[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Może pojawiła się w telewizji — stwierdził Al.— To prawda — przyznała Pat Conley.— Nie sprawdzaliśmytego.Nikt z nas nie miał czasu na oglądanie telewizji.— Sammy — powiedział Al, wręczając mu na nowo pięć-dziesieciocentówkę — idź i włącz ten telewizor.— Nie jestem pewna, czy mam ochotę to oglądać — powie-działa Edie, gdy Sammy wrzucił już monetę do otworu i stanąwszyz boku manipulował gałkami.Drzwi sali konferencyjnej otwarły się i stanął w nich Joe Chip.— Zgaś telewizor — powiedział Al, ujrzawszy twarz Joego.Wstał i podszedł do niego bliżej; pozostali przyglądali mu sięz uwagą.— Co się stało, Joe? — zapytał.Oczekiwał chwil? naodpowiedź, ale Joe nadal milczał.— O co chodzi?— Wynająłem statek, który mnie tu przywiózł — powiedziałJoe ochrypłym głosem.— Razem z Wendy?— Wypiszcie czek, żeby zapłacić za statek — polecił Joe.—Stoi na dachu.Ja nie mam tyle pieniędzy.— Czy może pan dysponować funduszami firmy? — spytał AlWaltera W.Waylesa.— Na taki cel mogę.Pójdę i załatwię sprawę statku.— WalterW.Wayles wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą swą teczkę.Joestał ciągle w drzwiach, nadal zachowując milczenie.Od czasu,kiedy Al widział go po raz ostatni, postarzał się o sto lat.— W moim gabinecie.— Joe odwrócił się od stołu i zamrugałoczami, wahając się wyraźnie.— Ja.sądzę, że nie powinniścietego oglądać.Gdy ją znalazłem, był ze mną ten człowiekz moratorium.Powiedział, że nie jest w stanie nic zrobić, że wieleupłynęło czasu.Lata.— Lata? — zapytał Al, czując zimne dotknięcie leku.Pójdziemy do mojego gabinetu — postanowił Joe.Razemz Alem wyszli z sali konferencyjnej i ruszyli korytarzem w stronęwindy.— Wracając tu otrzymałem na statku środki uspokajające;ich koszt wliczony jest w cenę biletu.W gruncie rzeczy czuję sięo wiele lepiej.W pewnym sensie nie czuję po prostu nic.To napewno wpływ tych środków.Kiedy skończy się ich działanie,z pewnością, znów będę się czuł tak jak przedtem.Nadjechała winda.Nie odzywając się po drodze zjechali nią ażna trzecie piętro, gdzie znajdował się gabinet Joego.— Nie radzę ci na to patrzeć — Joe otworzył drzwi i wszedłpierwszy do środka.— Zresztą jak chcesz.Skoro ja się po tympozbierałem, zapewne i tobie nic nie będzie.— Zapalił umiesz-czoną pod sufitem lampę.— Rany boskie — odezwał się po chwili AI.— Nie otwieraj torby — powiedział Joe,— Nie mam zamiaru.Dziś rano czy wczoraj wieczorem?— Najwyraźniej stało się to wcześniej, zanim w ogóle dotarłado mojego pokoju.Znaleźliśmy — właściciel moratorium i ja —kawałki materiału na korytarzu przed moimi drzwiami.Ale kiedyprzechodziła przez hali, wszystko musiało być jeszcze w porządku;w każdym razie prawie wszystko.Tak czy owak nikt niczego niezauważył.W takim hotelu zawsze mają kogoś, kto przygląda sięwchodzącym.Sam fakt, że udało jej się dojść do mego pokoju.—.właśnie: wskazuje na to, że w każdym razie była w staniechodzić.Tak się przynajmniej wydaje.— Myślę o nas, o pozostałych — powiedział Joe.— W jakim sensie?— Czy i nam przytrafi się to samo?— Jak mogłoby do tego dojść?— A jak mogło do tego dojść w jej wypadku? Z powoduwybuchu.Będziemy kolejno umierać w taki sam sposób.Jednopo drugim.Aż nikt nie zostanie przy życiu.Aż po każdym z naszostanie tylko dziesięć funtów skóry i włosów w plastykowejtorbie.I jeszcze kilka wysuszonych kości.— No dobrze — powiedział Al.— Działa jakaś siła wywołującagwałtowny rozkład.Funkcjonuje ona od momentu tego wybuchuna Lunie albo została przez ten wybuch wywołana.To już wiemy.Wiemy też, tak nam się przynajmniej wydaje, że istnieje jakaśprzeciwsiła, działająca w kierunku odwrotnym.Ma to jakiśzwiązek z Runciterem.Na naszych pieniądzach zaczyna siępojawiać jego portret.Pudełko od zapałek.— Runciter pojawił się w moim wideofonie.— W wideofonie? Jak to?— Nie wiem; po prostu tam był.Nie na ekranie — niewidziałem jego obrazu.Słyszałem tylko jego głos.— Co mówił?— Nic konkretnego.Al przyglądał mu się z uwagą.— Czy on słyszał ciebie? — spytał w końcu.— Nie.Próbowałem mu coś powiedzieć.Połączenie działałowyłącznie w jedną stronę; ja mogłem tylko słuchać, to wszystko.— A więc dlatego nie mogłem się do ciebie dodzwonić.— No właśnie — Joe kiwnął głową.— Kiedy zjawiłeś się, próbowaliśmy właśnie włączyć telewizor.Wiesz, że o jego śmierci nie ma nic w gazetach? Co za afera!Nie podobał mu się wygląd Joego.Uświadomił sobie, że Chipwydaje się stary, drobny i zmęczony.Czy tak się to zaczyna?Musimy nawiązać kontakt z Runciterem — pomyślał.— Niewystarczy usłyszeć jego głos; najwyraźniej usiłuje on porozumiećsię z nami, ale.— Jeżeli mamy to przeżyć, musimy do niego dotrzeć.— Ujrzenie go w telewizorze nic nam nie da — powiedziałJoe.— Znowu będzie tak, jak w tym wideofonie.Chyba że onpowie nam, jak możemy przemówić do niego.Istnieje szansa, żenam to powie, że wie, co robi.Że zdaje sobie sprawę, co sięwłaściwie wydarzyło.— Musiałby najpierw zrozumieć, co wydarzyło się jemu same-mu.My tego nie wiemy.W pewnym sensie musi on nadal być żywy — myślał Al —mimo że moratorium nie było w stanie obudzić go do stanupółżycia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl