[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Travis odprężył się w wynurzonym cieple; czuł, że jego koszula na ramionach wysycha.Teren przed nimi był nadal nasiąknięty woda, co powinno opóźniać posuwanie się klanu.Bardzo liczył na to, że już niedługo zetknie się z nimi.Teraz najgor­sze z jego sińców już zbladły.Muskały miał sprawne i opracował plan, jego zdaniem doskonały.Dwie godziny później siedział przyczajony w zasadzce, czekając na zwiadowcę, który szedł prosto w jego ręce.Korzystając ze wskazó­wek kojotów, Travis obszedł linię marszu Apaczy i znalazł się przed klanem.Potrzebował wysłannika, który przedstawiłby jego wyzwanie.Fakt, że zwiadowcą, na którego miał właśnie skoczyć, był Manulito, jeden z popleczników Deklaya, był na rękę Travisowi.Kiedy tamten podszedł z przeciwnej strony, Apacz sprężył nogi i skoczył.Manulito zwalił się z nóg pod jego ciężarem i upadł twarzą w darń, Travis wykorzystał w pełni swoją przewagę i unieruchomił szarpiącego się pod nim mężczyznę.Gdyby to był jeden ze starszych wojowników, może udałoby mu się wyrwać, lecz Manulito wedle kryteriów indiańskich był jeszcze chłopcem.-Leż spokojnie! - rozkazał Travis.- Słuchaj dobrze, żebyś mógł przekazać Deklayowi słowa Foxa!Zaciekła walka ustała.Manulito zdołał wykręcić głowę w lewą stronę i mógł zobaczyć tego, kto go porwał.Travis zwolnił uścisk, podniósł się na nogi.Manulito usiadł, twarz miał ponurą, ale nie sięgnął po nóż.- Powiesz Deklayowi następujące słowa: Fox mówi, że jesteś człowiekiem pozbawionym rozumu i odwagi, który woli rzucać ka­mienie, niż spotkać się z nożem przeciwko nożowi, tak jak to czyni wojownik.Jeśli on myśli jak wojownik, niech tego dowiedzie - swo­ją siłą przeciwko mojej sile - zgodnie ze zwyczajami Ludu!Wyraz twarzy Manulito stał się mniej ponury.Był podniecony i gotów do działania.-Czy będziesz pojedynkował się z Deklayem zgodnie z dawną tradycją?-Tak.Powiedz mu to publicznie, żeby wszyscy usłyszeli.Wów­czas Deklay będzie musiał również publicznie udzielić odpowiedzi.Manulito zaczerwienił się, słysząc uwagi dotyczące męstwa wo­dza.Travis wiedział, że przekaże wyzwanie przy wszystkich: Aby zachować władzę w klanie, Deklay będzie musiał je przyjąć, a pu­bliczność złożona z jego łudzi stanie się świadkiem sukcesu lub klę­ski swojego nowego przywódcy i jego polityki.Kiedy Manulito zniknął, Travis wezwał kojoty.Włożył cały wy­siłek w przekazanie informacji, że jakiekolwiek plemię kierowane przez Deklaya byłoby wrogie zmutowanym zwierzętom.Jeśli Travis przegra tę grę, muszą się ukryć, pozostać na wolności w dzikim kra­ju.Teraz wycofały się w krzaki, lecz nie z zasięgu jego umysłu.Nie czekał długo.Najpierw pojawili się Jil-Lee.Buck, Nolan, Tsoay, Lupę - ci, którzy byli razem z nim na zwiadach na północy.Po nich przyszli inni, najpierw wojownicy, kobiety stanęły zaś w półokręgu za nimi.Pozostawili wolną przestrzeń, na którą wszedł Deklay.- Jestem Fox - oznajmił Travis.- A ten oto człowiek nazwał mnie czarownikiem i natdahe, wyrzutkiem z gór.Dlatego teraz przy­szedłem, by nazwać z kolei jego.Słuchaj mnie.Ludu, ten Deklay będzie żył pomiędzy wami jako izes-nantan, wielki wódz, lecz nie posiada on go’ ndi, świętej mocy wodza.Deklay jest głupcem, które­go głowa jest przepełniona wyłącznie jego własnymi życzeniami.Nie dba o swoich braci z klanu.Twierdzi, że wiedzie klan w bezpieczne miejsce, a ja wam mówię, iż prowadzi was do niebezpieczeństwa gorszego niż jakikolwiek: żyjący człowiek mógłby sobie wyobrazić - nawet pod wpływem pejotlu! Pokręciło mu się w głowie, a dzięki niemu i wam się pokręci.Buck wtrącił się ostro, uciszając pomruk zgromadzonego klanu.- To zuchwałe słowa.Fox.Masz coś na ich poparcie?Travis już zdejmował koszulę.- Mam - powiedział przez zęby.Od chwili, kiedy obudził się po kamienowaniu, wiedział że ten następny ruch jest jedyny, jaki pozostał mu zrobienia.Ale teraz kiedy doszło do wprowadzenia tego w czyn, nie był pewien wyniku.Kierowało nim przekonanie, że ostateczne rozstrzygnięcie tej potyczki może wpłynąć na więcej spraw niż tytko na los dwóch ludzi.Roze­brał się; zauważył, że Deklay robi to samo.Nolan wstąpił na środek polany i zakreślił koło czubkiem noża.Nagi Travis, tylko w mokasynach i z nożem w ręku,.postąpił dwa kro­ki i znalazł się w kręgu naprzeciwko Deklaya.Oszacował pięknie umię­śnione ciało przeciwnika i stwierdził, że niewiele się pomylił we wcześniejszej ocenie jego zalet.Biorąc pod uwagę samą siłę, Deklay prze­wyższał go.Jak sprawnie władał nożem? Wkrótce Travis uzyska odpowiedź na to pytanie.Krążyli dokoła, koncentrując wzrok na każdym ruchu, starając się zważyć i zmierzyć swoje mocne oraz słabe punkty.Travis przy­pomniał sobie, że u Pinda-lick-o-yi pojedynek na noże był niegdyś sztuką zbliżoną do walki na miecze, w której dwóch odpowiednio dobranych wojowników walczyło ze sobą, nie zadając sobie poważ­nych ran.Lecz ta gra była o wiele surowsza i groźniejsza, pozbawio­na uroku takiej potyczki.Uniknął dzikiego pchnięcia Deklaya.-Byk szarżuje - zaśmiał się.- A lis uderza! - Jakimś niewiarygodnym zrządzeniem losu, czubek jego broni naprawdę otarł się o ra­mię Deklaya, rysując na skórze cienką, czerwoną linię długości cala [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl