[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmierć rzadko kiedy następuje w grobach, z wyjątkiembardzo rzadkich i nieszczęśliwych przypadków.Otwarta przestrzeń, dna rzek, po-łowa drogi do wnętrza rekina, wszelkiego typu sypialnie owszem.Ale grobynie.Do jego zadań należało oddzielanie nasienia duszy od plew śmiertelnego ciała,co zwykle odbywało się na długo przed rytuałami związanymi jeśli się nad tymzastanowić z wyrafinowaną formą usuwania odpadków.Ale ten pokój wyglądał jak grobowce tych władców, którzy wszystko chcielizabrać ze sobą.Bill Brama siedział z dłońmi opartymi na kolanach i patrzył.Przede wszystkim były tu liczne bibeloty.Więcej imbryczków do herbaty, niżmożna sobie wyobrazić.Porcelanowe pieski z otwartymi szeroko oczami.Dzi-waczne patery.Rozmaite figurki i malowane talerze z wypisanymi na nich krót-kimi i życzliwymi notkami w stylu: Prezent z Quirmu.Szczęścia, zdrowia, po-myślności.Pokrywały wszystkie płaskie powierzchnie absolutnie demokratycz-nie, tak że dość cenny antyczny srebrny świecznik stał obok jaskrawego porcela-nowego pieska z kością w pysku i miną świadczącą o zabójczym zidioceniu.95Zciany były pokryte obrazami.Większość z nich namalowano w odcieniachbłota i przedstawiały smętne krowy na mokradłach we mgle.Wszelkie te ozdoby niemal skrywały meble, co zresztą nie było żadną stratą.Poza dwoma fotelami, trzeszczącymi pod ciężarem narzut i pokrowców, resztaumeblowania nie pełniła chyba żadnych funkcji oprócz podtrzymywania bibe-lotów.Wszędzie stały wąskie stoliki.Na podłodze leżały warstwy dywaników ktoś naprawdę lubił zszywanie dywaników z łat.A ponad wszystkim i wokółwszystkiego, przenikając wszystko, unosił się zapach.W pokoju pachniało długimi, nudnymi popołudniami.Na okrytym narzutą kredensie stały dwie drewniane skrzynki, a między nimitrzecia większa.To pewnie te słynne skrzynie ze skarbem, pomyślał.I uświadomił sobie, że słyszy tykanie.Na ścianie wisiał zegar.Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, który pewnie uznanoza znakomity: żeby zrobić zegar w kształcie sowy.Kiedy kołysało się wahadło, jejoczy przesuwały się tam i z powrotem w sposób, który osoby spragnione rozrywkiuznawały pewnie za zabawny.Po chwili oczy patrzącego zaczynały oscylowaćw tym samym rytmie.Panna Flitworth wkroczyła z pełną tacą.Zakrzątnęła się, wykonując niemal al-chemiczną ceremonię parzenia herbaty, smarowania masłem bułeczek, układaniaherbatników, wkładania szczypiec do cukru.Usiadła.Potem, jakby od dwudziestu minut siedziała w bezruchu, zaświergo-tała nieco bez tchu: Aadnie tu, prawda?TAK, PANNO FLITWORTH. Nieczęsto miewam okazję, żeby otworzyć salonik.NIE. Odkąd zginął ojciec.Przez moment Bill Brama zastanawiał się, czy może zmarły pan Flitworthzaginął gdzieś w saloniku.Może pomylił gdzieś drogę między bibelotami? Potemprzypomniał sobie, że ludzie czasem dziwnie się wyrażają.AHA. Lubił siadywać właśnie na tym fotelu i czytać almanach.Bill Brama poszukał w pamięci.WYSOKI M%7łCZYZNA? próbował zgadnąć.Z WSEM? BRAKOWAAOMU CZUBKA MAAEGO PALCA LEWEJ DAONI?Panna Flitworth obserwowała go ponad brzegiem filiżanki. Znałeś go? spytała.SPOTKALIZMY SI KIEDYZ. Nie wspominał o tobie oświadczyła z godnością panna Flitworth.Przynajmniej nie z nazwiska.Nie jako o Billu Bramie.NIE SDZ, %7łEBY O MNIE WSPOMINAA stwierdził powoli Bill Brama.96 Nic nie szkodzi.Wiem, jak to jest.Tato też czasem zajmował się przemy-tem.Cóż, to nie jest duża farma.Trudno z niej wyżyć.Zawsze powtarzał, że człekmusi robić to, co potrafi.Przypuszczam, że zajmowałeś się czymś podobnym.Obserwowałam cię.To była twoja praca, zgadłam?Bill Brama zastanowił się głęboko.TRANSPORT OGLNY, stwierdził. To by się zgadzało.Masz jakąś rodzinę, Bill?CRK. To miło.OBAWIAM SI, %7łE STRACILIZMY KONTAKT. Szkoda stwierdziła panna Flitworth i zdawało się, że mówi to z przeko-naniem. Za dawnych lat bywało, że mieliśmy tu dobrą zabawę.Jeszcze kiedyżył mój chłopak, oczywiście.MA PANI SYNA? spytał Bill, który trochę się pogubił.Spojrzała na niego surowo. Zachęcam, żebyś zastanowił się nad słowem panna powiedziała z god-nością. W naszych stronach takie sprawy traktuje się poważnie.PROSZ WYBACZY. Drobiazg.Miał na imię Rufus.Był przemytnikiem, jak tato.Chociaż nietakim dobrym.Bardziej artystycznym.Przynosił mi z obcych stron różne rzeczy,ozdoby i biżuterię.I często chodziliśmy na tańce.Pamiętam, miał piękne łydki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]