[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy zrozumiałem, co zrobił Morley.Wydawało się, że Saucerhead jest uszczęśliwiony.- Kazał po prostu siedzieć na tyłku i udawać, że gdzieś tu są, gdyby ktoś pytał - oznajmił.W dwie minuty później stwierdziłem, że zniknął mój ostatni papierek z zaklęciem.Domyślałem się już, co Morley zamierzał z nim zrobić, skoro nie wiedział, co się stanie po otwarciu.Próbowałem rozumować na pięćdziesiąt sposobów, ale nie mogłem się zdecydować.Te czarnoelfickie bękarty robią rzeczy całkiem nie do przewidzenia.Gdy nastał wieczór, ogarnęło mnie zdenerwowanie.Grolle także zaczęły się zachowywać niespokojnie i gdyby nie jak najsurowszy zakaz, chętnie opuściłyby gospodę.Przekomarzanie się z Tionie straciło wdzięk.Nawet Róży, która nie wiedziała, o co chodzi, udzielił się nasz nastrój.Tylko Saucerhead był całkowicie odprężony.Musiałem stoczyć ze sobą solidną walkę, by nie stwierdzić, iż pewnie jest o wiele za tępy, żeby zrozumieć, co się dzieje.Nic się nie działo aż do północy, kiedy to pojawił się jeden z „kumpli” Zeck Zacka i zaczął nam zawracać głowę, że nie dostarczyliśmy przesyłki na czas.- Czekamy tutaj na niego, jeśli ma ochotę nas poskubać -oświadczyłem.- Niech lepiej weźmie ze sobą drugie śniadanie, bo to może trochę potrwać.Posłaniec wyruszył w drogę powrotną z niezbyt radosną miną.Ciekaw byłem, jak się mają nerwy centaura, zwłaszcza że pewnie czekał na cmentarzu czy gdziekolwiek, iż któreś z nas spróbuje go zaskoczyć.Podejrzewam, że przewidział każdą okoliczność i każdy nasz ruch, z wyjątkiem siedzenia na tyłku.Mogłem mieć tylko nadzieję, że Morley nie wpadł w którąś z zastawionych przez niego pułapek.W dwie godziny później grupka ludzi siedzących w ogólnej sali zaczęła zachowywać się dziwnie głośno.Wyjrzałem, żeby zobaczyć, co się dzieje.Rozprawiano o ogromnym pożarze w jednej z posesji na Narrow Hills.Ruch Morleya na wejście, pomyślałem.Przez następne trzy godziny znowu panowała cisza, aż wreszcie pojawił się Dojango.Poraniony, zdyszany wpadł do środka, mamrocząc coś po grollemu.Gdy Marsha i Doris wybiegli, usiadł po prostu tam, gdzie stał.- No i co? - zapytałem.- Poszli po trumny.Opatrzyłem go trochę przy pomocy Tionie.Ta dziewczyna ma lekką rękę do ran.- To wszystko, co masz do powiedzenia?- Morley odesłał mnie, ponieważ jestem ranny, doprawdy.On został tam i dalej nad nimi pracuje.Jeśli ten stwór wyjdzie żywy, to pewnie nie za darmo.W chwilę potem pojawiły się grolle z trumnami, a za nimi gospodarz wrzeszczący coś na temat bandy łażącej w tę i we w tę po sali ogólnej w czasie ciszy nocnej.- Już nigdy nie opuszczę TunFaire - obiecałem sobie i wrzasnąłem: - Przestań biadolić! Zbiłeś grubą forsę, grając na wszystkich możliwych frontach! Za godzinę zwijamy manatki, ale zrób nam wszystkim tę przyjemność i wynieś się stąd teraz!Miałem tak wściekłą minę, że bez trudu pojął ostrzeżenie.Wypełniliśmy na nowo trumny, zapieczętowali wieka i pozbieraliśmy nasz skromny dobytek.Dla Tionie, Róży, Vasco i Saucerheada Tharpe'a oznaczało to chwilowy brak zajęcia.Dzięki przygodom cały ich majątek stanowiło tylko to, co mieli na sobie.Zastanawiałem się, czy nie powinienem dyskretnie zapuścić żurawia pod siodło Dojango, ponieważ doskonale pamiętałem, jak skrupulatnie przetrząsał ruiny ostatniego obozowiska w poszukiwaniu monet i klejnotów zapomnianych przez ludzi nocy.Doszedłem do wniosku, że lepiej się stanie, jeśli oni wszyscy będą siedzieć u mnie w kieszeni.Wymaszerowaliśmy z gospody, odprowadzani westchnieniami gospodarza i służby.Dotarliśmy do barki i zaokrętowaliśmy się bez większych problemów.Czas mijał.Nadchodził odpływ, więc żeglarze przygotowywali krypę do opuszczenia portu.I wciąż ani śladu po Morleyu.- Mówił, żeby się nie martwić i ruszać w drogę, żeby niczego nie opóźniać z jego powodu - powtarzał Dojango bez przekonania, ale widocznie czuł potrzebę powiedzenia czegokolwiek.Nie wierzyłem własnym uszom.Morley Dotes nie należy do tych, którzy mogliby się dla kogoś poświęcić.- Idzie - zawołał Saucerhead.Załoga statku zbierała ostatnie cumy z dziobu i rufy.Rzeczywiście szedł, a raczej biegł z przeraźliwą szybkością, z jaką potrafią biegać tylko elfy.Około trzydziestu metrów za nim pędził Zeck Zack, a odległość miedzy nimi zmniejszała się błyskawicznie.- Doskonale - szepnął Dojango.Aha, doskonale, jak cholera! Nie poradzi sobie bez pomocy.Rozglądałem się za bronią, ale jakoś niczego nie mogłem znaleźć.- Teraz! - powiedział Dojango i dodał: - Doprawdy! Kobieta z jachtu z pasiastym żaglem i jej załoga wyłonili się nagle zza stert frachtu na nabrzeżu.Wszyscy byli uzbrojeni w napięte już kusze.Morley minął ich pędem, ale Zeck Zack przyhamował czterema kopytami i zatrzymał się; dygotał na całym ciele.Morley, uśmiechając się szeroko, skoczył z nabrzeża na pokład.- Czy to on? - zawołała kobieta.- Dokładnie on, skarbie - odparł zdyszany Morley.Banda zacieśniła krąg wokół centaura.- Ty cholerny durniu! - wrzasnąłem pod adresem Morleya.-Mogli cię zabić!- Ale, jak widzisz, nie zabili.LIVPodróż na północ trwała dłużej niż na południe, ponieważ nie sprzyjał nam wiatr.Nic właściwie się nie działo.Pojawiły się wprawdzie pewne kłopoty związane z Różą, która próbowała wypchnąć Kayean za burtę, ale w nagrodę za poświęcenie zostało jej jedynie kilka sińców.Nie spotkaliśmy piratów, korsarzy, Ve-nageti, ani nawet karentyńskich marynarzy.Dotarliśmy do Leifmold i nieomal uwierzyłem, że bogowie zdecydowali się odczepić ode mnie na jakiś czas.Atak Róży na Kayean był wynikiem braku przezorności z mojej strony.Wyjmowałem Kayean na noc ze skrzyni, żeby mogła przez jakiś czas pooddychać świeżym powietrzem i przyzwyczajać się chociaż do światła gwiazd.Jeśli chodzi o jedzenie, udało mi się ją nakłonić do przełknięcia małych ilości przynajmniej lekko zrumienionego kurzego mięsa.Opuściłem pokład, żeby przynieść mięso i wdałem się w kłótnię z Tionie, która uważała, że inaczej powinienem rozplanować sobie czas.Róża niecnie skorzystała z mojej nieobecności, ale o całym zajściu dowiedziałem się dopiero od marynarza z nocnej wachty, który mnie poinformował, że Róża potrzebuje pomocy.Zdążyłem na czas, choć Kayean omal nie przekroczyła granicy, dając upust swemu apetytowi.Róża czmychnęła na bok, wprost w czułe ramiona Morleya, który zdążył już odzyskać cyniczne poczucie humoru.Uspokoiłem i nakarmiłem Kayean, po czym usiedliśmy razem w świetle gwiazd, patrząc w połyskującą wodę i obserwując latające ryby.- Dokąd mnie zabierasz? - zapytała wreszcie.Ledwo rozróżniałem jej słowa.W gnieździe kobietom nie wolno mówić, więc nic dziwnego, że trochę zardzewiała.Nikt jej wtedy nie powiedział, co się dzieje.Po prostu złapałem ją i wywlokłem z jaskini, oferując akurat tyle wolności w podejmowaniu decyzji, ile miała w otchłani.Opowiedziałem jej zatem całą historię.- Sądzę, że powinnaś położyć rękę na spadku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl