[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłprzekonany, że potrafi przechytrzyć zombi.- Powinna tu być jakaś łódka - powiedział do kamienia.- Gdzie jest?- Tam, tępaku - odrzekł kamień.- Położysz mnie teraz?Dor dostrzegł łódkę.Zadowolony, puścił kamień.Ten z satysfakcją plasnął o ziemię izamarł tam w błogim spokoju.Głazy były strasznie leniwe; rzadko robiły cokolwiek zwłasnej woli.Podszedł do łódki.Było to podniszczone czółno z powyginanym wiosłem opodwójnym piórze - dokładnie to, czego potrzebował.Dor odszedł.- Hej, nie masz zamiaru posłużyć się mną? - zapytało czółno.Rzeczy nie powinnybyły mówić, zanim Dor tego nie zażądał, ale często łamały reguły.- Nie.Chcę przywołać mego przyjaciela zombi.- Pewno! Widzieliśmy już mnóstwo takich! Są dobrym nawozem.Kiedy Dor był już niewidoczny z zamku, zatrzymał się i zaczął grzebać w ziemi.Pomazał ziemią twarz i ręce, a także swe królewskie-szaty.Oczywiście, powinien ubrać sięodpowiedniej na tę wyprawę, ale nie uczynił tego z powodu roztrzepania.Nigdy nie planowałniczego wcześniej.Pózniej znalazł ostry kamień i poszarpał nim swą szatę.- Oooo! Oooo! - zajęczała.- Cóż ci takiego uczyniłam, że tak mnie dręczysz? Aleostry kamień tylko zarechotał.Lubił rozszarpywać odzież.Wkrótce Dor przypominał obdartusa.Nasypał kilka obfitych garści ziemi w fałdęswego odzienia i poszedł z powrotem ku zamkowi.Zbliżając się do fosy powłóczył nogamijak zombi i gubił niewielkie grudki.Wlazł do czółna.- Oooch - zajęczał.- Mam nadzieję, że dotrę do domu, zanim się całkiem rozpadnę.I zanurzył wiosło w błocko fosy.Był rozmyślnie niezdarny, ale i tak szłoby mu toniezręcznie, bo nie miał zbyt dużego doświadczenia w wiosłowaniu.Woda mlasnęła, gdywiosło zanurzyło się w szlamie.Falowanie zdradziło ruchy zombi-węża morskiego.Błocko rozstąpiło się i nad jegośluzowatą powierzchnię uniosła się wielka, cętkowana, gnijąca głowa.Spływające z niejbłocko kapało ciężko do wody.Otwarta paszcza ukazywała rzadkie brązowe zęby, tkwiące wszczęce niemal pozbawionej ciała.- Hej, kolego! - zawołał głucho Dor.- Czy możesz wskazać mi drogę do megowładcy? - Mówiąc, upuścił wilgotną grudkę ziemi, co wyglądało tak, jakby odpadała muwarga.Potwór zawahał się.Przybliżył groteskowy łeb, by dokładniej przyjrzeć się Dorowi.Lewa gałka oczna obluzowała mu się i zawisła na śluzowym paśmie.- Cccooo? - zapytał zombi, zionąc wonią zepsutego sera limburskiego.Dor zamachał rękami, gubiąc przy tym nieco grudek ziemi.Jedna z nich pacnęłapotwora w nos.%7łałował, że nie znalazł niczego, co by naprawdę cuchnęło, chociażbyrozkładającego się szczura, no, ale tak chciał los.- Gggdziee? - zapytał głupio, jak zombi.Udawanie głupka miało tę zaletę, że niewymagało zbytniej inteligencji.Stuknął się w lewe ucho i upuścił jeszcze jedną grudkę, jakbyodpadła mu część mózgu.W końcu wąż pojął.- Ttttaam - wydyszał, gubiąc z wysiłku szczątki zębów i kości.Wydawało się, żejego pysk toczy daleko posunięta gangrena, a resztki spróchniałych zębów kruszyły się.- Dddzięękkiii - odparł Dor, upuszczając do wody jeszcze jedną grudę ziemi.Znówujął wiosło i posunął się w stronę zamku.- Chyba się nie rozpadnę, zanim tam dotrę.Wygrał pierwszą rundę.Wąż morski, tak jak większość zombich, był w marnejkondycji, ale bez trudu mógł wywrócić łódkę do góry dnem i utopić Dora w błocku.Uczyniłby tak właśnie, gdyby jego mózg był w lepszym stanie.Ale zombi nie atakują swychpobratymców; to zbyt brudna robota.Przeciwko Dorowi nie świadczyło nawet jegopodejrzanie dobrze zachowane ciało, okryte łachmanami i ziemią; świeże zombi takie były.Sporo czasu musiało upłynąć, by odpadła większość ciała.Przybił do wewnętrznego skraju fosy, tam, gdzie pod ostrym kątom wynurzała sięściana zamku.Odgarnął błocko, oczyszczając niewielki obszar brudnawej wody, w którejmógł się umyć.Rola zombi skończyła się; nie chciał wejść do zamku w takim stanie.Niemożna było naprawić porozdzieranych szat, ale przynajmniej mógł wyglądać po ludzku.Wyszedł z łódki, lecz trudno było stać na pochyłej ścianie.Nie były to cegły czykamień, jak przypuszczał, ale szkło - twarde, przezroczyste, gładkie, zimne szkło.Szklanagóra.Szkło.Teraz pojął istotę następnego wyzwania.Zbocze w pobliżu szczytu stawało sięcoraz bardziej strome, aż niemal pionowe.Jak zdoła się tam wdrapać?Spróbował.Ostrożnie postawił stopy i stwierdził, że może stać i powoli iść.Musiałtylko być sztywno wyprostowany, bo jeśli pochylił w stronę góry, stopy zaczynały się ślizgać.Szybko znalazłby się w obrzydliwej fosie, gdyby się ześliznął! Na szczęście nie było wiatru;mógł więc wolno wspinać się, sztywno wyprostowany.Dostrzegł niewielki obłok, którygwałtownie zaczął się powiększać.Oj, to na pewno zapowiadało deszcz, który go spłucze!Bez wątpienia nie był to przypadek; prawdopodobnie nacisk jego stóp na szkło wywołałburzę.Musi osiągnąć szczyt, zanim chmura nadciągnie.Nie miał już daleko.Chyba mu sięuda, jeśli zachowa ostrożność i dobre oparcie dla stóp.Wtem coś przegalopowało wokół góry.To coś miało cztery nogi, ogon i zabawnyłebek z rogami.Ale największą osobliwością był.Stworzenie, nastawiając rogi, skierowało się wprost na Dora.Nie było wyższe odniego, różki miało małe i tępe, lecz ciało masywniejsze.Dor musiał odskoczyć, stracił oparciei ześliznął się w dół, niemal grzęznąc nosem w szlamie.Zombi węża morskiego przypatrywał się z rozbawieniem, jak Dor łapał równowagę.Otarł grudkę szlamu z nosa.- Co to było?- Górska Tanecznica - odparło szkło.- Jest coś dziwnego w tym stworzeniu.Nogi.- Jasne - rzekło szkło.- Lewe nogi są krótsze niż prawe, może więc bezpieczniegalopować wokół góry.To dobór naturalny; tanecznice żyją w górach.Krótsze lewe nogi - mogła więc zachować równowagę, biegnąc po zboczu.Nawetbyło to sensowne.- Jak to się stało, że nigdy przedtem nie słyszałem o takim stworzeniu? - zapytałDor.- Chyba zaniedbano twoją edukację.- Uczył mnie centaur - odparł niepewnie Dor.- Centaur na pewno powiedział ci o Górskiej Tanecznicy - zgodziło się z nim szkło.- Ale czy słuchałeś? Wykształcenie jest, tylko tak dobre, jak umysł studenta.- Co implikujesz? - spytał Dor.- Sądzę raczej, że byłeś zbyt tępy, by pojąć implikację odparło protekcjonalnie -szkło.Jak silnie możesz błysnąć?- Jesteś górą szkła! - rzekł gniewnie Dor.- Myślałam, że nigdy o to nie spytasz.Jestem najjaśniejsza ze wszystkiego wokół.Promień słonecznego światła spłynął w dół, omijając chmurę i góra rozbłysłajaskrawo.Dor dał się złapać! Pomimo doświadczenia wciąż dawał się wciągać w kłótnie znieożywionym.Zmienił temat.- Czy Tanecznica jest niebezpieczna?- Nie, jeżeli masz tyle rozumu, by nie wchodzić jej w drogę.- Muszę się wdrapać na szczyt tego stoku.- Zadziwiający traf- rzekła błyskotliwie góra.- Co?Szkło westchnęło.- Wciąż zapominam, że stworzenia ożywione nie dorównują mojej błyskotliwości.Poznawszy twe niedostatki, mogę przetłumaczyć:- %7łyczę szczęścia.- Och, dziękuję ci - powiedział sarkastycznie Dor.- To ironia - odparła góra,- A to aronia!- Oszczędz mi swych wątpliwych dowcipów.Rusz się, zanim nadpłynie chmura, bocię zmyje aż do morza.- To już przesada - zrzędził Dor, wracając do wspinaczki.- To hiperbola - szkło zaczęło nucić brzękliwą melodyjkę.Tym razem Dorowi szło o wiele lepiej.Wprawił się.Musiał tylko stawiać stopypłasko, ostrożnie i nie pośliznąć się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]