[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy potrafisz to zrobić?— Do diabła, w każdym razie mogę spróbować.Zamknął oczy.— Daj spokój, człowieku — powiedział Tony Express — miej oczy otwarte.W jaki sposób mam ją zobaczyć, jeśli będziesz miał oczy zamknięte?— Skąd wiedziałeś, że zamknąłem oczy?— To typowe dla białych.Nie potrafią jednocześnie patrzeć i myśleć.To ich rozprasza.— W porządku.Zrobię, co będę mógł.Zwróceni twarzami do siebie usiedli na dywanie, a światło słonecznego poranka padło pomiędzy nich niczym złota mgiełka.Tony Express nucił coś cichutko pod nosem, od czasu do czasu wymawiając słowa zupełnie niezrozumiałe dla Lloyda, lecz brzmiące tak, jak gdyby kryły w sobie jakieś znaczenie.— Nequet… mmm… nadtow—wompu… mmm… wejoo—suk…Jednocześnie delikatnie grzechotał kukłą tańca słońca.Złośliwa twarzyczka na jej czubku skakała i tańczyła przed oczyma Lloyda jak w satyrycznym programie kukiełkowym.— Wejoo—suk… mmm… wejoo—suk… mmm…Lloyd starał się jak mógł myśleć o Sylvii.O jej zaczesanych do tyłu włosach, różowych wargach i wielkich, supermodnych okularach.Potem pomyślał o jej szyi, z pierwszymi zwiastunami zmarszczek wieku średniego i ciężkim naszyjnikiem ze złota.Pomyślał o jej dłoniach, o jej bluzce w egzotyczne wzorki.Pomyślał o jej mieszkaniu i nieomal usłyszał jej głos: „Wiesz, taka jestem zmęczona mieszkaniem w tym domku dla liliputów.Jest tu tak cholernie ciasno, że z deski do prasowania mogę skakać na głowę prosto do toalety”.— Myśl o niej — ponaglał go Tony Express.— Myśl o niej wyraźnie, człowieku, myśl o niej ze wszystkich sił!— Widzę ją — rzekł Lloyd i rzeczywiście widział.Stała wewnątrz jego głowy jak malusieńki obraz holograficzny księżniczki Lei w Gwiezdnych wojnach.Stała wewnątrz jego głowy, wyraźna, ostra i rzeczywista.— Spójrz na mnie — rzekł Tony Express.A może Lloyd tylko wyobraził sobie, że to powiedział.Lecz tak czy inaczej odwrócił się ku niemu i spojrzał mu w twarz, mając wciąż jeszcze przed oczyma jasny i ostry maleńki obrazek Sylvii.Tony Express zdjął ciemne okulary.Lloyd ujrzał jego niewidzące, białe jak mleko oczy.Lecz w tej samej chwili poczuł, jak gdyby jakaś jasność została wyssana z jego własnych oczu; błyszczący obraz, który przyprawił go o oszołomienie.Lecz mimo to Lloyd był w stanie dostrzec, że oczy Tony’ego Expressa zapłonęły matowym światłem, niczym czterdziestowatowe żarówki.W następnej chwili Tony odwrócił głowę i popatrzył w drugi koniec salonu.Lloyd widział już dziś materializację dziewczyny imieniem Gretchen, którą Otto torturował i zabił.Była ona wyblakłym obrazkiem z dawno minionej przeszłości.Ale i tak zadrżał, kiedy przesycone światłem słonecznym powietrze w kącie salonu poczęło rozpływać się i gęstnieć, po czym stopniowo jął się w nim pojawiać migotliwy zarys sylwetki kobiety.I to nie pierwszej lepszej kobiety.Gdy obraz stał się wyraźniejszy i bardziej kolorowy, ujrzał, że z całą pewnością jest to Sylvia Cuddy.Nie miała w sobie więcej treści niż przezroczysty obraz zawieszony w powietrzu.Nadmiernie przejrzysta, o kolorach tak bladych — kości słoniowej, różu i odcieni nefrytu — że Lloyd ledwie mógł je rozpoznać.Lecz mimo wszystko była to Sylvia: poruszała się, kręciła głową i spoglądała na Lloyda oczyma, których smutek sprawił, że poczuł się potwornie winny.W końcu, gdyby pochopnie nie pożyczył jej libretta Juniusa, wciąż jeszcze by żyła.— Sylvia? — zawołał ją.— …Lloyd, co się… — jej głos przypływał i odpływał, jak gdyby słuchali go na samym skraju zakresu fal krótkich.Lloyd powstał i wyszedł jej naprzeciw.— Przepraszam cię, Sylvio.Tak mi przykro z powodu tego, co się stało.— … nie twoja wina, to ona…— Sylvio… czy bardzo cierpisz? Sylvio, posłuchaj mnie! Czy bardzo cierpisz?— … bez przerwy ten dzień… codziennie ten dzień…— Jaki dzień, Sylvio? — Stał teraz bardzo blisko, a jednak w dalszym ciągu była taka przezroczysta, że wydawało mu się, iż lada chwila obraz jej zniknie niczym tafelki kolorowej żelatyny rozpuszczające się w ciepłej wodzie.— …dzień śmierci mojego ojca… codziennie… tyle bólu… Tony Express stanął u boku Lloyda.— W piekle cierpi się największe męki, jakie kiedykolwiek przechodziło się za życia, raz za razem i dzień po dniu.Nie wiedziałeś o tym? To jest właśnie piekło.Wy, biali ludzie, nie macie o niczym pojęcia.Lloyd zawahał się, nim wreszcie powiedział:— Sylvio… to libretto, które dałem ci do przejrzenia… libretto Wagnera… czy mogłabyś je zinstrumentować? Czy mogłabyś mi je zaśpiewać, żebym wiedział, jak powinno brzmieć?— …ie rozu…— Podłóż pod nie melodię, naucz mnie, jak je zaśpiewać! To rozpaczliwie ważne! To hymn napisany przez Wagnera, by zniszczyć ludzi ognia… by odpokutować za stworzenie wszystkich salamander!W końcu Sylvia poczęła kiwać głową, jak gdyby nareszcie pojęła, czego on od niej chce.Lloyd podszedł do pianina Kathleen, otworzył pokrywę i umieścił kartki rękopisu na podstawce do nut.Potem odwrócił się z powrotem do szklistego, falującego obrazu Sylvii i kiedy tak stał w blasku słońca, w jego oczach zakręciły się łzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]