[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Myrrima wyszła z zajazdu, obok wozustało parugiermków gapiących się na jej męża z otwartymi ustami.Odpędziła ich, terazjednak zjawiłasię grupa rycerzy znających Borensona osobiście albo takich, którzy chociażby onim słyszeli,i całe to zbiegowisko szybko zaczęło przyciągać następnych ciekawskich.Borenson leżał nieprzytomny na słodko pachnącym sianie.Jego twarz lśniła odpotu.Myrrima niepokoiła się nie na żarty.Widziała już umierających.Sądziła, że wtym stanie jejmąż mógłby pociągnąć jeszcze dzień czy dwa, ale.czy dłużej.?Wszędzie wkoło trwały przygotowania do wymarszu na południe.Ci, którzyuszykowali już konie i włożyli zbroje, stali z łokciami opartymi o burtę wozu ibez żenadyprzyglądali się rannemu.Wraz z Binnesmanem przyszły Averan i dzika.- Wiesz, jak wygląda marzanna? - spytał czarnoksiężnik dziewczynkę.- Białe kwiatki? Mistrz Brand zalewał jej liście winem.- Zwietnie.Widziałem, że rośnie pod płotem na tyłach.Idz i przynieś mi z tuzinliści.Averan pobiegła za gospodę, Binnesman zniknął zaś na chwilę w środku.Rychłoprzywozie sterczało już ponad dwudziestu rycerzy.Wysoki i czarnowłosy wąsacz z Mystarrii pochylił się nad nieprzytomnym.- To sir Borenson? Poważnie ranny? - spytał.- Tak - odparł ktoś inny.- Ranny, jak tylko można najpaskudniej.- W głowę?- Gorzej.W klejnoty.Rycerz skrzywił się i spróbował zajrzeć pod tunikę Borensona.- To będzie cię kosztowało! - zawołała Myrrima, chwytając nadgarstekciekawskiego.- Kosztowało? - spytał, uśmiechając się rozbrajająco.- Ile niby?- Jedno oko - usłyszał i tłum wkoło zaniósł się śmiechem.Binnesman wrócił zgospody z miską miodu, a zaraz pojawiłasię też Averan, niosąc pęk podłużnych liści marzanny.- A teraz rozetrzyj je w dłoniach - polecił czarnoksiężnik.-Wrzuć je do miodu -dodał,gdy dziewczynka zrobiła już, co kazał.Potem sięgnął do kieszeni i wyjął z niejkilkasuszonych ogonków liści.- To hizop - wyjaśnił.Zrywa się go zawsze dwa dni podeszczu.Itylko w pełni wykształcone liście, te bliższe korzenia.Rozkruszył je i też dosypał do miodu, po czym zamieszał w misce palcem.Poszukałjeszcze w kieszeni odrobiny parzyka, którym żołnierze często okładali rany napolu bitwy.W tejże chwili przez tłum przepchnął się kolejny wścibski.- Co tu się dzieje? - spytał niewyraznie.- Borenson stracił jaja, a Binnesman zamierza wyhodować mu nowe - wyjaśnił jakiśrycerz.Paru prychnęło śmiechem, Myrrimie jednak żart nie wydał się śmieszny.- Naprawdę? To kiedy będzie mógł siadać na koń? - spytał kpiąco nowo przybyły.Binnesman obrócił się na pięcie.- To do tego już doszło? %7łe dzieci ziemi nawet w świętym miejscu szydzą zrodzicielki?Myrrima była pewna, że nie o rzeczywiste szyderstwo chodziło, ale Binnesmanajakbyszlag trafił.Wyprostował się i spojrzał groznie na rycerzy, aż cofnęli się okrok.Co ciekawe,żaden nie chciał stać zbyt blisko żartownisia, sir Prenholma z Heredonu.- Jak śmiesz? - spytał go czarnoksiężnik.-Niczego nie nauczyłeś się przez kilkaostatnich dni? Stanąłbyś czarnemu glory emu na drodze? Nie! A ta tutaj Myrrima,chociaż niemiała wówczas ani jednego daru, zabiła go własnoręcznie! Powstrzymałbyśwszystkichraubenów, co podeszli pod Carris? A Gaborn przywołał jednego tylko czerwia,który uporałsię z całą armią potworów! Jak możesz jeszcze wątpić w możliwości tych mocy,którymsłużę? Nie ma takiego złamania, które z ich pomocą nie mogłoby się zrosnąć.Niema takiejchoroby, której by nie potrafiły uleczyć! Ziemia stworzyła cię i podtrzymujenieustannie tweżycie.Znajdujesz się w świętej dolinie, sir Prenholmie.Gdybym kij wetknął tu wziemię, doświtu wyrósłby zeń mąż lepszy nizli ty!Myrrima aż się przeraziła.Wokół czarnoksiężnika powietrze zapachniało mchem istarymi, dobytymi z ziemi korzeniami, a na dodatek wokół jego stóp zaczęłaskakać jakaświelka, zielona żaba.Sir Prenholm zbladł i wyraznie odeszła mu ochota do żartów.Obok niego było jużcałkiem pusto.- Nie chciałem nikogo urazić - powiedział drżącym głosem.-To był tylko żart.- Na moc, której służę! - wykrzyknął Binnesman, wskazując na Borensona.-Powiadam ci, że ten eunuch będzie jeszcze miał dzieci!Czegoś takiego Myrrima nie oczekiwała.Nie sądziła nawet, że podobny cud jestmożliwy.Niemniej Prenholm sprowokował Binnesmana.A czarnoksiężnik podjąłwyzwanie.Jeśli rzeczywiście uda mu się w pełni uzdrowić jej męża, to będziekosztować.Jakzawsze magia.Rycerze i możni panowie stali potulnie jak dzieci, które otrzymały burę.Binnesman przesunął miską nad siedzącą spokojnie żabą i dodał do miodu szczyptęziemi.Potem spojrzał na tłumek i wręczył miskę Myrrimie.- Jedz nad strumień, uklęknij i nakreśl siedem razy na wodzie runę uzdrawiania.Potem zanurz dłoń w strumieniu i zamieszaj nią miód.I nasmaruj nim swojegomęża.Zagodzinę będzie mógł siadać na koń.- Pochylił się jeszcze ku Myrrimie iwyszeptał: - Ale takpoważna rana będzie goić się długo.O ile wygoi się do końca.- Dziękuję - odparła Myrrima z mocno bijącym sercem.Wzięła miskę ostrożnie, abyani kropli mieszaniny nie uronić, i postawiła ją na deskach wozu.Sama teżwsiadła i rychłoskręciła za róg kamiennego muru otaczającego ogród gospody.W dole, pomiędzyolchami,szemrał strumień.Liście drzew pobłyskiwały złociście, słońce osrebrzało pnie.Zatrzymała się w cieniu olch.W wodzie pluskały się dwie kaczki.Widząc Myrrimę,wyciągnęły dzioby, dopominając się o kawałek chleba.Zciągnęła koc z Borensona, zeskoczyła na ziemię i stanęła na brzegu.Po ostatnimdeszczu było na nim pełno jasnych, olchowych liści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]