[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dużo ci to zajęło czasu - stwierdził Adams oskarży cielskim tonem.- Musiałem się upewnić - odparł Asher.- Musiałem wiedzieć, rozumiesz? Żeby móc wrócić i przywieźć ci informację, czy Łabędzianie są niebezpieczni czy też nie.- I jak?- Nie są.Adams czekał na dalsze wyjaśnienia, ale Sutton zamilkł.Odezwał się więc pierwszy:- I to wszystko?- Wszystko - potwierdził Asher.Adams postukał ustnikiem fajki o zęby.- Bardzo bym nie chciał wysyłać kogoś innego, aby cię sprawdzić - rzekł.- Zwłaszcza że zapewniłem wszystkich, iż przywieziesz pełną informację.- Nic by z tego nie wyszło - oznajmił Sutton.- Nikt nie może się tam przedostać.- Tobie się jednak udało.- Tak, bo byłem pierwszy.A ponieważ byłem pierwszy, byłem też ostatni.Adams uśmiechnął się lodowato zza biurka.- Polubiłeś tych ludzi, Ash,- To nie są ludzie.- No to istoty.- Też nie.Trudno mi wyjaśnić, czym są.Będziesz się ze mnie śmiał, jeżeli spróbuję przedstawić swoją hipotezę.- Zrób to najlepiej, jak potrafisz - mruknął Adams.- Symbiotyczne abstrakcje.To chyba dość wierne określenie, a przynajmniej najwierniejsze, na jakie mogę się zdobyć.- Chcesz powiedzieć, że w rzeczy samej nie istnieją? - spytał jego rozmówca.- Ależ istnieją.Są tam i masz świadomość ich obecności.Tak jak teraz ja twojej, a ty mojej.- I są rozumni?- Tak - potwierdził Sutton.- Są rozumni.- I nikt nie będzie mógł znowu się tam dostać?Asher pokręcił głową.- Dlaczego po prostu nie skreślisz Łabędzia ze swojej listy? - powiedział.- Udawaj, że nic tam nie ma.Nic nam stamtąd nie zagraża.Łabędzianie nigdy nie sprawią kłopotów Człowiekowi, a Człowiek nigdy do nich nie dotrze.- Nie są mechaniczni?- Nie - odparł Sutton.- Nie są.- Muszę się zastanowić.- Adams zmienił temat.- Ile masz lat, Ash?- Sześćdziesiąt jeden.- Ba! - parsknął jego przełożony.- Młodzik.Dopiero zaczynasz.Fajka mu zgasła i ze skrzywioną miną podłubał w niej palcem.- Co masz zamiar robić? - zapytał.- Nie mam żadnych planów.- Czy chciałbyś zostać w służbie?- To zależy - oznajmił Sutton - co ty o tym sądzisz.Oczywiście zakładałem, że mnie nie zechcecie.- Jesteśmy ci winni pobory za dwadzieścia lat - rzekł niemal łagodnie Adams.- Czekają na ciebie.Możesz je podjąć, kiedy będziesz stąd wychodził.Należą ci się również trzy lub cztery lata urlopu.Dlaczego nie miałbyś go teraz wziąć?Sutton nic nie odpowiedział.- Przyjdź kiedyś - zaproponował Adams.- Porozmawiamy sobie.- Nie zmienię zdania - odparł Sutton.- Nikt nie będzie cię o to prosił.Asher wstał powoli.- Przykro mi - stwierdził Adams - że nie zdobyłem twojego zaufania.- Poleciałem wykonać zadanie - odrzekł sucho Sutton - i wykonałem je.Przekazałem swój raport.- Owszem - przytaknął jego rozmówca.- Sądzę, że będziesz ze mną w kontakcie.Oczy Adamsa błysnęły ponuro.- Z całą pewnością, Ash.Będę z tobą w kontakcie.14.Sutton siedział spokojnie w fotelu.Miał wrażenie, że jego życie cofnęło się o czterdzieści lat.Wszystko bowiem było takie samo jak wówczas.Nawet filiżanki.Przez otwarte okno gabinetu doktora Ravena dobiegały młode głosy i odgłos stóp na chodniku.Wiatr szeptał w wiązach i był to dobrze mu znany dźwięk.Daleko rozległ się dzwon kaplicy, a po drugiej stronie ulicy zadźwięczał dziewczęcy śmiech.Doktor Raven podał mu filiżankę.- Chyba dobrze pamiętałem - powiedział.W oczach migotały mu iskierki.- Trzy kawałki i bez śmietanki.- Tak - odparł Sutton, zdziwiony, że jego rozmówca zapamiętał taki szczegół.Zapamiętywanie, pomyślał, jest jednak łatwe.Wydaje mi się, że mogę sobie przypomnieć prawie wszystko.Zupełnie jakby stare wzorce przyzwyczajenia przez te wszystkie lata spędzone wśród obcych tkwiły w moim umyśle czyste i lśniące, i czekały jak ulubione srebrne nakrycia na półce, aby ponownie po nie sięgnąć.- Zapamiętuję drobiazgi - stwierdził doktor.- Drobiazgi bez znaczenia.Takie na przykład jak ile kawałków cukru albo co ktoś powiedział przed sześćdziesięcioma laty, natomiast umykają mi czasami ważniejsze informacje.Te, które należałoby pamiętać przede wszystkim.Biały marmurowy kominek piętrzył się aż do sklepionego sufitu i uniwersytecki herb na jego lśniącej powierzchni błyszczał zupełnie tak samo jak wówczas, kiedy Sutton go widział ostatnim razem.- Przypuszczam - odezwał się - że zastanawia się pan, dlaczego przyszedłem.- Ależ nie - odparł doktor Raven.- Wszyscy moi chłopcy wracają, żeby się ze mną zobaczyć.I cieszę się, że cię widzę.Czuję się dumny z tego powodu.- Sam się sobie dziwię - rzekł Asher.- Wydaje mi się, że wiem, o co chodzi, ale trudno mi to wyrazić.- No, to się nie przejmuj - rzekł Raven
[ Pobierz całość w formacie PDF ]