[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zły, że wzruszenie ściska mu gardło, Wallie wyrecytował odpowiedź:- To dla mnie zaszczyt i duma.- Wziął miecz i uśmiechnął się do protegowanego.- Dziękuję, bracie.Spróbuję być lepszy.Nnanji nie odwzajemnił uśmiechu.- Ja też - powiedział cicho.Obaj odwrócili się, gdy skrzypnęły drzwi.- Panie! - zawołała Jja.- Statek zaraz odpływa, a nowicjusza Katanjiego nie ma na pokładzie.7Nnanji rzucił się do wyjścia, ale żelazna dłoń zacisnęła się niczym paszcza lwa na jego ramieniu.- Zła taktyka, bracie!- Tak!Czwarty został w kajucie, a Wallie poszedł zbadać sprawę.Przywitały go ironiczne okrzyki z nabrzeża.Próbki towarów rzucono niedbale na pokład.Brota siedziała przy sterze, załoga czekała przy linach, dwaj mężczyźni szykowali się do wciągnięcia trapu.Gdy Wallie postawił na nim nogę, popatrzyli na niego rozgniewanym wzrokiem.Jednym z nich był Tomiyano.Oparzenie na policzku sczerniało i popękało jak nadpalona skóra aligatora.Zapewne bardzo dokuczało mimo grubej warstwy maści, bo kapitan starał się nie poruszać tą częścią twarzy.- Na demony, co robisz, szermierzu? - wymamrotał niewyraźnie.- Nasz Pierwszy został na brzegu.- Zakapturzeni kazali nam odpłynąć.Chcesz z nimi dyskutować?- Chyba będę musiał.Gdy Wallie ruszył w dół po trapie, tłum natychmiast się uciszył.Gapie stali po obu stronach kordonu utworzonego przez ośmiu czy dziewięciu czarnoksiężników, którzy zamknęli ulicę na całej szerokości od Rzeki do magazynów.Ludzie wychylali się z okien składów, sterczeli na wozach, wisieli na olinowaniach statków cumujących w porcie.Wyglądało na to, że z zainteresowaniem obserwują drużynę Shonsu, prowadzącą w Aus dyskretną akcję wywiadowczą.Obok Czwartego, tego który miał piskliwy głos, stał teraz Piąty, a jego twarz była ukryta pod czerwonym kapturem.Sprawa Szafira zwabiła grube ryby.Katanji mógł znajdować się milę stąd, ale Wallie miał nadzieję, że chłopak jest gdzieś blisko, tylko utknął w ciżbie.Omiatały go spojrzenia setek oczu, po skórze chodziły mu ciarki.W każdej chwili spodziewał się czarnoksięskiego ataku.Zszedł na nabrzeże, skrzyżował ramiona i zawołał:- Porozmawiajmy, adepcie czarnoksiężniku!Dwie głowy, jedna w czerwonym, druga w pomarańczowym kapturze, zwróciły się ku sobie.Po krótkiej naradzie Czwarty ruszył wolno w stronę Siódmego i zatrzymał się w bezpiecznej odległości, poza zasięgiem miecza.- Czego chcesz, szermierzu?Wallie próbował odczytać wyraz jego twarzy.Dostrzegł na niej coś nowego.Niepewność? Urazę? Może dostał reprymendę od zwierzchnika?- Dziękuję, że mnie oszczędziłeś, adepcie.Chętnie uścisnąłbym ci rękę.Oczywiście, gdybyś potrafił czytać w myślach, stwierdziłbyś, że chodzi mi jedynie o odwrócenie waszej uwagi.- Czarnoksiężnikowi? Podałeś już rękę jakiemuś szermierzowi, Shonsu?Pospiesz się, Katanji!Shonsu!- Wcześniej nie znałeś mojego imienia, czarnoksiężniku.Na chudym obliczu wykwitł rumieniec.- Nieprawda!Wallie doskonale zdawał sobie sprawę, że prowokowanie czarnoksiężników jest niebezpieczną głupotą, ale uznał, że może być pouczające.- Kłamiesz, adepcie! Czarnoksiężnik obnażył zęby.- Nie! Wykonanie pierwotnego wyroku byłoby zabawne, ale też ryzykowne.Jeszcze wykazałbyś się heroizmem i zrobił wrażenie na przyjaciołach.A tak nie sprawisz nam więcej kłopotów.Pierwotny wyrok? Zdradź coś więcej!- Rzeczywiście, adepcie.Doceniam twoją litościwość.Ponownie wyciągam do ciebie rękę.- A ja nią wzgardzam.Cierpliwość moich zwierzchników nie jest niewyczerpana.Chroni cię tylko moja przysięga.Wracaj na statek, Shonsu! Czeka cię dużo płaszczenia się po powrocie do gniazda.Wallie kątem oka dostrzegł, że ktoś przedziera się przez tłum i biegnie skrajem nabrzeża.Nie śmiał się odwrócić.Na szczęście kaptury bardzo ograniczały czarnoksiężnikom pole widzenia.Gdzie jest moje gniazdo? Zdaje się, że wiesz o Shonsu więcej niż ja.- Mam nadzieję, że wyrozumiałość nie przysporzyła ci kłopotów.Przysporzyła.Czarnoksiężnik znowu poczerwieniał.Ktoś wbiegł po trapie na pokład.Wallie odwrócił się, udając zaskoczenie.Zobaczył chudą postać i powiewający ogon przepaski biodrowej.- Kto to był? - zapytał Czwarty.Wallie wzruszył ramionami.- Jakiś żeglarski dzieciak.Cóż, Bogini z tobą.Żegnaj, adepcie.Ze względu na ciebie oszczędzę następnego czarnoksiężnika, którego spotkam.- Lepiej się martw o następnego szermierza, Shonsu!Czarnoksiężnik wrócił do towarzyszy.Wchodząc na statek, Wallie drżał na całym ciele.Adept miał rację.Siódmy był teraz znany z imienia.Jego reputacja znaczyła mniej niż zero.Czy kiedykolwiek uda mu się zebrać armię?- Niewidzialność.To jedyne wyjaśnienie - stwierdził Wallie.Stał przy prawej burcie i obejmował ramieniem Jję.Honakura siedział w połowie schodków, trzymając łokcie na kolanach.Przynajmniej raz nie musiał zadzierać głowy, patrząc na Shonsu.Nnanji opierał się o reling.Wyglądał jak chmura gradowa.Spojrzenie miał puste, jakby zwrócone do wewnątrz.Katanji, ubrany z powrotem w szermierczy kilt, starał się nie rzucać w oczy.Tylko czekał, aż rozpęta się piekło, gdy zostanie sam z bratem.albo wcześniej, jeśli lord Shonsu przypomni sobie o jego istnieniu.Na pokładzie były jeszcze dwie osoby.Krówka zajmowała się Vixinim albo na odwrót.Aus zostało daleko w tyle.Szafirem zaczęło kołysać, gdy na środku Rzeki zerwał się wiatr.Słońce stało jeszcze wysoko.Rola orędownika Bogini okazała się bardzo uciążliwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]