[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli wierzyć popular­nym magazynom, ludzie żyjący na tych wzgórzach byli ostatnimi na świecie, do których-można było zwrócić się o pomoc.Leland wyobraził sobie zblazowanego aktora w jacuzzi, który myśli, że dostrzegł światła świątecznego disco.“Hej, spadaj" — Karen zawsze my­ślała, że mówiąc to, właściwie osądza tych ludzi.Nigdy.Przypominali mu, że to, co robi, nie jest wcale takie ważne.Pewne formy życia rozwijały się samorzutnie i niezależnie od polityki i może nawet samej cywilizacji.Karen nigdy nie rozumiała tego, że dostrzegał związek między zblazowanymi aktorami a ludźmi stojącymi po jego stronie barykady, jak ów strażnik na dole, który ożył na myśl o możliwości zdjęcia jaguara.Ludzie w Los Angeles wydawali więcej pieniędzy na kosmety­ki i zabiegi upiększające niż ktokolwiek inny na świecie.Wydawało się to śmieszne w San Francisco, gdzie z kolei wydawano najwięcej na ubrania.Winda.Jej szum poderwał go niczym wstrząs elektryczny.Zgasił światła.Schował się za biurkiem, z brownin­giem w ręku.Miał stąd doskonały widok na hol z windami.Nad jedną z wind rozbłysło białe światełko i rozległ się cichy dzwonek oznajmiający przybycie kabiny.Leland niemal uśmiechnął się do siebie.Sygna­lizowali, którą kabiną nadjeżdżają.Jeden.Tylko jeden.Cholera, trzymał w ręku thompsona.Leland postanowił złapać go na starą sztuczkę.Facet wylazł z windy.Miał jakieś dwadzieś­cia pięć lat.Drzwi za nim zamknęły się, ale winda nie zjechała na dół.Powinien to zapamiętać.Chłopak ruszył ostrożnie do przodu z palcem na spuście.Magazynek na dwadzieścia naboi.- Hej, tam! Wyjdź z podniesionymi rękami! Wi­dzieliśmy, jak migasz światłami! Wyjdź! Nie skrzyw­dzimy cię!Następny Niemiec.Leland musiał uważać, żeby nie znaleźć się na tle okien.Skulił się i ruszył w kierunku zachodnim, zwiększając odległość pomiędzy sobą a ka­rabinem automatycznym.Musiał szybko znaleźć jakiś przycisk do papieru, coś wielkości kałamarza.Szcze­niak, oddalony od niego o jakieś dwadzieścia stóp, szukał przełącznika światła.Leland skierował się w stronę schodów.- Wychodź! Nie utrudniaj nam! Mamy broń i nie boimy się jej użyć!Doniczka.Nieduży filodendron z ładnymi, białymi liśćmi.Leland rzucił doniczkę w stronę północnych wind i usłyszał jak ziemia z doniczki rozsypuje się po biurkach - nie brzmiało to jak odgłos kroków biegnącego człowieka, ale powinno wystarczyć.Szcze­niak zaczął strzelać, zanim jeszcze doniczka rozbiła się o podłogę.Stało się coś dziwnego: trzaskający, pękający od­głos.Okna.Hartowane szkło rozpryskiwało się na miliony drobnych kawałków.Do pokoju wleciało zimne powietrze.Skacząc od biurka do biurka, chło­pak ruszył w stronę okien.Leland skierował się do schodów i kontaktu.Znajdował się blisko końca ściany i szybko dosięg­nął go jednym skokiem.Kiedy światła się zapaliły, szczeniak obrócił się, schylił i jednocześnie strzelił.Odrzut popchnął go do tyłu i kule rozdarły ze dwadzie­ścia stóp uretanowych płytek na suficie, które opadły w kawałkach na biurka.Leland czekał, aż chłopak przyzwyczai się do ostrego światła.Browning był schowany.Leland trząsł się na całym ciele.Postanowił, że go zabije, ale teraz nie był pewien, czy zdobędzie się na to.Czy będzie mógł to zrobić w zaplanowany sposób?- Hej, śmierdzielu, tutaj!Posypały się następne strzały, dziurawiąc tym razem ściany.Musieli tego słuchać na dole.Stephanie i Ellis wiedzieli, o co chodzi.Leland wbiegł po schodach na trzydzieste piąte piętro.Uciął wcześniej kilka metrów kabla, związał kawałki razem i zawiesił na oknie krzesło udekorowane papierem z komputero­wymi wydrukami.Pułapka była raczej nędzna i Leland pomyślał, że szczeniak zrobił już tyle błędów, iż musi zacząć uważać.Leland wiedział, że jego szczęście nie będzie trwać wiecznie.Rozbujał pułapkę i cofnął się w stronę schodów.Krzesło wolno wirowało, oświetlane co chwila smugą światła.Usłyszał ostrożne kroki na schodach.Znajdował się za rogiem, mniej niż sześć stóp od drzwi na klatkę.Chłopak wyszedł na korytarz.Nie dał się oszukać.Z thompsonem gotowym do strzału podszedł wolno do wirującej pułapki.Leland podbiegł do niego od tyłu, z browningiem podniesionym do góry niczym pałka.Szczeniak niemal zdążył się obrócić.Browning trafił go w skroń, zwalając z nóg.Terrorysta nadal był przytomny i starał się za wszelką cenę wepchnąć pomiędzy nich thompsona, gdy Leland trafił go pono­wnie i rzucił się na chłopaka całym ciałem.Głowa szczeniaka uderzyła o podłogę, a karabin wyleciał mu z ręki i potoczył się pod ścianę.Chłopak obrócił się, opierając się na rękach i kolanach.Był ogłuszony, ale nadal starał się dostać do ściany.Leland zacisnął ramię dookoła jego szyi i złapał go za tchawicę.Ręce ofiary wyprostowały się.Leland nie miał czasu.Oparł ramię o podstawę czaszki przeciwnika.Uczyli tego na diagramach i rysunkach, ale bez demonstracji.- Uwierzcie mi, że to działa - powiedział inspek­tor FBI, a było to niemal dwadzieścia pięć lat temu.- Mam cholerną nadzieję, że nigdy nie będziecie musieli tego robić.Ludzki kręgosłup był gruby jak trzonek kija do baseballu.Koncentracja na tym, jak to zrobić, pozwo­liła Lelandowi zapomnieć, że czyni to człowiekowi.Nie miał wyboru - na górze leżał martwy Rivers [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl