[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero w zeszłym roku strażnicy bramy cienia donieśli, że mogą niekiedy dojrzeć ich kątem oka, w taki sposób, jak żołnierze widywali gdzie indziej ulubieńców Tobo.Murgen ostrożnie zbliżył się do tamtych.Patrzyłem.Ale równo­cześnie nie spuszczałem z oka moich kruków.Przed nastaniem nocy trwały omalże pogrążone w letargu, całkowicie obojętne na świat zewnętrzny.Na widok cieni pojawiających się na barierze stały się niespokojne, wręcz agresywne.Syczały, kaszlały i wydawały z siebie szereg całkowicie niekruczych odgłosów.Z pewnością jakieś poro­zumienie musiało mieć miejsce, ponieważ cienie odpowiadały, cho­ciaż najwyraźniej nie mówiły tego, co kruki chciały usłyszeć.Nieznane Cienie z Hsien łączą z Zastępem Niepomszczonych Umar­łych wspólni przodkowie.Murgen dziwował się:- Wydaje mi się, że naprawdę rozumiem, co chcą mi powiedzieć.- Co jest? - Zauważyłem, że moja żona z uwagą wpatruje się w Nef.Czy ona również ich rozumie? Ale dotąd ani razu nie spotkała wędrujących po snach.Chyba że kiedy my pozostawaliśmy pogrze­bani, ona sama stała się kimś w rodzaju sennego wędrowca.Musiało jednak chodzić o tę trójkę.Badali nas dostatecznie długo, by wyrozumować, jak nawiązać kontakt.Może.Murgen powiedział:- Nie chcą, żebyśmy zmierzali do centrum równiny.Mamy wy­brać inną drogę.- Opierając się na zapiskach z Kronik, powiedziałbym, że za­wsze, od pierwszego razu, kiedy ktoś ich wyśnił, chcieli nas zmusić do odstąpienia od pierwotnego zamiaru.Po prostu nigdy nie byli w sta­nie tego jasno przekazać.- Pewnie to o mnie chodziło - powiedział Murgen.- I, fakty­cznie, masz rację.Tylko nigdy nie pojąłem, czy po prostu chcą nam oszczędzić kłopotów, czy też mają jakieś swoje własne plany.Naj­pewniej chodzi i o jedno, i o drugie.Z dzioba mojego kruka dobył się słabiutki syk.Ostrzeżenie.Za­wróciłem.Dwa kroki za Murgenem pojawił się Wujek Doj w pełnym rynsztunku bojowym; patrzył na Nef.Po minucie obserwacji ruszył w prawą stronę wzdłuż krawędzi kręgu; przystanął po pokonaniu nie­całej ćwierci obwodu.Zaszurał nogami trochę w przód, trochę w tył, przykucnął, wyprostował się, wspiął na palce.Wtedy Pani podeszła do niego.Sama sprawdziła widok pod róż­nymi kątami.- Tam jest widmowa droga, Konował.- Wróciła na miejsce, wy­ciągnęła z juków klucz, który otrzymała od Tobo.Poszedłem z nią.Kiedy nikt nie patrzył, w kamiennej powierzchni pojawiło się gniazdo.Wcześniej z pewnością go nie było.Zanim rozbiliśmy obóz, obszed­łem perymetr, dokonując bardzo dokładnej inspekcji.Doj rzekł:- Zgodnie z poleceniem chłopaka mam nie dopuścić, byś marnował czas, próbując go zaoszczędzić.- Murgen, wiesz coś o skrótach i bocznych drogach na równinie?- Rzekomo mają istnieć.Śpioszka je widziała.Wprawdzie dość niejasno, ale przypominałem sobie teraz co nieco z mojej własnej podróży przez równinę.Pani chciała włożyć klucz.Odciągnąłem ją do tyłu.Powiedziałem:- W porządku.Jeśli nie widzisz przeciwwskazań.Doj? Co myślisz? Jest bezpiecznie? - Ze wszystkich naszych ludzi jemu było najbliżej do prawdziwego czarodzieja.- Nie wyczuwam nic złego.Nie była to szczególnie entuzjastyczna aprobata.Ale wystarczająca.Pani włożyła klucz na miejsce.W ciągu paru chwil widmowa droga stała się bardziej materialna, zaczęła promieniować rodzajem złotej poświaty, która jednak znikała, gdy się wytężyło wzrok.Istoty siedzące mi na ramieniu nie były szczególnie uszczęśliwione.Sy­czały, pluły, a w końcu wycofały się w najdalszy kraniec kręgu i wda­ły się w sprzeczkę z czymś wielkim i mrocznym, co rozpłaszczyło się na powierzchni ochronnej bariery.Murgen rzekł:- Myślę, że oni chcą wejść do wnętrza kręgu, Kapitanie.Myślę, że chcą dostać się na drugą stronę.- No? - Boczna droga była już lepiej widoczna niż główna.My­ślałem głośno: - Moglibyśmy pojechać na przełaj, prosto do pierw­szego kręgu tuż pod bramą Khatovaru.- Odwróciłem się i poszed­łem zebrać ekwipunek.Doj powstrzymał mnie.- Nie przed świtem.Tobo powiedział ci, że mamy tu przeczekać noc.Rozejrzałem się dookoła.Wyglądało na to, że gdyby nawet udało mi się zmusić kogoś do ruszenia się z miejsca dzisiejszej nocy, zo­stałbym radykalnie znielubiany.Khatovar był tam od wieków.Będzie i wtedy, gdy już wzejdzie słońce.Moja sprawa z Lisa Daele Bowalk sięgała znacznie głębiej w przeszłość niż moje zainteresowanie tym miejscem - mianowicie do miasta zwanego Jałowcem, do czasów nim jeszcze zaprzyjaźniła się ze Schwytanym o imieniu Zmiennokształtny.Odsunięcie o kilka godzin momentu wymierzenia sprawiedliwości nie zachwieje posa­dami świata.Westchnąłem i odłożyłem rzeczy.Wzruszyłem ramionami.- Wobec tego po śniadaniu.- Pozwólmy im przejść - powiedziała Pani.- Nef? Żartujesz chyba?- Doj i ja poradzimy sobie z nimi.Ciekawe, skąd Pani bierze tę pewność siebie? Nie wiedziała ni­czego na temat Nef.Chyba że spotykała ich w swych snach.Kazałem ludziom trzymać się z dala od potencjalnych kłopotów i dać tamtym wolne przejście.- Wszyscy gotowi? Wobec tego, Murgen, wyciągnij klucz.- Cie­kawe, czy równina mu pozwoli.Doj przesunął na przód pochwę z Różdżką Popiołu, obnażył osiem cali ostrza.Klucz wyszedł zgrabnie ze swego gniazda.Murgen aż się zato­czył.Nef wskoczyli w obszar kręgu.I pomknęli prosto ku bocznej drodze.Wpadli na nią, a żaden się nawet nie obejrzał.- Zdecydowani dziwacy - powiedział Wierzba Łabędź.Senni wę­drowcy spieszyli się, jednak nikt nie potrafi tak szybko zniknąć w od­dali.Nikt też, w normalnych okolicznościach, odchodząc, nie staje się przezroczysty.- Trafili od razu do krainy snów.Zamyśliłem się.- Sugerujesz, że trafiłbym do krainy snów, gdybym poszedł tą drogą? - Sama droga zaczęła też powoli znikać.Nikt nie zaprotestował.Doj rzekł tylko:- Tobo powiedział, żeby zostać na miejscu.Środek nocy.Coś mnie obudziło.Miałem wrażenie lekkiego trzę­sienia ziemi.Gwiazdy nad głową zatańczyły.Po kolejnym skoku uspo­koiły się.Ale nie były to już te same gwiazdy, które świeciły, gdy udawałem się na spoczynek.Całe niebo było zupełnie inne.- Tędy! - nalegał Doj.Był ranek, wstaliśmy już, a Doj upierał się, żeby wrócić drogą, którą przyszliśmy.- Do fortecy idzie się w tę stronę.- Nie zamierzamy dotrzeć do fortecy - przypomniała mi Pani.- Wybieramy się do Khatovaru.- Który nie znajduje się wstecz tej samej drogi.czy może tak? - Tobo nie dogonił nas.Nie byłem tym szczególnie uszczęśliwiony.Wierzba Łabędź zaproponował:- Możesz sprawdzić, Konował.Nie zabierze to aż tak wiele czasu.Byłem zmęczony kłótniami, zwłaszcza na oczach tłumu.Nie chcia­łem, by moje prawo do piastowania stanowiska dowódcy stało się jeszcze bardziej kwestionowane, niźli już było.Serca nas wszystkich trawi wina.Moje najbardziej, ponieważ mocno utożsamiałem się z mi­styką Kompanii.- Skorzystam z rady Łabędzia.- Potem wskazywałem to na te­go, to na tamtego, wybierając sobie towarzyszy.- Wy chłopcy, po­jedziecie ze mną.Ruszamy.I tak rozpoczęliśmy wyścig mułów.- Nie potrafię w to uwierzyć.- Nie potrafiłem.Żadną miarą.Moje oczy musiały kłamać.Leżąc na krawędzi lśniącej równiny, patrzyłem w dół na kolejny pejzaż z topografią identyczną jak w Kiaulune oraz w Ostoi Kruków.Ale tutaj nie było żadnego tętniącego życiem, odbudowującego się Kiaulune [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl