[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ani razu Padishar Creel nie zapytał Para o jego towarzyszy.Zdawał się nie interesować tym, kim są, i czy można im ufać, niemal jakby nie miało to znaczenia.Być może rzeczywiście nie miało, uznał po namyśle Par.Siedziba banitów tak czy owak wydawała się niezdobyta.Par, Coll i Morgan przebywali większość czasu razem.Steff przy­łączał się do nich czasem, lecz Teel trzymała się od wszystkich z dala, równie nieprzystępna i niekomunikatywna jak zawsze.Banici szybko przywykli do widoku Ohmsfordów i górala, którzy wędrowali po cyplu, fortyfikacjach i pieczarach i przyglądali się wspólnemu dziełu natury i człowieka, rozmawiali z mieszkającymi i pracującymi tam ludźmi, kiedy mogli to robić, nie przeszkadzając im, oczarowani wszy­stkim, co widzieli.Najbardziej fascynujący był jednak Padishar Creel.Herszt banitów stanowił swoisty paradoks.W swojej jaskrawoszkarłatnej szacie był łatwo rozpoznawalny z każdego miejsca na cyplu.Bezustannie coś mówił, opowiadał historie, wydawał rozkazy, wygłaszał uwagi o wszy­stkim, co mu akurat przyszło do głowy.Był nieodmiennie pogodny, jakby uśmiech był jedynym wyrazem twarzy, jaki miał ochotę przy­bierać.Jednakże ta jasna i ujmująca powierzchowność skrywała cha­rakter twardy jak granit.Kiedy wydawał jakieś polecenie, było ono natychmiast wykonywane.Nikt nie ważył się kwestionować jego po­stanowień.Kiedy jego twarz okrywał uśmiech ciepły jak letnie słońce, jego głos mógł przybierać lodowaty ton, od którego cierpła skóra.W prowadzonym przezeń obozie panował porządek i dyscyplina.Nie była to niesforna gromada nieudaczników.Wszystko wykony­wano dokładnie i gruntownie.Obóz był schludny i czysty, skrupu­latnie utrzymywany w tym stanie.Zapasy były posortowane i zin­wentaryzowane, tak że wszystko dawało się z łatwością odnaleźć.Każdy miał wyznaczone zadania i dbał o to, by zostały one wykonane.Na Występie mieszkało ponad trzystu ludzi i zdawali się oni nie mieć najmniejszych wątpliwości, co do nich należy ani przed kim będzie się musiał tłumaczyć ten, kto zawiedzie.Drugiego dnia ich pobytu przed oblicze Padishara zostali sprowa­dzeni dwaj banici pod zarzutem kradzieży.Herszt z łagodnym wy­razem twarzy wysłuchał zgromadzonych przeciwko nim dowodów, po czym pozwolił im przemówić we własnej obronie.Jeden od razu przyznał się do winy, a drugi wszystkiemu dość nieprzekonująco zaprzeczył.Padishar kazał pierwszego wychłostać i wysłać z powro­tem do pracy, a drugiego strącić w przepaść.Wydawało się, że nikt potem nie poświęci tej sprawie żadnej uwagi.Później tego samego dnia Padishar podszedł do Para, kiedy ten był sam, i zapytał, czy to, co widział, poruszyło go.Prawie nie czekaąc na odpowiedź, zaczął tłumaczyć, jak zasadniczą sprawą w obo­zie takim jak jego jest dyscyplina i że sprawiedliwość w wypadku jej złamania musi działać szybko i pewnie.- Pozory są czasem w większej cenie niż papiery wartościo­we - stwierdził dość enigmatycznie.- Stanowimy tu zwartą spo­łeczność i musimy wzajemnie na sobie polegać.Jeśli ktoś okazuje się niegodny zaufania we własnym obozie, najprawdopodobniej okaże się również niegodny zaufania na polu bitwy.A tam w grę wchodzić będzie nie tylko jego własne życie!Potem nagle zmienił temat i przyznał tonem przeprosin, że pierw­szego wieczora nie był całkiem szczery, mówiąc o swoim pochodze­niu, i że jego rodzice nie byli naprawdę posiadaczami ziemskimi powieszonymi w lesie, lecz handlarzami jedwabiem, którzy umarli w więzieniu federacji po tym, jak odmówili zapłacenia podatków.Powiedział, że tamta druga historia po prostu lepiej brzmi.Spotkawszy wkrótce potem Hirehone'a, Par zapytał go - wciąż mając świeżo w pamięci opowieść Padishara Creela - czy znał ro­dziców herszta banitów, na co Hirehone odparł:- Nie, choroba ich zabrała, zanim jeszcze poznałem Padishara.- W więzieniu, tak? - pytał dalej Par, zbity z tropu.- Więzieniu? Niezupełnie.Umarli na południe od Wayford, od­bywając podróż w karawanie.Handlowali szlachetnymi metalami.Padishar sam mi to opowiedział.Tego samego wieczora po kolacji Par zrelacjonował obydwie rozmowy bratu.Udali się samotnie na szaniec na skraju cypla, gdzie docierały jedynie przytłumione odgłosy z obozu i mogli patrzeć, jak zmierzch powoli ukazuje coraz bardziej złożony wzór gwiazd na nocnym niebie.Kiedy skończył, Coll zaśmiał się, potrząsając głową.- Ten człowiek wydaje się brać zupełny rozbrat z prawdą, kiedy zaczyna opowiadać o sobie.Jest w nim więcej z Panamona Creela, niż było w samym Panamonie!- To prawda.- Par skrzywił się.- Ubiera się tak samo, mówi tak samo, jest równie narwany i niedorzeczny.- Coll westchnął.- Czemu więc się śmieję? Co robimy tutaj z tym szaleńcem?Par pozostawił to pytanie bez odpowiedzi.- Jak sądzisz, co on ukrywa, Coll?- Wszystko.- Nie, nie wszystko.Nie jest kimś takim.- Coll zaczął pro­testować, lecz brat szybko wyciągnął ręce, żeby go uspokoić.- Pomyśl o tym przez chwilę.Cała komedia na temat tego, kim jest, została starannie zainscenizowana.Celowo wymyśla te zwariowane historie, a nie z kaprysu.Padishar Creel ma jeszcze coś wspólnego z Panamonem, jeśli wierzyć opowieściom.Stworzył na nowo swój obraz w umysłach wszystkich wokół siebie: nakreślił swój portret, który z opowiadania na opowiadanie się zmienia, lecz zawsze jest ponadnaturalnej wielkości.- Pochylił się w stronę brata.- I mo­żesz być pewien, że nie zrobił tego bez powodu.Dalsze rozważania o przeszłości Padishara Creela zakończyły się parę minut później, kiedy wezwano ich na zebranie.Hirehone polecił im szorstkim tonem, by udali się za nim, i poprowadził ich przez cypel do sali zebrań w jaskini, gdzie czekał już herszt banitów.Ze stropu jak pająki zwisały lampy olejowe na czarnych łańcuchach.Ich blask był zbyt słaby, by rozproszyć cienie wypełniające kąty i wnęki komnaty.Morgan i karły już tam byli.Siedzieli przy stole wraz z kil­koma banitami, których Par widział wcześniej w obozie.Chandos był naprawdę groźnie wyglądającym olbrzymem z wielką czarną brodą, z licznymi bliznami na całym ciele, bez ucha oraz oka po jednej stronie głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl