[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pawełek ponownie kiwnął głową i przytknął palec do dzwonka.Z wnętrza dobiegłterkot i nie przebrzmiał jeszcze, kiedy drzwi uchyliły się nagle.Wystawił przeznie głowę pan z siwą czupryną.Stało się to tak nieoczekiwanie, że Pawełek nawetnie zdążył cofnąć palca.Zupełnie jakby pan Wolski czatował pode drzwiami.Janeczka nie straciła przytomności umysłu.- Dzień dobry - powiedziała grzecznie i dygnęła.- Przepraszam bardzo, czy tumoże mieszka pani Wiśniewska? - Nie - odparł uprzejmie pan.- Ja tu mieszkam i zpewnością nie jestem panią Wiśniewską.Nie przeczytaliście listy lokatorów? -Przeczytaliśmy.Ale pani Wiśniewska może być czyjąś siostrą, albo wynajmowaćpokój u kogoś innego, albo co.I na liście lokatorów może jej nie być.Więc topomyłka i takich pomyłek popełnimy pewnie więcej, bo jesteśmy do tego zmuszeni.Pan Wolski patrzył jakoś tak, że Janeczka w głębi duszy podziękowała opatrznościza ścisłość Pawełka.Miał chyba jakieś tajemnicze przeczucie, kiedy domagał sięustalenia przyczyny wizyty u pani Wiśniewskiej.Zostawić sprawy bez dokładnegowyjaśnienia w żadnym wypadku nie należało! Nie czekając na pytania, wygłosiłacałą zaplanowaną opowieść o książkach, zgubionym adresie i ulicach na O.PanWolski słuchał cierpliwie i z wielką uwagą.-Rozumiem.Za pierwszym razemtrafiliście zle.%7łyczę wam powodzenia za następnym.-Dziękujemy bardzo.Trzymał uchylone drzwi i patrzył cały czas, kiedy schodzili ze schodów.Robiłoto wrażenie, jakby chciał się upewnić, że naprawdę opuszczą budynek i nie zacznąna przykład dzwonić do innych lokatorów.-Na oko pasuje - zaopiniował Pawełekjuż na dole.- Siwy, ale na chodzie, tak Bartek mówił.Wysoki, nie gruby, ale wsobie.Nie chudy i nie zramolały.- Jeżeli chce, żeby go napadały jakieśbandziory, powinien udawać zramolałego - stwierdziła Janeczka.- Nie udaje, więcteż myślę, że coś tu nie gra.No dobrze, musimy poczekać, może wyjdzie z domu ztym parasolem i zobaczymy, co zrobi.- Najpierw sprawdzmy, czy przypadkiem niema drugiego wyjścia.Drugie wyjście istniało.Prowadziło na coś w rodzajupodwórza, z którego przez rozmaite zakamarki i następny budynek można byłowydostać się na ulicę Racławicką.Musieli się rozdzielić.Miejsc do czekaniabyło mnóstwo, nawet dość atrakcyjnych, z jednej strony bowiem prosperowałwarsztat samochodowy, z drugiej zaplecze miał samochodowy elektryk i widocznebyły tyły pawilonów handlowych, przy których ciągle coś się działo.Godzinawarty przeleciała, zanim się zdążyli obejrzeć.Jednym okiem wpatrzony w drzwibudynku, a drugim w odczepianego od holowniczego wózka nieprawdopodobniepogniecionego fiata, Pawełek ujrzał nagle siostrę, która wzywała go gwałtownymmachaniem.Porzucił fiata i przebiegł na drugą stronę.Janeczka już przełaziłaprzez jakieś skrzynki i przeciskała się obok stosu pustych opakowań.Podążył zanią.- Dachował chyba, bo inaczej musiałoby go deptać stado słoni - zauważyłmimo woli i wreszcie oderwał się od widoków z warsztatu.- Tędy przełazi? -spytał z niedowierzaniem.- Przecież na Racławicką jest wygodniej! - A jednaktędy! - odparła Janeczka, nie kryjąc przejęcia.- I to jak! Niby szedł doRacławickiej, a potem nagle skręcił i siup! Oczom nie wierzyłam i poleciałam pociebie, i teraz widzę, że zle zrobiłam.- Bo co? Gdzie on w ogóle jest?- No właśnie widzisz, że go nie ma.Przelazł tu, to pewne.Powinnam byłaprzynajmniej popatrzeć, w którą stronę pójdzie, bo teraz wyglądamy jak takiegłupie balony.Nie widzę go nigdzie.A ty? - Ja też nie.Może wlazł do sklepu?- Ty sprawdz sklep, a ja będę patrzyła na ulicę.Pan Wolski jednakże nie dał się odnalezć.Znikł kompletnie, w żadnym znajbliższych pawilonów handlowych nie było po nim najmniejszego śladu, na ulicyrównież się nie pojawił.Wyszedł z domu i rozwiał się w powietrzu, przelazłszyprzedtem przez skrzynki, śmietnik i dach niskiej szopy, bo innej drogi naPuławską nie było.%7ładen normalny dorosły człowiek nie wybrałby sobie takiejtrasy.- Może on jest trochę sfiksowany? - uczynił niespokojne przypuszczeniePawełek.-Nawet sfiksowany fruwać chyba nie potrafi - odparła gniewnie Janeczka.- Wiedziałam, że bez Chabra wyjdziemy na półgłówków! Mamy zły dzień.- Alewidziałaś go dokładnie?- No pewnie! Był przyzwoicie ubrany i miał ten parasol.Zmieci żadnych niewyrzucał i nie wrócił do domu.Nie zdążyłby.Zostawiłam go, jak właził na szopę,i poleciałam po ciebie, i przyleciałam natychmiast z powrotem, więc gdybywracał, akurat bym go spotkała.Nic z tego na razie nie rozumiem i niech on niemyśli, że tak to zostawię.Dopiero teraz on mnie zaczął ciekawić porządnie! -Fakt.Mnie też.To co robimy?- Nic.Nie będziemy czekać, aż wróci, bo może wrócić o północy.Chaber gojeszcze nie zna.Niech pomyślę.Jaka szkoda, że mu czegoś nie ukradłam!Głęboki żal Janeczki wydał się Pawełkowi nieco dziwny.Kradzież, jak dotąd, niewchodziła w zakres ich działań.- Bo co? - spytał ostrożnie.- I co mu chciałaśukraść?- Cokolwiek.Chustkę do nosa.Kapelusz.Rękawiczkę.-Aaa.rozumiem.Dla Chabra?- No właśnie.Jeszcze teraz by go wywęszył.No trudno, z psem będziemy czatowaćod jutra, bo nie popuszczę, mowy nie ma, a teraz wracamy do domu.Jakąś takądrogą, żeby było przez samochody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]