[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś przesuwał właśnie coś ciężkiego.Panowały zbyt duże ciemności a niektóre strefy we wnętrzu były zupełnieniewidoczne.Annabel pomacała kieszeń kurtki i zaklęła.Była zła na siebie, żenie zabrała latarki. Na co co ci latarka, skoro jest w bagażniku!"Zalała ją potworna wściekłość na samą siebie.W ogóle się nie przygotowała -nie miała odpowiedniego sprzętu i zdawała sobie sprawę, że to, co właśnierobi, jest czystym szaleństwem.Nie powinna się samotnie rzucać w pogoń zamężczyzną, który był prawdopodobnie niebezpieczny.Mimo to posuwała się powoli dalej, pokonując korytarz i schody Stawiała stopyna krawędziach, aby stopnie nie skrzypiały.Ostrożnie.O, tak.Przesuwała dłoń po ścianie, która służyła jej za przewodnika w ciemnościach.Wtedy palce policjantki natrafiły na zimną ciecz.Z sufitu spływała strużka wody- jak przypuszczała Annabel, z rezerwuaru albo z dziurawego dachu.Hałas był coraz bliżej, dochodził z trzeciego piętra.Annabel szła wzdłuż ścian -wszystkie drzwi zostały wyjęte, w murze zaś ziały czarne prostokątne otwory Wkażdym z nich mógł się czaić mężczyzna z bronią.Annabel posuwała sięostrożnie, bokiem, plecami dotykając muru.Przy każdym otworze drzwiowymoblewał ją zimny pot wyobrażała sobie bowiem, że z drugiej strony ścianyczyha jakiś mężczyzna, że dzieli ich zaledwie pięć centymetrów.Oczyma duszywidziała twarze - swoją i jego - po obu stronach futryny, gotowe w każdejchwili stanąć jedna naprzeciw drugiej.On ze plkalpelem, odczuwając obleśnepożądanie na myśl, że zerwie skalp policjantce, ona zaś przerażona na widokjego oszalałego spojrzenia, sparaliżowana strachem, niezdolna zrobić użytkuze swojej beretty. Nie myśl o tym! - zgromiła samą siebie.- Skup się na tym, co się dzieje tu iteraz".Jednym zwinnym susem minęła ziejącą dziurę, za którą znajdował siępozbawiony okien i drzwi pokój.U dołu schodów pojawiły się bursztynowe błyski.Na górze migotałypłomienie.Annabel wdrapała się bezszelestnie po schodach, zwracając bacznąuwagę zarówno na własne kroki, jak i na najmniejszy hałas przed sobą.Naczole perliły jej się kropelki potu.Na progu ostatniego piętra znieruchomiała.Wszystkie okna były zabite deskami, nie przepuszczając nawet odrobinyświatła z zewnątrz.Zciany pokrywały wymalowane czarną farbą napisy:WZNIOSAOZ, DUCH, SIAA i wiele innych.Annabel rozpoznała zdaniawypowiedziane przez polityków, szczególnie przez Martina Luthera Kinga.Napodłodze płonęły dziesiątki świec.Po tych, które zdąży-ły się wypalić,pozostały kropki zastygłego wosku, kilka zaś stało nietkniętych, jeszczeniezapalonych.Warkot wydawał się teraz całkiem bliski, dochodził z drugiejstrony ściany.Zciskając w obu dłoniach berettę, Annabel zbliżyła się do przejścia.Kuswojemu zdziwieniu stwierdziła, że nogi wcale jej nie drżą, a ręce nie sąwilgotne Gdy zdołała zapanować nad wyobraznią, poczuła jednocześnie strachi podniecenie Tu i teraz - powtarzała sobie - Tu i teraz".Nagle w pomarańczowym półcieniu dostrzegła pułapkę na szczury, leżącą pięćcentymetrów od jej stopy.Nieco dalej czekała druga, za nią następna.Było ichpół tuzina, z czego w jednej ciągle jeszcze tkwiła jej ponura ofiara.Jakiś dziwnyszczur ze spiczastymi uszami.Kiedy podeszła bliżej, pojęła, że to mały kociak.Jego drobne puchate ciałko wygięło się pod naciskiem metalowego pręta.Nieżył już od dawna. Na litość boską, skup się na tym, co dzieje się tu i teraz! Nie na własnychuczuciach!"Pod jej stopą zaskrzypiała deska w podłodze.Nie zważając na czyniony przezsiebie hałas, Annabel przebiegła ostatnie kilka metrów dużymi susami,wkraczając do pokoju, który omiotła wzrokiem, aby się upewnić, czy nikogo wnim nie ma.Po czym natychmiast przywarła plecami do ściany, żeby nikt jej niezaszedł od tyłu.W ciągu dziesięciu sekund serce kobiety przyspieszyłoczterokrotnie, usiłowała wiec oddychać głęboko, aby przywrócić muspokojniejszy rytm.yródłem warkotu były wentylatory.Pięć takich urządzeń stało na podłodze,przyklejone zaś do kratek lepy na muchy falowały pod ich powiewem niczymdziesiątki splątanych wiatrowskazów. Prąd nie został wyłączony, być może napoczątek prac - pomyślała Annabel.- Chyba że mieszkaniec tego miejsca jestzręcznym majsterkowiczem".Jako stół służyła wsparta na kobyłkach płytapazdzierzowa, zawalona czymś podobnym do pędzli, do podstawy byłoprzykręcone ludzkie popiersie z plastiku, a obok kawałka wysuszonej skóryleżały długie kosmyki włosów.Spoglądając z bliższej odległości, Annabelstwierdziła, że włosy zostały przyczepione do drewnianego pręta i że schnąmiędzy wentylatorami a świeczkami.Jej oddech stał się przyspieszony, przestała nad nim panować.Z sufitu sączyłasię z nieprzerwanym pluskiem strużka wody.Nagle podłoga znów zaskrzypiała, tym razem jednak nie pod stopamipolicjantki.W wejściu w głębi pokoju zamajaczył jakiś cień.Wycelowawszy broń przed siebie, Annabel odbezpieczyła ją i wśliznęła się wciemność.Nie potrafiła określić, czy tamten ją zobaczył.Przeszła podstrumieniem wody, która zalewała jej oczy, ochlapując zimnymi kroplami kark iplecy, po czym powoli ruszyła dalej.Wkroczył do pokoju niedbale, z głową wciśniętą w ramiona.Jego oczy,tworzące śmieszną szparę, rozglądały się nieufnie.Gładka chromowana brońlśniła w blasku płomieni, które tańczyły po jego kryjówce.Annabel ujrzała całąscenę tak wyraznie jak na zwolnionym filmie.Każdy najdrobniejszy ruch zostałstarannie rozłożony na czynniki pierwsze, nawet jej własny głos zabrzmiałniczym długi, zniekształcony krzyk, kiedy wrzasnęła:- POLICJA! NIE RUSZA SI!Dostrzegła poruszające się z elegancją mięśnie karku, gdy odwrócił ku niejgłowę, po chwili zaś usłyszała jego szyderczy śmiech, kiedy zorientował się, żema do czynienia z kobietą.Zwolnione tempo nie zniekształciło płynności jegoruchu.Niszczycielski chromowany przedmiot uniósł się do góry, z gębą pełnąśmierci, gotową wypluć z siebie zabójczy jad.W dziwny sposób jedynie odgłospłynącej z sufitu wody pozostał taki sam: plusk denerwującego wodospadu.Wówczas Annabel wystrzeliła.Jeden jedyny raz.Ramię Spencera Lyncha rozpadło się, a na ścianach pojawiły się setki czarnychplam.Zdarzenia uległy przyspieszeniu z brutalnością wstrząsu, odzyskującnadzwyczajne tempo.Mężczyzna zwalił się na podłogę, jego pistolet równieżwypalił, jednocześnie napastnik potoczył się w stronę pokoju, z któregoprzyszedł.Annabel nie zdołała zareagować.Ujrzała błysk w tej samej chwili, gdy kawałek gipsu mocno uderzył ją w twarz.Straciwszy równowagę, upadła, wściekłość kazała jej jednak wycelować berettęw ścianę, za którą właśnie zniknął Lynch.Opróżniła magazynek.Ze wszystkichczternastu kul, jakie w nim pozostały.Podczas gdy ostatnie białe kawałki gipsowego tynku turlały się po podłodze,uniosła się budząca mdłości chmura pyłu i prochu.Annabel wyrzuciła pusty magazynek i zastąpiła go nowym, po czym ponowniewycelowała lufę w niewidzialnego przeciwnika.Trwała tak przez dłuższy czas,niewrażliwa na ból, który rozchodził się po mięśniach ramion.Kiedy w dziurach ukazały się pierwsze krople krwi i spłynęły po murze, berettapowoli opadła na podłogę.7Jack Thayer pochylał się nad Annabel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]