[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy jednej ścianie stały grabie i inne narzędzia, przy drugiej leżał bardzo stary wąż ogrodniczy, pompka rowerowa i stara torba z po­krytymi rdzawym nalotem kijami golfowymi, pośrodku zaś, przodem do drzwi, rozpierał się samochód Arniego, Christine.Wydawała się mieć milę długości, szczególnie teraz, kiedy nawet cadillaki robią wrażenie ściśniętych ze wszystkich stron.Pajęcza sieć pęknięć z boku przedniej szyby załamywała światło, przybierając kolor matowej rtęci.Kamień ciśnięty przez jakiegoś dzieciaka, jak powiedział LeBay, a może mały wypadek w drodze powrotnej z klubu VFW po wieczorze spędzonym na piciu whisky z piwem i opowiadaniu o daw­nych bitwach.Stare dobre czasy, kiedy to można było oglądać przez celownik bazooki Europę, Pacyfik i tajemniczy Daleki Wschód.Kto wie.A zresztą, jakie to miało znaczenie? Tak czy inaczej na pewno nie będzie łatwo znaleźć taką nową szybę.Ani tanio.Och, Arnie - pomyślałem.Człowieku, pogrążasz się po uszy.Zdjęte przez LeBaya uszkodzone koło stało oparte o ścianę.Uklękłem na posadzce, oparłem się na rękach i zajrzałem pod samochód.Zaczęła się tam już tworzyć świeża plama oleju, odcinają­ca się wyraźnie od starej, znacznie większej, która przez lata zdą­żyła wsiąknąć głęboko w beton.Ten widok ani trochę nie poprawił mojego nastroju; nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że pękł blok silnika.Wstałem i podszedłem do wozu od strony kierowcy.W chwili kiedy dotknąłem klamki, w kącie garażu dostrzegłem kosz na śmieci, z którego sterczała duża plastikowa butelka.Bez trudu odczytałem widoczną część napisu: SAPPH.Jęknąłem.Wymienił olej, a jakże.To bardzo miło z jego strony.Po prostu wylał resztki starego - o ile coś z niego zostało - i nalał przepracowany Sapphire Motor Oil.Kupuje się go po trzy i pół dolara za pięciogalonowy baniak.Nie ma co, Roland D.LeBay miał gest.Prawdziwy książę, niech go gęś kopnie.Otworzyłem drzwi i wśliznąłem się za kierownicę.Zapach panują­cy w garażu stracił nieco na intensywności, a w każdym razie nie wywoływał już tak mocnych skojarzeń ze starością i zużyciem.Kierow­nica była szeroka, czerwona i sprawiała solidne wrażenie.Ponownie spojrzałem na zdumiewający prędkościomierz, wyskalowany nie do 70 lub 80, tylko do 120 mil na godzinę.Pod spodem nie było czerwonych cyferek oznaczających kilometry.Kiedy to cacko zjeżdżało z taśmy, nikt w Waszyngtonie nie wpadł jeszcze na pomysł przejścia na system metryczny.Nie było także dużej czerwonej liczby 55; wtedy benzynę kupowało się po trzydzieści centów za galon albo nawet jeszcze taniej, jeśli w twoim mieście akurat toczyła się wojna cenowa.Arabskie embargo naftowe i ograniczenia prędkości miały nadejść dopiero piętnaście lat później.Stare dobre czasy - pomyślałem i uśmiechnąłem się lekko.Pomacałem ręką po lewej stronie i znalazłem małą konsoletę z przycis­kami, pozwalającą na przesuwanie fotela do przodu, do tyłu, w górę i w dół (pod warunkiem, że działała, ma się rozumieć).To też trzeba będzie naprawić.Samochód był wyposażony w klimatyzację (ta na pewno nie działała), tempomat i wielkie radio z mnóstwem guzików i chromowanych części - tylko długie i średnie, ma się rozumieć.W roku 1958 UKF stanowił jeszcze dziewiczą pustynię.Położyłem dłonie na kierownicy i wtedy coś się stało.Nawet teraz, po tak długim czasie, nie jestem pewien, co to właściwie było.Może pewien rodzaj wizji, ale jeśli tak, to trudno uznać ją za coś wielkiego.Po prostu przez chwilę odniosłem wrażenie, że zniknęły rozdarcia w tapicerce, że siedzenia znowu są całe i przyjemnie pachną winylem.a może nawet prawdziwą skórą.Kierownica stała się czysta i gładka w dotyku, chromowane części zaś przyjemnie błyszczały w promieniach późnopopołudniowego słońca wpadających przez otwarte drzwi garażu.Pojedźmy gdzieś, chłoptasiu, zdawała się szeptać Christine w gorącej letniej ciszy panującej w garażu LeBaya.Pojedźmy gdzieś sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl