[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak ci na imię, synu?- Tony.- Znów to machinalne kiwanie głową.- Co za Tony?- Tony Express.- Jak proszę? Kogo ty chcesz zrobić w konia?- Nikogo nie chcę zrobić w konia, człowieku.Tak na mnie mówią wszyscy.To zdaje się ma być dowcipne[2].Moje indiańskie imię brzmi Chłopiec-Który-Popatrzył-w-Słońce.- Chłopiec-Który-Popatrzył-w-Słońce, hę? - powiedział Ric.- A to ci dopiero imię.- Gdzie mieszkasz, Tony? - zapytał Jim.- I przede wszystkim, co tutaj robisz?- Mieszkam tutaj, człowieku - odpowiedział mu Tony.- Zaraz za szczytem grani.Mój dziadek prowadzi kiosk z indiańskimi pamiątkami koło stacji benzynowej 76.- A czy byłeś tutaj w momencie, kiedy zapalił się autobus? - zapytał jeden z przybyłych helikopterem funkcjonariuszy, z zapałem żując niskokaloryczną gumę.Tony skinął głową.- Pewnie.Byłem na samym szczycie grani.- A więc jak to się stało, że nic nie zauważyłeś? Tony zdjął ciemne okulary.Pod spodem jego oczy były białe jak mleko i ślepe jak kule bilardowe.- Taki się urodziłem, człowieku - wyjaśnił.- Chłopiec-Który-Popatrzył-w-Słońce, kapujesz?- A niech to szlag! - zaklął Jim Griglak.Stał oparłszy pięści na biodrach i raz za razem potrząsał głową, jak gdyby nigdy nie miał zamiaru przestać.- Jezu Chryste! To skubane szczęście Griglaków!- Posłuchaj, Tony - rzekł Ric - nawet jeśli nic nie mogłeś zobaczyć, to może coś usłyszałeś? Głosy, kroki? W ogóle cokolwiek?- Daj spokój, Muńoz, po co to wszystko? - zaoponował Jim.- To ty daj spokój - odpowiedział mu Ric.- Niewidomi mają podobno niezwykle wyczulony zmysł słuchu.Słyszą te tam gwizdki pasterskie i tak dalej.- Nie słyszałem żadnych gwizdków pasterskich, człowieku - odparł Tony.Założył z powrotem okulary i stał zdrapując łuszczącą się skórę na łokciach i spoglądając w przestrzeń.- A nie mówiłem? - poskarżył się Jim.- Skubane szczęście Griglaków.W powietrzu krążyły dwa następne helikoptery i ledwie było słychać, co kto mówi.Lecz nagle Tony powiedział:- Słyszałem, jak autobus zjechał z szosy.I słyszałem, jak ktoś rozmawiał.- Słyszałeś, jak ktoś rozmawiał? O czym mówili?- Byłem daleko na skałach.Nie słyszałem za dobrze.- To był mężczyzna czy kobieta? - zapytał Ric.- To był facet.Głos miał jakiś taki stary, człowieku, wiesz, o co mi chodzi? Taki skrzeczący.On coś mówił, ale nie mogłem zrozumieć co.- Nic do ciebie me doszło? W ogóle nic? - zapytał Ric podnosząc głos, by przekrzyczeć warkot helikopterów.- Nic a nic - odparł Tony.- Może tylko jedno.Ciągle wykrzykiwał „June, już!”.Na cały głos.„June, już!”.- „June, już!”? Nie wiesz przypadkiem, co to mogłoby oznaczać?- Nie wiem, człowieku.Jakiś stary facet stoi na pustyni i wrzeszczy „June, już!” i skąd niby mam wiedzieć, co on przez to rozumie?- To było, zanim zapalił się autobus czy potem? - zapytał żujący gumę funkcjonariusz.- To było przedtem i jeszcze w trakcie.Tak jakby, kiedy jeszcze się paliło, on to powtarzał.„June, już!”- A jak to się stało, że ten stary cię nie zauważył? - chciał wiedzieć Jim.- Byłem na skałach, człowieku, kawałek dalej na górze.Mój dziadek chciał, żebym popilnował sklepu, rozumiecie, ale mnie się nie chciało pilnować sklepu i wyszedłem posłuchać walkmana, człowieku, i sobie zapalić.Z początku jak usłyszałem autobus, to pomyślałem, że może warto się pokazać.Czasami frajerzy dają pieniądze, żeby pozwolić się sfotografować.- Ale nie pokazałeś się? - zapytał go Ric.Tony Express zawahał się.Wreszcie odparł:- Nie.- Czemu? - Ric spróbował wziąć go pod włos.- Czy dlatego, że coś usłyszałeś? Coś, co któryś z nich powiedział?- Ja tam nie wiem, człowieku.Po prostu miałem takie dziwne uczucie, że dzieje się coś niesamowitego.- Chryste, ta dzisiejsza elokwentna młodzież - powiedział Jim.Potem zaś dodał: - W porządku, Tony, na razie to wystarczy.Ktoś będzie chciał z tobą później porozmawiać.Mieszkasz tuż przy stacji benzynowej, to jest gdzie?- Oryginalne Pamiątki Pechanga Indianina Jacka.- Pewnie, made in Taiwan.- Pomóc ci wrócić do domu? Tony Express potrząsnął głową.- Może jestem ślepy, człowieku, ale nie jestem głupi.- Założę się, że wpadniesz do pierwszego z brzegu arroyo i potłuczesz sobie dupę - zrewanżował się Jim Griglak.Ale wszyscy wiedzieli, że to nieprawda.Przyglądali się, jak bez wahania wspina się z powrotem na grań i znika z pola widzenia.Przemykająca się czarna sylwetka, a potem już nic oprócz szafirowego nieba.- Popatrzcie tylko, jak chodzi - rzekł, wyraźnie pod wrażeniem, jeden z funkcjonariuszy.- Ślepy, a popatrzcie tylko, jak chodzi.- Wszyscy oni są tacy sami - odparł agresywnie Jim.- Głusi i niemi, kulawi i ślepi.Wszystkim im się wydaje, że sam Pan Bóg ich nam zesłał na Ziemię.Gdyby tylko wiedzieli, jaki jest z nimi w rzeczywistości krzyż pański.Funkcjonariusze Patrolu Drogowego zamienili między sobą krótkie, wymowne spojrzenia.Cała policja wiedziała, że Jim Griglak jest człowiekiem trudnym, pełnym uprzedzeń i wrednym jak stado skunksów.Wiedziano także powszechnie, iż nie warto się z nim spierać; chyba że ktoś pragnie miesiącami znosić agresywne wycieczki, sarkazm i niewybredne dowcipy.Był chodzącym paradoksem, lecz być może trzeba być chodzącym paradoksem, by stać się naprawdę dobrym policjantem.Być może łagodna odmiana.ROZDZIAŁ 5Niemal w tej samej chwili, gdy pierwszy helikopter Patrolu Drogowego wylądował w sąsiedztwie spalonego autobusu, Lloyd wyszedł z prosektorium kwatery głównej policji San Diego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]