[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lloyd z uśmiechem skinął głową.— Niech pan posłucha — powiedział Waldo.— Nie wiem, w co się pan wpakował.Może chciałby pan, żebym wezwał gliny?— Jeszcze nie — odparł Lloyd.— Wpierw muszę się zemścić.— Zemścić się? — pociągnął nosem Waldo.— Nie wiem.Kiedyś myślałem o zemście.Myślałem o tym, żeby wrócić do Europy i poszukać ludzi, który zabili moją rodzinę.Zostać jednym z tych tropicieli hitlerowców, rozumie pan? Mógłbym ich wszystkich postawić przed sądem.Lecz koniec końcem, cóż ona jest warta, ta zachwalana zemsta? Niczego się przez nią nie zyskuje.Bynajmniej nie poprawia człowiekowi samopoczucia.I w końcu sprawia, że staje się on jeszcze gorszy od ludzi, których chciał ukarać.— Być może — powiedział Lloyd i po raz ostatni uścisnął serdecznie dłoń Walda.Ten niski grubasek, który tak wiele dumy czerpał ze swojej pracy, miał tyle do ofiarowania światu, że ten prawdopodobnie nie miał tego gdzie wszystkiego pomieścić.— Czasami trzeba pomyśleć nie tylko o przeszłości, ale i o przyszłości.Opuścili La Jolla kilka minut przed dziewiątą i skierowali się na wschód, prosto ku słońcu.Tym razem prowadził Lloyd, założywszy malutkie zielone szkła przeciwsłoneczne Ottona, które odkrył w schowku na rękawiczki.— Boże, wyglądasz zupełnie jak hitlerowiec z Poszukiwaczy zaginionej arki — powiedziała Kathleen.Franklin ułożył się wygodnie na tylnym siedzeniu i nim zaczęli wspinać się ku Santa Ysabel, już chrapał.— Chcesz, żebym z tobą rozmawiała? — tłumiąc ziewnięcie, spytała Kathleen.— Nie, jeśli wolałabyś się zdrzemnąć.— Zmrużę tylko na chwilkę oczy, dobrze? I tak oto Lloyd pędził przez krzaczaste peryferie Stanowego Parku Anza–Borrego skradzionym mercedesem, z Kathleen na przednim siedzeniu, uderzającą czołem w boczną szybę przy każdej nierówności nawierzchni, i Franklinem wyciągniętym z tyłu, chrapiącymi na dwa głosy.Lloyd krzywo uśmiechnął się na myśl, że powinna tu być z nimi Celia: mogłaby dokładnie określić tonację, w której chrapał Franklin, i być może nawet coś w niej zaśpiewać.Celia była błyskotliwa, bystra i nieustannie tryskała humorem.Lloyd dostroił radio mercedesa do stacji KFSD na fali 94,1 i złapał Kol Nidrei Brucha w wykonaniu Władimira Aszkenazego.To niesamowite: Kol Nidrei był zawsze ulubionym utworem Celii i Lloyd poczuł się tak, jak gdyby Celia próbowała się z nim skontaktować.Przed nimi płonęła jasno pustynia, kraina wzgórz i nierealnych obrazów.Za nimi unosił się wysoko kurz.Lecz Lloyd nie czuł się ani smutny, ani samotny.Miał do wykonania pracę, której nikt inny na świecie nie mógł za niego wykonać i za którą (wedle wszelkiego prawdopodobieństwa) nikt mu nawet nie podziękuje.Nucił Bruchowi do wtóru i obserwował, jak kilometry tykają jednostajnie na liczniku mercedesa.W porze wczesnego lunchu przejechali obok miejsca, gdzie spalił się autobus.Wrak został już stąd odholowany i po tym, co tu zaszło, nie pozostało ani śladu, nie licząc obwieszonego zasuszonymi wieńcami i zwiędłymi kwiatami krzyża, który ktoś zaimprowizował z dwóch belek sufitowych z okopconego aluminium.Gdy go mijali, Kathleen wciąż jeszcze spała, a Lloyd nie chciał jej budzić.Pewne miejsca są warte zapamiętania, o innych zaś najlepiej zapomnieć.Obudziła się dopiero, gdy zatrzymali się przed sklepem Tony’ego Expressa, i przez chwilę przyglądała się Lloydowi, jak gdyby nie wiedziała, kto to taki.— Wiesz, miałam przedziwny sen.Śniło mi się, że wypłynęłam wraz z Mikiem na zatokę Baja.Ocean kołysał mnie w górę i w dół.To chyba przez ten samochód.— Lecz w następnej chwili zmarszczyła brwi i powiedziała: — Mike w tym śnie wyglądał tak dziwnie.Sprawiał wrażenie, jakby nie miał w ogóle oczu.— Daj spokój — powiedział Lloyd i otworzył drzwiczki.— Chodźmy poszukać jakiegoś kąta do spania.Tony’ego Expressa znaleźli w sklepie, siedzącego w cienistym półmroku i nawlekającego paciorki.Zważywszy na jego ślepotę, Tony Express pracował nadzwyczaj szybko, oddzielając palcami paciorki różniące się kolorami i fakturą, by migiem nawlec je na igłę, zupełnie jak kolekcjoner owadów.„Albo zjadacz much” — pomyślał Lloyd i skojarzenie to przez długi czas nie chciało odejść z jego świadomości; było niczym pociąg znikający na horyzoncie równiny.— Jak się masz, Tony? — zapytał.Niewidomy indiański chłopiec nie przestał przebierać paciorków.— Dziękuję, w porządku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]