[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.miecz.odznaka.do roboty.***Pod miasto docierał dźwięk.Przesączał się tu różnymi drogami, ale był niewyraźny -jak szum ula.Widać też było najdelikatniejsze lśnienie.Wody - używając tego określenia w najszerszym możliwym sensie - rzeki Ankh obmywały - naginając definicję do granic - tunele przez wieki.Teraz rozległ się dodatkowy odgłos: czyjeś kroki po mule.Odgłos ledwie słyszalny, chyba że uszy przyzwyczaiły się do dźwiękowego tła.Niewyraźny kształt przesuwał się w mroku.Przystanął przed kręgiem czerni prowadzącym do węższego tunelu.- Jak pan się czuje, wasza miłość? - zapytał kapral Nobbs, awansujący towarzysko.- Kim jesteś?- Kapral Nobbs, sir! - Nobby zasalutował.- Zatrudniamy cię?- Tak jest!- Aha.Jesteś krasnoludem, prawda?- Nie, sir! Krasnoludem był zmarły Cuddy, sir.Jestem człowiekiem, sir.- I nie zostałeś zatrudniony w wyniku.specjalnych procedur naboru?- Nie, sir! - zapewnił z dumą Nobby.- Coś podobnego - mruknął patrycjusz.Trochę kręciło mu się w głowie z upływu krwi.W dodatku nadrektor dał mu solidny łyk czegoś, co - jak twierdził - stanowiło cudowne remedium, choć nie sprecyzował, co takiego leczyło.Zapewne pionowość.Lepiej jednak siedzieć wyprostowanym.Lepiej być widzianym żywym.Sporo ciekawskich osób zaglądało przez drzwi.Ważne, by ich przekonać, że pogłoski o jego śmierci są stanowczo przesadzone.Kapral samozwańczy człowiek Nobbs i kilku innych strażników otaczało patrycjusza na rozkaz kapitana Vimesa.Niektórzy wyglądali na bardziej rozrośniętych, niż sobie dość niejasno przypominał.- Hej! Ty, mój dobry człowieku.Wziąłeś Królewskiego Szylinga? - zwrócił się do jednego z nich.- Niczego żem nie brał.- Kapitalne.Dobra robota.Potem nagle wszyscy się rozstąpili.Coś złocistego i mniej więcej podobnego do psa przebiegło, warcząc, z nosem przy ziemi.I zaraz zniknęło, długimi, lekkimi skokami ruszając w stronę biblioteki.Patrycjusz usłyszał prowadzoną półgłosem rozmowę.- Fred.- Tak, Nobby?- Czy to nie wydało ci się znajome?- Wiem, o co ci chodzi.Nobby kręcił się zakłopotany.- Powinieneś ją objechać za to, że biega bez munduru.- To nie takie proste.- Gdybym ja tędy przebiegł bez ciuchów, przywaliłbyś mi pół dolara grzywny za nieodpowiedni ubiór.- Masz tu pół dolara, Nobby, i zamknij dziób.Vetinari uśmiechnął się do nich promiennie.Zwrócił też uwagę na innego strażnika, w kącie.Jednego z tych wielkich, barczystych.- Nadal w porządku, wasza miłość? - upewnił się Nobby.- Kim jest ten dżentelmen?Nobby podążył za wzrokiem patrycjusza.- To troll Detrytus, wasza miłość.- Dlaczego on tak siedzi?- Myśli.- Nie rusza się już od jakiegoś czasu.- Myśli wolno, wasza miłość.Detrytus wstał.Sposób, w jaki to zrobił, miał w sobie coś - jakąś sugestię wielkiego kontynentu, który rozpoczyna ruchy tektoniczne, prowadzące do porażającej kreacji łańcucha niezdobytych gór - co skłoniło wszystkich do znieruchomienia i spojrzenia na niego.Żaden z patrzących nigdy nie oglądał kreacji górskiego łańcucha, ale teraz mniej więcej wiedzieli, jak to wygląda: jak Detrytus wstający na nogi, z pogiętym toporem Cuddy’ego w dłoni.- Ale czasem bardzo głęboko - dodał Nobby, wypatrując możliwych dróg ucieczki.Troll spojrzał na zebranych, jakby się zastanawiał, co tu robią.Potem, machając rękami, ruszył przed siebie.- Funkcjonariusz Detrytus.- zaczął Colon.- E.tego.co wy tam.Detrytus nie zwracał na niego uwagi.Wbrew pozorom poruszał się szybko, jak to zwykle czyni lawa.Dotarł do ściany i jednym ciosem odsunął ją z drogi.- Czy ktoś mu dawał siarkę? - zapytał Nobby.Colon rozejrzał się nerwowo.- Młodszy funkcjonariusz Boksyt! Młodszy funkcjonariusz Węglarz! Zatrzymać funkcjonariusza Detrytusa!Dwa trolle spojrzały najpierw na oddalającą się postać Detrytusa, potem na siebie nawzajem, wreszcie na Golona.Boksyt zasalutował.- Proszę o zgodę na odejście z powodu konieczności udziału w pogrzebie babki!- Dlaczego?- Albo jej, albo mój, sierżancie.- Wkopie nam do środka nasze „goohuloog” łby - wyjaśnił Węglarz, myśliciel nie tak wyrafinowany.***Błysnęła zapałka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]