[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jair znowu się cofnął otulony szeptem, który czynił go niewidzialnym.Zaczynał tracić nadzieję.Czy nic nie jest w stanie pomóc Brin? Czy nic nie przywoła jej z powrotem? Co miał robić? Gorączkowo próbował przypomnieć sobie słowa Króla Srebrnej Rzeki.„Potem wrzuć kryształ wizji, a ukaże ci się odpowiedź”.Ale jaką odpowiedź ujrzał? Próbował już wszystkiego.Użył pieśni, aby stworzyć każdą możliwą iluzję.Co jeszcze mógł zrobić?Iluzja! pomyślał nagle.Nie iluzja, ale rzeczywistość!Znalazł odpowiedź.Wokół Rona eksplodował czerwony ogień i odbił się od ostrza jego miecza, kiedy odpierał przerażający atak Widm Mord.Wędrowcy skupili się na kamiennych schodach Croagh.Ciemne postaci, otulone dymem i mgłą, schodziły w dół z fortecy.Pół tuzina ramion uniosło się i cisnęło w młodzieńca płomieniami.Siła uderzenia odrzuciła go w tył.Za Ronem kuliła się Kimber, zasłaniając twarz i oczy przed żarem i odłamkami skał.Poniżej, w cieniu schodów, przyczaił się do skoku Szept, wydając okrzyk nienawiści.- Coglin! - krzyknął zrozpaczony Ron.Szukał starca, a wokół niego wirował ogień i dym.Widma Mord zbliżały się powoli.Było ich zbyt wiele.Moc ciemnej magii była zbyt wielka.Nie sprosta im wszystkim.- Coglin! Na kocią duszę!Postać w kapturze wychynęła ku niemu z cienia.Z obu jej dłoni tryskał ogień.Ron zamachnął się mieczem, łapiąc płomienny łuk i odchylając jego kierunek.Ale wędrowiec był już przy nim.Ron słyszał dźwięk jego głosu, gwałtowny syk, który przybierał na sile.Szept wyskoczył ze swojej kryjówki, pochwycił czarnego stwora i odrzucił go na bok.Bagienny kot i Widmo potoczyli się sczepieni, unosząc za sobą fontannę ognia i dymu.- Coglin! - krzyknął ostatni raz Ron.Starzec pojawił się nagle z kłębów dymu, z rozwianymi siwymi włosami, przygarbiony i powłóczący nogami.- Stój, cudzoziemcze! Pokażę czarniawym ogień, który naprawdę parzy!Wyjąc niczym szaleniec, cisnął pomiędzy Widma garść kryształów.Zalśniły jak kawałki obsydianu, spadając w sam środek czarnych postaci.Pochwyciły je wstęgi czerwonego ognia i natychmiast eksplodowały.Białe płomienie trysnęły ku niebu wybuchem oślepiającego światła.Wstrząs zakołysał górami i środkowa część Croagh zapadła się, pociągając za sobą Widma Mord.- Usmażcie się, czarniawi! - piszczał radośnie Coglin.Ale nie tak łatwo było unieszkodliwić wędrowców.Wyśliznęli się spomiędzy rumowiska i dymu niczym mroczne cienie, a z ich palców znowu wytrysnął czerwony ogień.Coglin wrzasnął, kiedy dosięgnął go płomień, i zniknął.Ogień otoczył Rona i dziewczynę, którą osłaniał.Wędrowcy zbliżali się do nich.Góral uniósł hebanowe ostrze swego miecza i rzucił się pomiędzy nich, wydając bojowy okrzyk swoich przodków.Dwa Widma natychmiast zmieniły się w popiół, ale nadchodziły pozostałe.Szponiaste palce zacisnęły się na mieczu i wyrwały go z ręki Rona.Był otoczony.Udręczona napięciem spowodowanym przepływem magii w jej ciele i zagubiona w miotających nią sprzecznych uczuciach, Brin stała na podwyższeniu przed ołtarzem i przyciskała do siebie księgę.Światło gasło powoli we wnętrzu komnaty, a powietrze gęste było od kurzu.Stwór, który przybrał postać jej brata, Jaira, był tu wciąż i naigrawał się z niej.Chociaż pragnęła go odnaleźć i zniszczyć, nie mogła tego uczynić.Magie w jej wnętrzu były w jakiś sposób niekompletne, jakby nie mogły w pełni się połączyć.Wiedziała, że ona i księga to jedno.Były połączone.Głos nieustannie szeptał do niej, szeptał o mocy należącej do nich obu.Dlaczego tak trudno było jej dźwigać tę magię?- Walczysz z nią, mroczne dziecię.Stawiasz opór.Poddaj się cała.Powietrze wokół niej eksplodowało nagle.Magia tego, kogo ścigała, wybuchła poprzez kurz i półmrok i w komnacie pojawiło się kilkanaście obrazów jej brata.Otaczały ją zewsząd, klucząc we mgle w kierunku podwyższenia i wzywając ją po imieniu.Zatoczyła się w tył, przerażona.Jair! To naprawdę ty? Jair.?- Oni są złem, mroczne dziecię.Zniszcz ich.Zniszcz.Posłuszna głosowi Ildatch, chociaż gdzieś w głębi czuła, że się myli, uderzyła magią, wypełniając komnatę muzyką pieśni.Jeden po drugim obrazy rozpadały się przed jej oczami.Było to tak, jakby wciąż na nowo zabijała Jaira, niszcząc go raz za razem z każdym roztrzaskanym obrazem.Lecz ciągle nadchodziły nowe, zbliżając się do niej, sięgając po nią, dotykając.Krzyknęła nagle.Wokół siebie poczuła ramiona, ręce z krwi i kości, ciepłe i żywe.Przed nią stał Jair.Był prawdziwy, był żywą istotą, nie iluzją, i mówił do niej poprzez słowa pieśni.Jej umysł wypełniły obrazy tego, kim była i kim byli oni oboje, ich dzieciństwa, a potem całego późniejszego życia i tego, co się dzieje teraz.Była tam Shady Yale, zbiorowisko domostw i wspólnota, w której dorastała.Drewniane i kamienne domki, kryte strzechą chaty i ludzie siadający u schyłku dnia do wieczornego posiłku, małe przyjemności, które niosło ze sobą połączenie razem rodziny i przyjaciół.Karczma wypełniona śmiechem i pogawędkami, oświetlona światłem świec i lamp olejnych.Zobaczyła dom, ścieżki i żywopłoty spowite cieniem, wiekowe drzewa ubarwione dotykiem jesieni i ozłocone blednącymi promieniami słońca.Spokojna twarz jej ojca uśmiechająca się krzepiąco, ciemne dłonie matki gładzące ją po policzku.Był tam Ron Leah, przyjaciele i.Powracali jeden po drugim obrońcy, których ją pozbawiono, i otucha zniszczona tak bezwzględnie.Obrazy przepływały przez nią, jasne, słodkie, dziwnie oczyszczające, pełne miłości i pokrzepienia.Szlochając, Brin padła w objęcia brata.Głos Ildatch smagnął ją jak batem.- Zniszcz go! Zniszcz go! Tyś jest dziecię mroku.Ale nie uczyniła tego.Niesiona falą obrazów, które przez nią przepływały, i zanurzona głęboko w ożywczym źródle wspomnień, o których myślała, że utraciła je na zawsze, czuła, jak powraca do dawnej postaci.Jej utracona cząstka powracała na właściwe miejsce.Krępujące ją więzy magii zaczynały opadać, uwalniając ją wreszcie.Głos Ildatch zabrzmiał nagle wściekłością.- Nie! Nie możesz mnie puścić! Musisz trzymać mnie blisko.Tyś jest mroczne dziecię!Nie była nim! Teraz to czuła.Przejrzała przez zasłonę kłamstw, które jej podstępnie wmówiono
[ Pobierz całość w formacie PDF ]