[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopóki nie wyszli na zewnątrz, żaden z nich nie odezwał się ani słowem.- Nie wiem, jak można wytrzymać ten hałas dłużej niż pięć minut - rzucił Shanahan.- Co ty, człowieku? - odparł Carlos.- To dobra muzyka.Jako że ciągle padał deszcz, Shanahan zaprowadził Carlosa do swojego samochodu.Obydwaj mężczyźni zamknęli się w środku.- Dobra, załatwmy to szybko - zaczął Shanahan.- Nazywa się Marsha Baldwin.Jest atrakcyjną, wysoką blondynką w wieku około dwudziestu pięciu lat.Twarz Carlosa wykrzywiła się w uśmiechu, przez co jego wąsiki pod wąskim nosem wyglądały jak dwa apostrofy.- Musisz działać szybko - wyjaśniał Shanahan.- Ona jest teraz tam, gdzie pracujesz.- W Higgins i Hancock? - zapytał Carlos.- Właśnie.Jest w części administracyjnej i przegląda dokumenty, których nie powinna widzieć.Nie będziesz w stanie jej przeoczyć.Jeśli będziesz miał kłopoty ze znalezieniem jej, spytaj strażnika.Ma ją mieć na oku.- Ile płacisz? - zapytał Carlos.- Więcej, niż mówiłem, ale pod warunkiem, że zrobisz to teraz - odpowiedział Shanahan.- Chcę, żebyś zaraz tam pojechał.- Ile?- Setkę teraz i dwie setki potem, jeśli zniknie bez śladu - powiedział Shanahan.Wyjął portfel i wyciągnął z niego świeżutki studolarowy banknot.Uniósł go, żeby Carlos mógł sobie na niego popatrzeć.Spowijało go czerwone światło spływające z neonowego byka.- A co z moją pracą? - zapytał Carlos.- Jak obiecałem - odrzekł Shanahan.- Zdejmę cię z punktu ubojowego do końca miesiąca.Gdzie chcesz pracować? Przy oddzielaniu kości czy obdzieraniu skór?- Przy kościach - odparł Carlos.- A więc umowa stoi? - spytał Shanahan.- Pewnie - przytaknął Carlos.Wziął banknot, złożył go i wsunął do kieszonki dżinsów.Zupełnie tak, jakby przed chwilą poproszono go o zamiecenie liści lub odgarnięcie śniegu.- Nie spieprz tego - dodał Shanahan.- W Higgins i Hancock pójdzie łatwo - zapewnił Carlos.- I ja tak myślę - powiedział Shanahan.* * *Marsha podniosła ręce i przeciągnęła się.Tak długo pochylała się już nad szufladą otwartej kartoteki, że zdrętwiały jej plecy.Zasunęła biodrem szufladę, która wskoczyła na swoje miejsce z głośnym pstryknięciem.Marsha zabrała swój telefon komórkowy i skierowała się do drzwi.Idąc, wystukała numer do Kima.Czekając na połączenie, otworzyła drzwi biura i rozejrzała się po cichym korytarzu.Była zadowolona, że nikogo nie widzi.Kiedy przeglądała rejestry, słyszała, jak strażnik przechadza się za drzwiami, a kilka razy nawet zatrzymuje się przy nich.Nie przeszkodził jej, ale jego spacer wzmógł jej niepokój.Wiedziała, że gdyby do niej wszedł, czułaby się osaczona w tym opustoszałym budynku.Jak dotąd nie widziała nikogo z ekipy sprzątaczy, która miała tu podobno pracować.- Obyś to była ty - odezwał się Kim, nie mówiąc "halo".- Dziwny sposób odpowiadania na telefon - stwierdziła Marsha, śmiejąc się nerwowo.Zamknęła drzwi biura i ruszyła pustym korytarzem.- Miałaś dzwonić wcześniej.- Na razie szczęście mi nie dopisało - oznajmiła Marsha, ignorując ton skargi w głosie Kima.- Dlaczego tak długo się nie odzywałaś? - dopytywał się.- Hej, spokojnie - odparła Marsha.- Byłam zajęta.Nie masz pojęcia, ile papierkowej roboty domaga się departament.Codzienne raporty sanitarne, odpisy rozporządzeń, raporty z rzeźni, doniesienia o usterkach w produkcji, raporty o uboju i faktury kupna.Musiałam przejrzeć wszystko, co nosiło datę dziewiątego stycznia.- I co znalazłaś? - zapytał Kim.- Nic nadzwyczajnego - odparła Marsha.Podeszła do drzwi z matową szybą, na której widniał napis: Archiwum.Spróbowała otworzyć drzwi.Były otwarte.Weszła do środka, zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.- No cóż, przynajmniej sprawdziłaś - pocieszył ją Kim.- Ale teraz zabieraj się stamtąd.- Najpierw muszę zajrzeć do akt spółki - zaoponowała Marsha.- Jest piętnaście po ósmej - stwierdził Kim.- Powiedziałaś mi, że to będzie krótka wizyta.- To już nie potrwa długo - zapewniła go.- W tej chwili jestem w archiwum.Zadzwonię do ciebie za jakieś pół godziny.Marsha rozłączyła się, zanim Kim zdążył się sprzeciwić.Położyła telefon na długim bibliotecznym stole i stanęła przed ciągnącym się przez całą ścianę rzędem szafek na dokumenty.Na przeciwległej ścianie znajdowało się pojedyncze okno, o którego szyby uderzał deszcz.Krople stukały jak ziarenka ryżu.Na końcu pokoju były drugie drzwi.Marsha podeszła do nich i sprawdziła, czy są zamknięte.Czując się względnie bezpieczna, wróciła do szafek i jednym pociągnięciem wysunęła pierwszą szufladę.* * *Po kilku minutach Kim wypuścił wreszcie słuchawkę z dłoni.Miał nadzieję, że Marsha zaraz do niego oddzwoni.Rozmowa skończyła się tak nagle, że pomyślał, iż została przerwana.Koniec końców musiał pogodzić się z faktem, że Marsha się rozłączyła.Siedział na tym samym fotelu, na którym znalazła go Marsha.Lampa stojąca obok krzesła była jedynym światłem, które paliło się w domu.Na stoliku obok stała szklaneczka czystej whisky, którą sobie nalał, ale później jej nie tknął.Kim jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak źle.Jego umysł wciąż wypełniały obrazy Becky i łzy ciekły mu z oczu.W następnej chwili nie chciał uwierzyć w całą grozę tego, co się stało, powtarzał sobie, że to przedłużenie jego nocnego koszmaru, w którym Becky wpadła w morską topiel.Dobiegający z kuchni dźwięk włączającej się z brzękiem lodówki przypomniał mu, że powinien coś zjeść.Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem miał coś konkretnego w ustach.Kłopot w tym, że w ogóle nie był głodny.Potem pomyślał, że powinien pójść na górę, wziąć prysznic i przebrać się, ale oznaczało to zbyt wielki wysiłek.W końcu Kim postanowił spokojnie siedzieć i czekać na telefon.* * *Stara półciężarówka marki Toyota nie miała ogrzewania, więc Carlos trząsł się z zimna, kiedy skręcił z utwardzonej jezdni na wysypaną żwirem drogę okrążającą zagrodę dla bydła przy Higgins i Hancock.Wyłączył jedyne sprawne przednie reflektory i dalej posuwał się na pamięć, trzymając się ciemnych zarysów ogrodzenia po prawej stronie.Dojechał aż do miejsca, w którym zagroda przechodziła w tunel prowadzący do rzeźni.To tędy szły za dnia wszystkie nieszczęsne zwierzęta.Zaparkował ciężarówkę w cieniu budynku.Zdjął niewygodne mitenki używane do jazdy i zastąpił je ściśle przylegającymi, czarnymi rękawiczkami ze skóry.Sięgnął pod siedzenie i wyjął długi, zakrzywiony nóż do zabijania zwierząt, ten sam, którego używał w pracy.Odruchowo sprawdził kciukiem ostrze.Nawet przez rękawiczki wyczuwał, że nóż jest ostry jak brzytwa.Carlos wysiadł z kabiny.Oślepiony deszczem, szybko przesadził płot i wylądował w stratowanym grzęzawisku zagrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl