[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół krzesła w półśnie snuły się półzjawy, półmarzenia.Ojciec.Coś mówi.Jego togłos przed czymś ostrzega.Nie słychać tego głosu wyraznie, lecz przenosi się w sercubrzmienie pamiętne.Sens słów zdaje się wisieć w powietrzu: To pieniądze, pieniądze tak cięradują!.Strzeż się! Jestże to pokój rodzinny? Lampa z kloszem zielonym z wierzchu, bia-łym u dołu, bliznia, domowa siostra niedoli.Onaż to świeci na tym nowym szlaku życia?Jejże to światło dawno zgaszone mówi do serca: Strzeż się! Myśmy byli cnotą polską, nie-sławną, bezimienną, surową i bez powabu.Ty idziesz na drogi strome i śliskie.Strzeż się! Ryszard budził się, poprawiał na swym miejscu, nasłuchiwał.Mówił do siebie po ocknieniu: To ci mnisi zarazili mnie swymi modlitwami.Lecz modlitwy niepostrzeżone, rodzące się jak obłoki w wysokich Tatrach, były raczejwłasne, trzezwe i zdrowe.Płynęły z serca w górę, dając duszy wesele.Wesele dawne, weselemłodości wracało znowu.Drżało od niego każde ścięgno, każda żyła i każda kropla krwi.Ponad wszystkim i we wszystkim taiło się wszechmocne uczucie dla Xeni.Ona nie była ko-59bietą, miłością, żądzą, lecz wszechpotężną władzą serca, jego życiem, jego uderzeniem, siłą ipracą.Lekarz ocknął się, wydobył gruby, złoty chronometr i zaspanym okiem patrzał na godzinę.Ziewnął: Quatre.Nienaski podniósł się ze swego miejsca i zbliżył do Ogrodyńca.W tej samej chwili choryporuszył ręką wysuniętą spod kołdry.Coś wymówił bezsilnymi wargami.Ryszard nachyliłsię, lecz nic nie słyszał.Z wolna ujął rękę starca i uścisnął ją.Ta dłoń chciała mu oddaćuścisk, natężyła się i krzywe palce z całej siły szczypały skórę ręki Ryszarda.Jakiś dzwiękdobijał się w sczerniałych wargach o formę słowa.Nienaski dorozumiał się raczej, niż usły-szał: Pamiętaj! Powieki z wolna wwaliły się w oczodoły i ręka zwisła jak zeschnięty badyl.Lekarz przewracał się w swym fotelu z boku na bok i na gesty Nienaskiego wzywające go dołoża nie zwracał uwagi.Nareszcie po wielu minutach stękania ruszył się i przywlókł, cichosuwając pantoflami po dywanie.Nachylił się z najserdeczniejszym ziewnięciem nad chorym idotknął jego pulsu.Z gestem ulgi odsunął niedbale kołdrę i przyłożył ucho do jego starczejpiersi.Słuchał cierpliwie i tak długo, że zdawało się, jakoby na dobre usnął tam znowu.Leczmedyk dzwignął się rześko, radosnym spojrzeniem obrzucił Ryszarda i nadbiegających do-mowników.Z uczuciem niemal tryumfu głośno i wesoło oświadczył: Ca y est!60Wróciwszy o świcie do domu Nienaski rzucił się na łóżko i tęgo spał do godziny jedena-stej.Po przebudzeniu ubrał się żywo i na nowo odczytał testament, który w nocy tylko przej-rzał pobieżnie.W istocie, stary pan Ogrodyniec zapisał mu najformalniej swój wielomiliono-wy majątek z warunkiem wypłacenia kilku legatów, nie dosięgających w ogólnej sumie wy-sokości kilkuset tysięcy franków.Nadto były w tym zapisie wyszczególnione pozycje wła-sności różnego rodzaju, jak kamienice, tereny nadmorskie w okolicach Royan oraz wyspyOleron, na których to terenach można było jeszcze zarobić i ogólny kapitał powiększyć.Pokilkakrotnym odczytaniu owego aktu który był już znacznie wcześniej notarialnie sporzą-dzony Nienaski złożył go i postanowił jechać zaraz do adwokata, notariusza i sądu dla zle-galizowania zapisu i przeprowadzenia formalności prawnych.Postanowił sprzedać zaraz willęw Passy wraz z meblami, biblioteką i dziełami sztuki, które zawierała, jak również spieniężyćwszystko, co się da.Siedział zamyślony w oknie swego hotelu, czekając na zwykłe śniadanie.Po przeciwległejstronie ulicy w jednym z mieszkań ktoś grał wesołe i śpiewne melodie Brahmsa.Tony tewpadały w ucho i czarowały myśli w sposób szczególnie władczy.Nienaski miał w sobie (wczuciu swym) jak gdyby dzieje ludzkie, dzieje plemion dalekich, nigdy nie widzianych.Wę-gierskie czy rumuńskie równiny, pachnące od pszenicy dojrzałej, złote od kukurydzy i barwi-ste od maku.Pieśń miłosna wywija się z głębi ludzkich chat białych, oplecionych winem.Wyraz siły wiecznej rodu ludzkiego objawiał się w tej muzyce, dolatującej z oddali.Poprzezten widok i za pośrednictwem muzyki Nienaski czuł Xenię.Przecież ona jest to ta właśnieżywotwórcza muzyka ona to jest pieśń miłosna.Jej dusza, jej wola, jej czyny, pasje, chce-nia, rzucanie się głową w dół, na oślep, byleby zobaczyć dno toć to jest ta muzyka.Widokniejasny siły plemion, ludów, pokoleń, które żyły i żyją których potęga i trwanie objawiasię w szczęściu pieśni weselnej miłości.Oto teraz trzymał w ręku ten dziwaczny dokument, ten naiwny symbol, buławę swojej po-tęgi.Zmiał się w głos, śmiał się z oczyma pełnymi łez radości, że wyjdzie na jałowe ugorypolskie pod Oświęcimiem, że je uderzy nowym kilofem i drągiem żelaznym, aż dadzą odzewi jękną pod razami.Patrzał przez łzy na tych, co idą z biednego polskiego kraju, których trzy-sta tysięcy nędza goni w Saksy, w dal, w świat żeby zamiatali i wynosili pański brud, żebydzwigali nieudzwignione, na czego ruszenie z miejsca szkoda panom siły konia i osła, żebychłonęli płucami najzjadliwsze gazy, miazmaty, dymy i kurz.Tych wszystkich zwoła i nieda! U siebie, na swoim i dla siebie podejmą pracę!Wzniosą się nadbudowy szybów, zahuczą machiny, windy, motory, warszaty, rozpalą siępiece! Płakał radosnymi łzami, słuchając czyjejś radosnej muzyki.Miał w sobie szczęście niezmierzone, które było jasnowidztwem, wiedzą najgłębszą, two-rzeniem nieomylnym, znajomością dróg potęgi szczęście, które było zarazem odruchemżywotnym i świadomym gestem.Swe dawne serce tworzące i twórcze czuł w sobie.Czuł je,jak wówczas, gdy kwitnąca wiśnia uśmiechała się doń zza muru warszawskiej ulicy.Stary poczciwiec lokaj, wnosząc tacę ze spóznionym śniadaniem, oświadczył, że od półgodziny czeka jakiś lokaj.Nienaski kazał go zawołać.Był to bizon pani baronowejHalfsword.Podał list, obrzucając pokoiczynę Nienaskiego spojrzeniem niezgruntowanej,niemal nadludzkiej pogardy.W liście były różne histeryczne wykrzykniki, świadczące o tym,że stara dama już wie o śmierci Ogrodyńca.Ryszard napisał niezwłocznie zawiadomienie, iżprzybędzie o godzinie trzeciej i wręczył ów list dumnemu lokajowi.Po śniadaniu pojechał,piastując pieczołowicie kopertę z testamentem, do adwokata, który prowadził sprawy nie-61boszczyka Ogrodyńca z nim do notariusza, który akta spisywał a z tamtym do sądu.Te-stament został prawnie obwarowany i pierwsze formalności spadkowe załatwione.O godzinie trzeciej Nienaski wchodził do baronowej.Czekała nań w salonie, obnażonym z gazet, bawiąc się wachlarzem z kości słoniowej.%7ły-we rumieńczyki na zwiędłych jagodach, ognie w oczach wskazywały, że niedawno pękła wtym lokalu butelka szampana.Gdy Ryszard wszedł do salonu, baronowa powstała z krzesła iw odpowiedzi na jego ukłon oddała mu szyderczo uniżony dyg, zabytek z czasów cesarzo-wej Eugenii. Witam w panu nowego potentata finansowego. mówiła. Dziękuję pani baronowej za to powitanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]