[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ależ się wystroiłaś, jak na łowy! Co to za okazja?Jeszcze raz wyjrzałem na ulicę.Nic.Jednakże kobiety z Góry nie chodzą sobie po dolnej części miasta bez przyzwoitki.No, chyba że są tak kompletnie nieświadome istniejącego niebezpieczeństwa, że opryszkowie cofają się przed nimi jak przed świętymi szaleńcami.- Na łowy.w pewnym sensie.- Obdarowała mnie uśmiechem pełnym obietnic.- Rozumiem.Ile masz lat, Amber?- Dwadzieścia.- Skłamała.Na pierwszy rzut oka była to osiemnastka udająca trzydziestkę.- Tędy proszę.- Grałem na czas, prowadząc ją do własnego biura.Mam w sobie takie coś, co bardzo lubi kobiety.Takie drugie coś jest jednak nieufne wobec tych, które nieproszone dają prezenty.A kiedy są bliskie centrum władzy, zepsute i zmienne, jak prawdopodobnie była ta, która stała przede mną, musiałem rozgrywać partię bardzo ostrożnie.Zdaje się, że ujrzałem pewne wyjście.- Jestem czarującym łajdakiem, wiem o tym.I, choć bardzo mnie to boli, jestem dość stary, dość biedny i pospolity, aby podejrzewać, że sprowadziła cię tu raczej moja profesja, niż coś innego.- Może - dalej próbowała flirtować.Miałem złe przeczucia, że to jedna z tych dziewczyn, które nie potrafią sobie poradzić z mężczyzną, jeśli nie udowodnią sobie, że nad nim panują.Ten typ uważa skonsumowanie związku za coś, czego należy unikać za wszelką cenę.Była młoda, ale znała swoich mężczyzn dość dobrze, by wiedzieć, że przez oddanie im się w istocie niweczy jej kontrolę.Uznałem, że gra właśnie w tę grę, więc robiłem wszystko, aby myślała, że dostanie to, czego potrzebuje bez niepotrzebnego narażania cnoty.Była ładna.Do schrupania.Zanim jednak podejmę to ryzyko, muszę poznać córkę Strażniczki o wiele lepiej.- Możesz zrobić tylko jedno - przyznała.- To jednak może poczekać.Czy nie wydaje ci się, że strasznie tu tłoczno? Nie można przejść gdzie indziej? Ten stary człowiek może tu w każdej chwili wejść.W tym momencie popełniłem błąd i usiadłem.Zaledwie mój tyłek znalazł się na miejscu, a już ta setka funtów potencjału zaparkowała swój kuperek na moich kolanach.I to tyle, jeśli chodzi o nieomylną opinię Garretta na temat okazów samiczego gatunku.Już-już mnie miała.przez minutę.Dopóki nie zachichotała.Nie znoszę, kiedy moje kobiety chichoczą.To sprawia, że zaczynam powątpiewać w ich dorosłość.Jednakże, kiedy taki egzemplarz siedzi ci na kolanach i merda ogonkiem.- Panie Garrett.- To był właśnie wyżej wspomniany stary człowiek.- Przyszedł pan Dotes.Mówi, że to ważne.Uratowany!Szkoda, cholera.XI- Czy naprawdę musisz, Garrett?- Nie znasz Morleya Dotesa.Jeśli tu przychodzi, to znaczy, że ma coś ważnego.Zdążyłem niemal całkowicie uwolnić się spod Amber, kiedy wpadł Morley.Zamurowało go, rozdziawił gębę, a potem w oczach pojawiły mu się iskierki.Kiedyś nasypię mu do nich pieprzu, może łzy je zgaszą.- Siadaj, stary.Co się dzieje?Amber udała, że poprawia na sobie sukienkę.Zdaje się, że wiedziała, co robi i nie mogła się powstrzymać, żeby tego nie pokazać.- Chodzi o twojego kumpla Saucerheada.Leży w Bledsoe, porznięty tak, że mamut by tego nie przeżył.- W jego zawodzie to się zdarza.- Był to ten sam, choć nieco bardziej publiczny zawód co Morleya, więc półelf posłał mi ponure spojrzenie, skoro tylko udało mu się oderwać wzrok od Amber.- Jak to się stało?- Jeszcze nie wiem wszystkiego.Wytoczył się z jakichś krzaków daleko w polu.Mówią, że nie powinien tego przeżyć, ale znasz go.Jest za uparty i za głupi, żeby umrzeć.Jednak oni myślą, że nie wyżyje.- Oni, to znaczy kto? A w ogóle to co on tam robił? Morley spojrzał na mnie nieco dziwnie.- Myślałem, że wiesz.Wyszedł wczoraj wieczorem, ponieważ dostał zadanie.Powiedział, że to z twojego polecenia.- Mojego? Nigdy.o, cholera.Chyba lepiej tam pójdę.- Poczułem na plecach ciarki wielkości kota.To Amiranda.Na pewno.- Przejdę się z tobą.Nie ćwiczyłem dzisiaj.- Niejaki Morley Dotes nigdy w życiu nie przyznałby się, że ma przyjaciela w znanej części wszechświata.Odwrócił się i ruszył do wyjścia.- Czekaj, Garrett - szepnęła Amber.Jej głos nie był już ani trochę melodyjny.- Czy to ważne?- Dla mnie tak.- Morley, poczekaj na mnie przy frontowych drzwiach.No, dobra.Mów.- Mój brat wrócił do domu dziś rano.Wypuścili go.- To dobrze.- To znaczy, że Domina zapłaciła okup.- Chyba tak.No i co?- No i to, że gdzieś tam jest sobie te okrągłe dwieście tysięcy złotych marek, które należy do mojej rodziny, i nikt nie podniesie alarmu, jeśli mu się je odbierze.Myślisz, że potrafisz je odnaleźć?- Może, jeśli naprawdę będę bardzo tego chciał.Taki szmal w rękach amatorów pozostawi ślady jak mamut w rui.Sztuka będzie polegała na tym, żeby dorwać się do złota, zanim zrobi to ktoś inny.- Pomóż mi je znaleźć, Garrett.Możesz dostać połowę.- Chwilunia, dziewczyno.To oznacza duże kłopoty bez żadnej gwarancji na.- Może to moja pierwsza, ostatnia i jedyna szansa, żeby wykręcić numer, który pozwoli mi uciec od matki.Jeśli uda mi się dorwać tę forsę, zniknę tak dokładnie, że nie znajdzie mnie nawet przy pomocy całej armii.Tobie też chyba przyda się setka tysięcy, co?- Przydałoby się.Przydało.Zaczęła się krygować.- Są jeszcze dodatkowe korzyści.- Tak.Ależ tak.Muszę mieć trochę czasu, żeby przemyśleć to, czego potrzebuję i co muszę zrobić.W międzyczasie musisz mi wybaczyć, bo mam w szpitalu przyjaciela, który usiłuje umrzeć.Chciałbym go zobaczyć, zanim mu się to uda.- Jasne.- Nie wydawała się zachwycona wzmianką o obowiązkach, jakie nakłada przyjaźń.- Wrócę jutro, jeśli uda mi się zwiać Courterowi i jego chłopakom.Pojutrze na pewno.Może dasz staremu wychodne na cały dzień? - Przypomniała sobie o niewykorzystanym limicie uśmiechów.- Pomyślę i o tym.może.Zachichotała.- No pewnie! Poklepałem ją po odwłoku.- No, no.Spływaj.Morley będzie się niecierpliwił - odprowadziłem ją do drzwi frontowych.Szedłem za nią i doprawdy nie mogę się uskarżać na krajobraz rozciągający się z tej perspektywy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]