[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jan Hviezda z Vicemilic, hetman Taboru - opowie­dział Brazda - rozstał się z tym światem ostatniego dnia października - wyjaśnił.- A jego następca, urodzony pan Bohusław ze Szwamberka, oddał ducha Panu niecały ty­dzień temu.- Nie mówcie tylko - zmarszczył brwi Szarlej - że obaj padli ofiarą skrytobójców.- Obaj umarli z ran odniesionych w boju.Hviezdę ra­niono szypem w twarz pod Mladą Vożicą, w wigilię Łuka­sza, zmarł krótko później.Pan Bohusław został raniony podczas walki o rakuski gród Retz.- A więc to nie zamachy - zrobił drwiącą minę Szarlej - lecz śmierć dla husytów nieledwie naturalna!- Nie całkiem.Toż mówię, że i jeden i drugi zmarli ja­kiś czas po zranieniu.Może by się wylizali? Gdyby im kto, powiedzmy, trutki nie podał? Dziwny to, przyznacie, zbieg okoliczności: dwaj wielcy taborscy wodzowie, obaj spadkobiercy Żiżki, umierają jeden po drugim, w odstępie ledwo miesiąca.- Dla Taboru sroga szkoda - wtrącił Velek Chrasticky.- A dla wrogów naszych korzyść wielka, tak wielka, że już wcześniej były podejrzenia.A teraz, po rewelacjach młodego pana Bielawy, rzecz mus do końca wyjaśnić.Do­kładnie wyświetlić.- Jasne - kiwnął głową Szarlej, pozornie poważny.- Taki mus, że, jeśli zajdzie konieczność, weźmie się młode­go pana Bielawę na tortury.Nic bowiem, jak wiadomo, nie wyświetla podejrzanych spraw lepiej niż czerwone że­lazo.- A co też wy - uśmiechnął się Brazda, ale jakoś tak mało przekonywująco.- Nikt o czymś takim nawet nie myśli!- Toć pan Reinmar - dodał równie mało przekonywu­jąco Oldrzych Halada - jest bratem pana Piotra! A pan Piotr z Bielawy był nasz.I wy przecie też nasi.- Jako tacy - wtrącił drwiąco Urban Horn - są wolni, prawda? Mogą, jeśli zapragną, pójść sobie dokąd zechcą? Choćby zaraz? Co? Panie Brazda?- No.- zająknął się hetman hradeckiej konnicy.- Te­go.Nie.Nie mogą.Mam inne rozkazy.Bo to, widzicie.- Niebezpiecznie tu dokoła - odchrząknął Halada.- Musimy was.Hmm.Pilnie strzec.- Jasne.Musicie.Sprawa była klarowna.Ambroż nie interesował się już nimi i nie zwracał uwagi, ale byli pod stałą obserwacją i kontrolą husyckich wojaków.Mieli pozorną swobodę, nikt im się nie narzucał, wręcz przeciwnie, traktowano ich jak kamratów - ba, nawet uzbrojono i niemal wcielo­no w skład lekkiej Brazdowej konnicy, liczącej teraz, po połączeniu z siłami głównymi, z górą setkę jeźdźców.Ale byli pod strażą i negować tego faktu nie było można.Szarlej początkowo zgrzytał zębami i klął z cicha, wreszcie machnął ręką.Pozostawała sprawa napadu na kolektora i o tej ani Szarlej, ani Reynevan nie zamierzali zapominać.Ani jej umarzać.Choć Tybald Raabe skrzętnie unikał rozmowy, został wreszcie przyparty do muru.Dokładniej, do wozu.- A co miałem robić? - uniósł się, gdy wreszcie dali mu dojść do głosu.- Pan Samson naciskał! Mus było coś wy­kombinować! Myślicie, że gdyby nie plotka o pieniądzach, Ambroż dałby nam konnych? Akurat, ucho od śledzia! Wypadałoby więc podziękować, miast wrzeszczeć na mnie! Gdyby nie mój pomysł, siedzielibyście teraz w Narrenturmie i czekali na inkwizytora!- Twoja plotka mogła kosztować nas życie.Gdyby Am­broż był bardziej chciwy.- Gdyby, gdyby! O, wa! - goliard poprawił potargany przez Szarleja kaptur.- Co to ja, nie wiedziałem, w jakiej estymie miał on pana Piotra? Pewne było, że panicza Reinmara nie ruszy.To raz.A dwa.- Co, dwa?- Naprawdę myślałem.- Tybald Raabe odchrząknął kilka razy.- Co tu gadać.Pewien niemalżem był, że to właśnie wy obrobiliście kolektora na Ściborowej Porębie.- A kto go obrobił?- A to nie wy?- Ty prosisz się, bratku, o kopa w zad.Dobra, po­wiedz, jak tobie się udało ujść z napadu?- Jak? - pomroczniał goliard.- A biegiem! Nogami ostro przebierałem.I nie oglądałem się, choć z tyłu woła­li: „Ratunku!”.- Ucz się, Reinmarze.- Uczę się co dnia - uciął Reynevan.- A inni, Tybaldzie? Co stało się tam z innymi? Z kolektorem? Z fran­ciszkanami? Z rycerzem von Stietencron? Z jego.Z jego córką?- Już wam mówiłem, paniczu.Nie oglądałem się.Nie pytajcie o więcej.Reynevan nie pytał.Zapadł zmrok, ale ku wielkiemu zdumieniu Reynevana armia nie rozbiła obozu.Nocnym marszem husyci dotarli do wsi Ratno, czerń nocy rozświetliły pożary.Załoga ratnowskiego zamku zlekceważyła ultimatum Ambroża, parlamentariuszy ostrzelała z kusz, w świetle płonących chałup podjęto więc szturm.Warownia broniła się twardo, ale padła jeszcze przed świtem.Obrońcy zapłacili za upór - wybito ich do nogi.Dalszy marsz podjęto o świcie, a Reynevan zorientował się już, że rajd Ambroża na ziemię kłodzką ma charakter wyprawy odwetowej, jest zemstą za jesienną rejzę na Nachod i Trutnov, za rzezie, jakich wojska wrocławskiego bi­skupa Konrada i Puty z Czastolovic dopuściły się pod Vizmburkiem i we wsiach nad rzeką Metują.Po Radkowie i Ratnie za Vizmburk i Metuję zapłaciła Ścinawka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl