[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ani rusz nie mogę trafić do drzwi tamtej drugiej, weselszej połowy domu.Doktor miał pracowity dzień ze swoim piórem.- A ten sen ubiegłej nocy? Śniło ci się coś podobnego już przedtem?- Owszem, ten nawet powraca częściej niż inne.To znaczy poniekąd.Nieraz śni mi się koniec świata.- Zawsze tak samo?- Mniej więcej.Zawsze słychać trąbę i zastęp aniołów schodzi po nie kończącym się fioletowym dywanie z niebios.- Kiedy śniło ci się to po raz pierwszy?- Miałem wtedy jedenaście lat.Po śmierci ojca babcia ciężko zachorowała.Chodziłem wciąż do kościoła katolickiego.Poważ­nie zamierzałem zostać księdzem.Zacząłem uczyć się u księdza Anselma, który był jeszcze bardzo młody.Mówił mi sporo o prze­znaczeniu i o woli Boga, a ja chłonąłem wszystko, co mówił.Powiedział, że mój ojciec żyje, że poszedł do nieba.Przyjąłem to z ulgą, ponieważ ja wcale nie uważałem ojca za zmarłego.Byłemrad, że on jest w niebie - na pewno zasługiwał na życie o wiele lepsze niż bytowanie z nami w tej okropnej okolicy.Kiedy tylko znajdowałem czas między pracą na chleb i szkołą, chodziłem do księdza Anselma.Rozmawialiśmy, co to znaczy być księdzem.„To wcale nie jest łatwe, Tony-tłumaczył mi-nie mię j co do tego żadnych złudzeń.To jest ciężkie zadanie”.Nie bałem się ciężkich zadań.I lubiłem myśleć o tych szatach, o tym kadzidle, o muzyce kościelnej - o oderwaniu od srogiego brzydkiego świata materialnego.Pewnego dnia, wracając do domu, zastałem kilkoro obcych.Babcia miała straszne boleści, prawie nie mogła oddychać.Ci ludzie byli z sekty „Holy Rollers”, z Niezłomnego Kościoła Ewangelickiego Aimee Semple McPherson.Modlili się za moją babcię.Zupełnie jakbym zobaczył diabła.Uważałem, że każdy, kto nie jest katolikiem, podlega klątwie.Wpadłem we wściekłość, zaczą­łem popychać ich i wrzeszczeć: „Precz z mojego domu! Jesteście źli, jesteście uczniami szatana.”Jeden z nich roześmiał się i powiedział:- Tony, my nie robimy nic złego.Modlimy się do tego samego Boga, tylko że może trochę inaczej.Wiemy, że jesteś katolikiem i że pragniesz być księdzem, ale twoja babcia bardzo cierpi.Ona wierzy, że my możemy jej pomóc.Proszę, daj nam tu zostać i modlić się za nią.Babcia uniosła głowę z poduszki i powiedziała:- Tony, oni nie robią nic złego.Chcą pomóc mi.Mam straszne bóle.- Babciu, pójdę do kościoła i zamówię mszę za zdrowie babci.Ksiądz tu przyjdzie sam się pomodlić.- Tony, słyszałam, że ci ludzie mogą sprawiać cudowne rzeczy.Ja chcę, żeby zostali.Wybiegłem z domu.Skierowałem się prosto do księdza Anselma i powiedziałem mu o tym.- Tony, nie przepadam za protestantami, ale nie możemy być tacy ograniczeni, nie możemy uważać ich za diabłów.Wiele jest sposobów, żeby dotrzeć do Boga.Jeżeli twoja babcia wierzy, że oni mają taki sposób, doskonale.Niech przychodzą.Zmiękłem i pogodziłem się z ich obecnością w domu.Przycho­dzili po troje lub po czworo.Mówili do siebie „bracie” i „siostro”.Zrozumiałem, że to są przyzwoici ludzie.Nie wolno im było pić ani palić.Nigdy nie chodzili do kina i na ogół nie przywiązywali wagi do rzeczy doczesnych.Łączyła ich jakaś więź.Z wolna zacząłem akceptować tych protestantów.Babcia stopniowo poczuła się lepiej.Kiedyś jeden z młodych z tej grupy powiedział mi, że w ich kościele są zespoły muzyczne, i zapytał, czy chciałbym grać na saksofonie.Odpowiedziałem:- Słuchaj, nie mam nic przeciwko temu, że wy przychodzicie do mojego domu, ale ja nie pójdę do waszego kościoła, a co dopiero mówić, żebym grał na saksofonie dla was.- Tony - wtrąciła się babcia.- Już nie mam tych boli.Oni mi pomogli.Będę chodzić do ich kościoła i byłoby mi przyjemnie, gdybyś chodził ze mną.- Babciu, ja nie będę.- Coś im jesteśmy winni - nalegała babcia.- Myślę, że powinniśmy pójść oboje i podziękować.Przyrzekłam, że jeżeli wyzdrowieję, zaświadczę to publicznie.Poszedłem więc z babcią na nasze pierwsze zebranie koła odrodzenia religijnego.Zdumiony stwierdziłem, że to jest bardzo wzruszające.Tłum był inny niż ten, który widywałem na mszy.Tam zachowywano się cicho i ostrożnie.Stąpano na palcach, jak gdyby każdy przepraszał za to, że jest człowiekiem, jak gdyby Bóg nie wybaczał w kościele swoim żadnych hałasów.Tutaj natomiast wszyscy śmieli się i panował nastrój nieomal pikniku.Poklepywano się po plecach nawzajem, witano się z uśmiechem: „Cześć, bracie”, „Cześć, siostro”.„Chwała, Allelu­ja!” Rozpoznałem kilku chłopców, Murzynów, z gimnazjum Belvedere.Zawsze widywałem ich kłótliwych na boisku szkolnym.Tutaj uśmiechali się od ucha do ucha.Czuli się swojsko, czuli się uznawani.Zaczęły się śpiewy i okrzyki.Nigdy dotąd nie widziałem pięciu­set ludzi naraz zadowolonych.Kaznodzieja mówił o tym, o czym zwykle mówi się na kazaniach: o grzechu, odkupieniu, aniołach, piekle i diable, ale też często rzucał: „Chwała” i „Alleluja” i wtedy pięćset osób chórem ryczało w odpowiedzi: „Chwała, Alleluja!”W jednej chwili przerażał wiernych śmiertelnie, nakreślając obrazy siarki i ogni piekielnych, a już w następnej wołał:„Dobrze jest dzięki Królowi Niebios, który tak nas kocha, że pozwoli, abyśmy zasiedli po Jego prawicy.Obaczcie, Bóg zstąpi poprzez chmury i każde oko ujrzy Go”.„Amen!”„Także i ci, którzy przeszyli Go włócznią”.„Amen!”„Głowa Jego i włosy są białe jako pierwszy śnieg, a Jego oczy to płomienie ognia!”„Chwała, Alleluja!"„Bracia i siostry, po Jego lewicy siedem gwiazd! A w Jego prawicy miecz obosieczny i Oblicze Jego jest jak słońce”.„Amen! Niech będzie chwała! Chwała, Alleluja!”„I temu, który będzie prowadził do końca dzieło moje, daję władzę nad narodami! I dam mu gwiazdę zaranną!”Rodziny murzyńskie podnosiły ręce nad głowy, jak gdyby chciały łapać gwiazdy, które zaczną spadać.„I gwiazdy niebios spadły na ziemię gładko, jak z drzewa figowego spada przedwczesny owoc, gdy silny wiatr nim po­trząsa!”„Tak, bracie!”Orkiestra zaczęła grać.Trąby rozbrzmiewały donośnie.„I białą szatę dostał każdy, i wszystkim było powiedziane: «Głodu nie zaznają już, ani pragnienia już nigdy, albowiem Baranek, który jest pośrodku tronu, karmić ich będzie i prowadzić do żywych źródeł wody.I Bóg im obetrze wszystkie łzy z oczu»”.Muzyka potężniała.Pięćset osób podnosiło ręce ku niebiosom.Dusze czekały, żeby niebo się rozwarło.Bez lęku przed ujrzeniem cudu niebiańskiego, były przygotowane na to, że zaraz huknie grzmot!Zerknąłem na babcię.Wzrok miała wzniesiony ku niebiosom.Uśmiechała się pięknie.Kaznodzieja przekrzykiwał zawodzenia wiernych:„I On powiedział mi, stało się.Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec.I porwał ducha mojego na wielką wspaniałą górę!!! I ja także zobaczyłem chwałę Boga!!!”Babcia zerwała się na równe nogi.„Bracia i siostry, byłam chora” - zaczęła.Mówiła o moim ojcu, o mnie i o wielkim cudzie, który się stał, i o swym głębokim przekonaniu, że ten cud się stanie.Promieniała, jak gdyby pod­ świetlona od wewnątrz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl