[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na innym zdjęciu pili wódkę, siedząc na schodach jakiejś daczy.Wy­glądało na to, że byli bliskimi przyjaciółmi.Starszy “przyjaciel” Normana mógł mieć około sześćdziesiąt­ki.Jego skronie były siwe, ale od pokrytego licznymi zmarszcz­kami, wysokiego czoła, przebiegał pas czarnych, lśniących wło­sów.Pod kasztanowymi, czarnymi brwiami, błyszczały małe oczy.Z kącików ust rozchodziły się pajęczyny zmarszczek, jak u osób nawykłych do częstego śmiechu.Mocne rysy nadawały zna­miona twardości tej przyjemnej i wesołej twarzy.Był przyje­mnym facetem na swój sposób - i przyjemnie morderczym na inne sposoby.Usta Wellesleya bezgłośnie wymówiły jego nazwisko: Borowic.- Towarzysz generał Grigorij Borowic - powiedział głośno.- Ty stary skurwielu! Boże, jakim byłem głupcem.Jedno zdjęcie było szczególnie interesujące, choćby ze wzglę­du na scenerię: Wellesley i Borowic stali na dziedzińcu jakiejś starej posiadłości czy zamku, miejscu zrujnowanego dziedzictwa i zmieszanych stylów architektonicznych.Bliźniacze wieżyczki minaretów wystrzeliwały w górę ze spadzistych dachów jak nad-psute, falliczne grzyby.Łuszczące się, spiralne ornamenty i powy­ginane parapety dopełniały ogólnego wrażenia rozkładu i opusz­czenia.Ale w istocie o zamku można było powiedzieć wszystko, lecz nie to, iż był opuszczony.Anglik nigdy nie znalazł się tam w środku i nie wiedział, co się tam mieściło, w każdym razie - nie wtedy.Dopiero niedawno po­znał prawdę.Dowiedział się o Zamku Bronnicy, głównej kwate­rze sowieckiego szpiegostwa mentalnego.Niesławnym miejscu, które Harry Keogh strącił w piekielne otchłanie.Szkoda tylko, że nie zrobił tego kilka lat wcześniej, to wszystko.Następnego ranka, Darcy Clarke spóźnił się do pracy.Zdarzył się poważny wypadek samochodowy na Horth Circular, awaria świateł sygnalizacyjnych w centrum miasta, i wreszcie jakiś pa­lant zaparkował przerdzewiałego grata na jego miejscu.Już chciał spuścić powietrze z kół, kiedy nadszedł właściciel.Przerwał wściekły potok słów Clarke'a zwięzłym “odpieprz się” i odjechał.Roztrzęsiony, skorzystał z windy dyskretnie schowanej w tyl­nej części skądinąd zupełnie zwyczajnie wyglądającego budynku hotelowego.Wjechał na ostatnie piętro, gdzie w dźwiękoszczelnych, anty włamaniowych, odpornych na wszelkie mechaniczne, ziemskie i metafizyczne ingerencje pomieszczeniach mieściło się INTESP.Wszedł do środka i zrzucił z ramion płaszcz.Oficer, który peł­nił służbę ostatniej nocy, właśnie zbierał się do domu.- Cześć, Darcy.- Abel Angstrom obrzucił go krótkim spojrze­niem.- Ciągle w biegu, co? No, teraz dopiero pobiegniesz!Clarke skrzywił się i powiesił płaszcz.- Nic, co złe, nie jest nam obce - mruknął.- Co się dzieje?- Szef - wyjaśnił Angstrom.- Oto, co się dzieje.Przyszedł o wpół do siódmej rano, zamknął się w swoim biurze z aktami Keogha.Pije kawę galonami.Ciągle patrzy na zegarek i chwyta każdego, kto przychodzi po ósmej.Pytał tezo ciebie, więc na two­im miejscu założyłbym kamizelkę kuloodporną.- Dziękuję za ostrzeżenie - stęknął Clarke i skierował się do toalety.Poprawił krawat przed lustrem i nagle poczuł jak ogarnia go wściekłość.- Co jest, do jasnej cholery? - chrapliwym głosem zwrócił się do swego odbicia.- Czym ja się przejmuję? Pieprzone popychadło, Clarke! A jego wysokość pragnie mnie widzieć! Szlag by to trafił.Całkiem tak samo, jak w cholernym wojsku! - Po czym ce­lowo przekrzywił krawat, rozczochrał włosy i przyjrzał się sobie znowu.- Tak, dużo lepiej.A właściwie, czego miałbym się bać?Niczego, gdyż Clarke posiadał psycho-talent, którego nikt je­szcze na dobre nie wypróbował.On chronił go przed kłopotami, jak matka ochrania swoje dziecko.Był niemal deflektorem.Omijały go pociski.Potrafił spacerować po polu minowym.Stanowił przeciwieństwo kogoś, komu zdarzają się przykre wypadki.Z każdej, nawet śmiertelnej sytuacji wychodził cało.Kiedy jednak miał wykręcić żarówkę, wyłączał prąd.“Co ma być, to będzie” - pomyślał, kierując kroki ku Sanctum Sanctorum.Zapukał do drzwi.- Kto tam? - Usłyszał gburowaty głos.- Darcy Clarke - powiedział głośno.“Arogancki skurwiel” -pomyślał.- Wejdź, Clarke.Gdzie, do diabła, się podziewasz? Pracujesz tutaj czy nie?Clarke chciał odpowiedzieć.- Siadać! - Usłyszał.Clarke wolał stać.Miał już dość po sześciu miesiącach pracy pod dowództwem nowego szefa INTESP.Doszedł do wniosku, że nie chce pracować dla tego nieznośnego skurwiela.Sir Keeman Gormley był gentelmenem w każdym calu.Alec Kyle - przyjacie­lem.Pod nadzorem Clarke'a sekcja działała skutecznie i przyjaźnie - w każdym razie w stosunku do swoich przyjaciół.Ale ten typ okazał się.zwyczajnym prostakiem.Gburem.Prymity­wem.Nie potrafił zarządzać ludźmi.Nie był wróżbitą, telepatą, deflektorem.Jedyny talent stanowił jego umysł.Nieprzenikniony: żaden telepata nie mógł weń wtargnąć.Szef siedział za biurkiem.- Mówiłem.- Tak, słyszałem - uciął Clarke.- I odpowiedziałem tym sa­mym: dzień dobry.Teraz Wellesley popatrzył do góry i Clarke ujrzał jego upstrzo­ną na czerwono twarz.Zobaczył także akta Harry'ego Keogha, porozrzucane po całym biurku.I po raz pierwszy się zastanowił, o co tu właściwie chodzi.Norman od razu wyczuł nastrój Clarke'a.Wiedział, że zbliża się próba sił.Niebezpieczeństwo tego wisiało w powietrzu od mo­mentu, kiedy objął funkcję szefa.Wolał się jednak wstrzymać.na razie.- W porządku, Darcy - powiedział, łagodząc ton - widać oby­dwaj mamy dzisiaj pieski dzień.Jest pan moim zastępcą, pamię­tam o tym, i sądził pan, że należy mu się stosowne poważanie.W porządku, ale kiedy sprawy źle idą - i kiedy wszyscy tutaj jeste­śmy dla siebie mili i pełni poważania - ja jestem tym, na którego spada cała wina.Jakkolwiek by pan na to nie patrzył, ciągle jeszcze kieruję tą firmą.A przy pracy tego rodzaju.czy trzeba tłumaczyć się ze złych manier? Tyle, jeśli chodzi o mnie.A co sprawiło, że pan dzisiaj wstał lewą nogą?“Co? Kiedy po raz ostatni nazwał mnie Darcy? Na rany Chry­stusa, czyżby próbował wreszcie zachować się rozsądnie?” - my­ślał Clarke.Dał się ułagodzić częściowo i usiadł.- Były diabelne korki i jakiś pajac zajął moje miejsce na par­kingu - odrzekł wreszcie.- To na początek.Czekam także na tele­fon z Rodos od Trevora Jordana i Kena Layarda, w sprawie prze­mytu narkotyków.Cło i podatki oraz Nowy Scotland Yard będą chciały wiedzieć, jakie są postępy w tej sprawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl