[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam się z nim spotkać w górach Tamises.Jeżeli chcesz jechać tam ze mną, przygotuj się do jazdy.Za pół godziny wyruszę.Wkrótce potem Gerard wyszedł z gospody.W korytarzu czekała na niego Rezedilla.— Senior, więc znowu pan odjeżdża? Przecież przybyłeś dopiero wczoraj!— Muszę — odpowiedział z uśmiechem.— Pani ojciec wskazał mi przecież drzwi.— Ach, niech pan tego nie bierze na serio, nie miał pojęcia, że pan jest Czarnym Gerardem.Teraz w ogień by za panem skoczył.— Czy gniewa się pani, że zataiłem swoje przezwisko?— Skądże znowu! Widocznie miał pan po temu powody, zresztą już wczoraj wiedziałam, kim pan jest.Gerard spojrzał na nią ze zdumieniem.— Skąd?— Czy nie pamięta pan, że zasnął w pokoju na krześle?— Tak, przypominam sobie.— Podczas pańskiego snu dokładnie obejrzałam strzelbę.— Naprawdę? Po co?— Aby zobaczyć, czy kolba jest złota.— Sapristi! — zaklął.— Dlaczego pani to zrobiła?— Podejrzewałam, kim pan jest.Czy przebaczy mi senior ciekawość?— Ależ oczywiście, seniorita.Z pewnych powodów chciałem zachować incognito.Ojciec pani jest wielkim gadułą, mimo że ma umysł polityka i dyplomaty.— Czy mogę przynajmniej wiedzieć, dokąd się pan teraz udaje? Gerard był uszczęśliwiony, że Rezedilla darzy go sympatią.— Dlaczego pani o to pyta?Zarumieniła się i zamilkła.Ujął ją za ręce, mówiąc:— Rezedillo, dziękuję pani.Widzę, że ma pani dla mnie dużo serdeczności.Budzi to we mnie nadzieję, że przebaczy mi pani moją przeszłość.Obrzuciła go ciepłym spojrzeniem i odrzekła:— Wyspowiadał się pan przede mną tak szczerze, Gerardzie, że byłoby grzechem gniewać się na pana.Widzę tylko, kim pan jest, a nie kim był.Ucałował jej rękę.Chciał coś odpowiedzieć, ale owładnęło nim wzruszenie tak silne, że słowa z siebie nie mógł wydobyć.Wyszedł z domu.Rezedilla długo patrzyła za nim tęsknym wzrokiem.Wreszcie za zakrętem jeździec i koń zniknęli jej z oczu.Niepewny tronGdy Ferdynand Cortes podbił Meksyk, król hiszpański przyrzekł mu, że otrzyma wszystko, czego tylko zażąda.Przebiegły Hiszpan przypomniał sobie Dydonę, która położyła podwaliny pod Kartaginę.Naśladując sławną królową, poprosił o kawał ziemi, który można by nakryć skórą wołową.Król oczywiście obiecał, że spełni tę nader skromną prośbę.Wtedy Cortes kazał pokrajać duży kawał skóry wołowej w cieniutkie pasy i oznaczył nimi obszar o wiele większy, niż król mógł przypuszczać.Posiadłość i założone w niej miasto istnieją do dziś.Na pamiątkę pomysłu nazwano ją Cuernavaca, co znaczy wołowa skóra.Wielki czworobok starego zamku, architektonicznie nie mający żadnej wartości, zmieniony został z biegiem czasu w koszary.Maleńkie miasteczko zbudowano, jak wszystkie osiedla meksykańskie, bardzo regularnie.Bruki były fatalne, i to tylko na niewielu ulicach.Mroków nocy nie rozjaśniały nawet lampy naftowe, a cóż dopiero mówić o oświetleniu gazowym.Za to położenie miasteczka było przepiękne.Odległe o jakieś trzydzieści kilometrów od Meksyku, leżało w kotlinie ze wszystkich stron osłoniętej od wiatru.Cesarza Maksymiliana, człowieka o fantazji poety, oczarowały piękność i bogactwo tropikalnej przyrody, dlatego upatrzył sobie tę niepozorną mieścinę na prywatną rezydencję.Gdy tylko sprawy państwa pozwalały mu i jego małżonce rozstać się na kilka dni ze stolicą, śpieszyli do Cuernavaca, aby znaleźć tam wypoczynek dla ducha i ciała.Czasami Maksymilian przyjeżdżał sam, by z dala od intryg dworskich naradzić się z kilkoma zaufanymi.Trudno wyobrazić sobie coś mniej cesarskiego od skromnej willi, którą zajmował cesarz.Otaczał ją jednak wspaniały ogród.Każdemu, kto nań patrzył, wydawał się niczym z bajki.Wszystko było w nim takie, jakie stworzyła natura, żaden ogrodnik nie ingerował w życie kwiatów, krzewów i drzew
[ Pobierz całość w formacie PDF ]