaro. To zupełnie naturalne.Co w tym dziwnego?5Ranek był cichy i słoneczny.Trawę pokrywała rosa.Niebo miało łagodnymglistoniebieski kolor; było jeszcze nie rozgrzane do oślepiającego blasku, conastąpi, kiedy słońce dojdzie do zenitu.Lekki wietrzyk szeleścił liśćmi cedrówrosnących na zboczu wzgórza za ogromnym kamiennym budynkiem.Cedry rzu-cały plamy cieni; od nich to pochodziła właśnie nazwa Dom Cieni.Z Domu Cieni miasto widać było jak na dłoni.Do miejsca, gdzie wznosiłsię ów budynek, prowadziła kręta droga.Cały otaczający go teren był starannieutrzymany: kwiaty i drzewa oraz długie drewniane ogrodzenie otaczające terenw kształcie prostokąta.Wewnątrz spacerowali pacjenci, część siedziała na ław-kach i krzesłach, jeszcze inni leżeli wprost na trawie i odpoczywali.Czuło sięwyraznie panujący tu spokój.Gdzieś w głębi szpitala pracował doktor Meade.Zapewne w swoim gabinecie, zagraconym mikroskopem, szkiełkami, kliszamirentgenowskimi i odczynnikami chemicznymi.Mary kucnęła w niewidocznym wgłębieniu znajdującym się za rzędem ce-drów.Stamtąd wybierano kruszywo na podłoże, kiedy budowano Dom Cieni.Tam, gdzie siedziała, nie było jej widać z budynku.Cedry i hałda skał i ziemiograniczały pole widzenia.Pod nią, z trzech stron rozciągała się dolina, a zanią łańcuch niebieskozielonych gór zasnutych mglistą bielą.Milczących, maje-statycznych. Mów rozkazała Mary.Przesunęła się trochę i usadowiła wygodnie na podkurczonych nogach.Słu-chała z zainteresowaniem, starając się nie uronić ani słowa. To był czysty przypadek mówiła pszczoła, głosem cichym i ledwie sły-szalnym w podmuchach porannego wiatru szeleszczącego liśćmi cedru.Siedziałana płatku kwiatu tuż przy uchu Mary. Byłyśmy tam na zwiadzie.Nie widzia-łyśmy, jak się tam znalazł.Nagle zobaczyłyśmy go i z miejsca zaatakowałyśmy.%7łałuje, że nie było nas tam więcej; rzadko zapuszcza się tak daleko.Przekroczyłgranicę.Mary pogrążyła się w głębokim zamyśleniu.Jej czarne, gęste, opadające naszyję włosy połyskiwały w słońcu.Oczy błyskały, kiedy mówiła. Czy potrafisz powiedzieć, co on tam robił? Nie bardzo.Wywołał jakaś interferencję wokół całego miejsca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]