[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pociął mahoniowy kloc na zapałki czy coś takiego.Chce pan, żebym z nimi pogadał?Wręcemocny raz jeszcze spojrzał na tabliczkę.Dibbuk nigdy nie szafował słowami.Przenosił rozżarzone żelazo, gołymi pięściami kuł klingi mieczy, wyciągał żar z pieca jeszcze zbyt gorącego, by mógł go dotknąć człowiek.i nigdy nie powiedział ani słowa.Oczywiście, nie mógł powiedzieć ani słowa, ale zawsze sprawiał wrażenie, jakby nie było takiego, które wypowiedzieć miałby ochotę, nawet gdyby mógł.Pracował i tyle.Te słowa to więcej, niż kiedykolwiek napisał równocześnie.Mówiły Wręcemocnemu o czarnej rozpaczy, o duszy, która krzyczałaby z bólu, gdyby tylko potrafiła wydać dźwięk.A to przecież bez sensu.Rzeczy nie mogą popełnić samobójstwa.– Szefie? – odezwał się brygadzista.– Pytałem, czy załatwiać następnego.Wręcemocny rzucił tabliczkę i z ulgą patrzył, jak roztrzaskuje się o mur.– Nie – powiedział.– Sprzątnij tu tylko.I naprawcie ten przeklęty młot.Sierżant Colon z wielkim wysiłkiem zdołał unieść głowę powyżej krawężnika.– Dob.dobrze się czujecie, kapralu lordzie de Nobbes? – wymamrotał.– Nie wiem, Fred.Czyja to gęba?– Moja, Nobby.– Dzięki niech będą bogom.Bałem się, że moja.Colon odsunął się.– Leżymy w rynsztoku, Nobby – jęknął.– Ooo!– Wszyscy leżymy w rynsztoku, Fred.Ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy.– No ale ja patrzę w twoją gębę, Nobby.Gwiazdy byłyby o wiele lepsze, możesz mi wierzyć.Chodź.Po kilku nieudanych próbach zdołali jakoś wstać, głównie wspinając się na siebie nawzajem.– Gdzie.gdzie.gdzie jesteśmy, Nobby?– Na pewno wyszliśmy spod Bębna.Czy ktoś mi zarzucił szmatę na głowę?– To mgła, Nobby.– A te nogi tam na dole?– Myślę sobie, że to chyba twoje nogi, Nobby.Swoje mam na miejscu.– Fakt.Fakt.Ooo.Coś mi się zdaje, że dużo wypiłem, sierżancie.– Piłeś jak lord, co?Nobby ostrożnie dotknął dłonią hełmu – ktoś włożył mu na niego papierową koronę.Czujne palce trafiły na wetknięty za ucho niedopałek.Nadeszła ta niemiła pora dnia pijaństwa, kiedy po paru godzinach w wygodnym rynsztoku człowiek zaczynał odczuwać kary wymierzane przez trzeźwość, a był jeszcze na tyle pijany, że czuł się jeszcze gorzej.– Jak się tu dostaliśmy, sierżancie?Colon zaczął drapać się po głowie, ale zaraz przerwał z powodu hałasu.– Tak mi się zdaje.– powiedział, przeglądając wytarte strzępy pamięci krótkoterminowej – zdaje się.mam wrażenie, że była mowa o wzięciu szturmem pałacu i domaganiu się twojego dziedzictwa.Nobby zakrztusił się i wypluł papierosa.– Nie zrobiliśmy tego, prawda?– Nie.Ty tylko krzyczałeś, że powinniśmy.– O bogowie.– jęknął kapral.– Ale pamiętam chyba, że gdzieś w tym samym czasie zacząłeś rzygać.– Co za ulga.– No.głównie na Łapacza Hoskinsa.Ale potknął się o kogoś, zanim nas dorwał.Colon nagle poklepał się po kieszeni.– Ciągle mam jeszcze pieniądze herbaciane – powiedział.Kolejny obłoczek pamięci przemknął przez słoneczną tarczę ku zapomnieniu.– No.trzy pensy z herbacianych pieniędzy.Ten straszny fakt przebił się do umysłu Nobby’ego.– Trzypensówkę?– Wiesz.kiedy zacząłeś zamawiać te wszystkie kosztowne drinki dla całego baru.nie miałeś pieniędzy i albo ja bym za to zapłacił, albo.– Colon przejechał palcem po szyi.– Kssshhh! – dodał dla wyjaśnienia.– Chcesz powiedzieć, że zapłaciłeś za Szczęśliwą Godzinę pod Bębnem?– Nie całkiem Szczęśliwą Godzinę – odparł sierżant.– Raczej tak jakby Ekstatyczne Sto Pięćdziesiąt Minut.Nie wiedziałem nawet, że można pić dżin kuflami.Nobby usiłował skupić wzrok na mgle.– Nikt nie może pić dżinu kuflami.– Też ci to powtarzałem, ale nie chciałeś słuchać.Nobby pociągnął nosem.– Jesteśmy blisko rzeki – zauważył.– Może spróbujemy.Coś zaryczało niedaleko.Krzyk był długi i donośny, niczym buczek mgłowy przed poważną katastrofą.Był to głos, jaki można usłyszeć z zagrody bydła w niespokojną noc.Trwał i trwał, a potem urwał się tak nagle, że całkiem zaskoczył ciszę.–.odejść stąd możliwie daleko – dokończył Nobby.Krzyk spełnił funkcję lodowatego prysznica i wiadra czarnej kawy.Colon odwrócił się w miejscu.Rozpaczliwie potrzebował czegoś, co spełniłoby funkcję pralni.– Skąd to nadleciało? – zapytał.– Chyba stamtąd, nie?– Myślałem, że raczej stamtąd!We mgle kierunki niczym się nie różniły.– Myślę – powiedział wolno Colon – że trzeba iść i zameldować o tym jak najszybciej.– Racja – zgodził się Nobby.– A którędy?– Może po prostu biegnijmy, co?Wielkie spiczaste uszy funkcjonariusza Rzygacza zawibrowały, kiedy usłyszały krzyk.Gargulec odwrócił czujnie głowę, dokonując triangulacji wysokości, kierunku i odległości.A potem je zapamiętał.Krzyk był słyszalny nawet w Pseudopolis Yard, choć dobiegł tam stłumiony przez mgłę.Wpadł w otwartą głowę golema Dorfla i odbijał się wewnątrz, rozbrzmiewał echem coraz ciszej i głębiej pomiędzy drobnymi pęknięciami gliny, aż wreszcie, na samej granicy postrzegania, maleńkie cząsteczki zatańczyły razem.Bezokie otwory wpatrywały się w ścianę.Nikt nie słyszał wołania, jakie dobiegło w odpowiedzi z pustej czaszki, bo nie miała ust, by je wydać, ani nawet umysłu, by nim kierować.Ale wykrzyczała w ciemność:GLINO Z MOJEJ GLINY, NIE BĘDZIESZ ZABIJAŁ! NIE UMRZESZ!Samuel Vimes śnił o śladach.Miał raczej cyniczny stosunek do śladów.Instynktownie im nie ufał.Pchały się pod nogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl