[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kogo posłać z czwórki ocalałej z boju? Każdy jest na wagę złota.Nie czując zmęczenia ani zimna, hobbit aż do bólu oczu wpatrywał się w ciemność.Niebezpieczeństwo nie zmniejszyło się; Olmer cierpliwie czekał, tam, za nieprzeniknionymi kurtynami mroku.Do głowy przyszło mu jedyne możliwe rozwiązanie: trzeba spowodować, by Olmer uwierzył, że wszyscy odeszli.Czeka na to i doczeka się.Drużyna odejdzie - cała, wszyscy razem, a potem Folko i Torin niezauważalnie ześlizgnąwszy się z końskich grzbietów i wtopiwszy w błoto, nie podnosząc głów, poczołgają się z powrotem.I niewykluczone, że stoczą tu ostatnią bitwę.Nikt, kto może utrzymać broń, nie powinien odstępować rannych.Wódz na pewno przez jakiś czas będzie ich śledził, by przekonać się, że wszystko się udało.Chociaż elfy Avari potrafią skradać się ciszej niż kot i w ciemnościach widzą znakomicie.Może należy zaryzykować.W takim razie trzeba by rozpalić możliwie duże ogniska i hałasować, żeby przypadkiem Olmer - broń nas od tego, Durinie! - tracąc rozum z powodu swojej rany, nie spróbował się pakować tu teraz.Może go nawet zabiją, ale zginą przy tym najpewniej wszyscy.Natychmiast przystępując do wykonania swego planu, hobbit zaczął wrzeszczeć, starając się, by słyszano go możliwie daleko:- Hej, Torinie! U mnie cisza!- U nas też! - doleciała go nie mniej głośna odpowiedź.-Wejdź na górę, zerknij na wschód!Folko posłusznie wszedł na wzgórze, co chwila oglądając się, i - ku swojemu zdziwieniu - niemal zderzył się z Torinem i Amrodem.Wyglądało, że dobre pomysły przychodzą do mądrych głów jednocześnie.Sprzeczka dotyczyła tylko tego, kto odłączy się od drużyny i wróci na wzgórze - mówiąc szczerze, niemal na pewną śmierć.- Nie, na pewno nie - upierał się Torin, pochylając głowę niczym wół.- Wy, elfy, i tak nie możecie iść.Wódz ma świetny miecz, ale przeciwko naszemu Szaremu Płomieniowi i tak nie stanie, czego nie można powiedzieć o waszych zbrojach.To raz.Po drugie, jaz toporem przetrzymam go dłużej, żeby ktoś mógł wsadzić mu strzałę z najbliższej odległości.- Nie będziemy się sprzeczać - odezwał się Amrod.- Pójdziemy wszyscy razem.- A jeśli wszyscy padniemy? Kto poprowadzi tabor z rannymi? Atlis?- Jeśli wszyscy polegniemy - wargi elfa drgnęły - to naszym towarzyszom będzie, niestety, wszystko jedno, kiedy mają zginąć.Teraz czy za miesiąc.- Nie masz prawa tak mówić - powiedział cicho hobbit.-Słowa Amroda zabolały go.- Nikt nie ma prawa decydować, komu należy przydzielić dodatkowy miesiąc życia.- Wybacz mi - Amrod pochylił głowę.- Dobrze - poddał się Torin.- Pierwsi idziemy my z hobbitem.Za nami ty z Bearnasem.Rannych zostawimy pod opieką Atlisa.Jeśli Durin nam sprzyja, dowiezie ich do swoich.Zbierajmy się, jeśli nie ma sprzeciwów.Sprzeciwów nie było.Zbliżał się świt, a oni wciąż rąbali rosnące gdzieniegdzie na zboczach krzewy, żeby spleść z nich nosze dla rannych.Dobrze, że przynajmniej pni na pewno wystarczy.Słońce miało jeszcze sporo czasu do wypoczynku pod korzeniami Ardy, gdy wyruszyli w drogę.Na czele żałobnej procesji jechał Atlis.Wojownik z trudem utrzymywał się w siodle, od czasu do czasu posykiwał z bólu i gniewu.Za nim, na noszach, umocowanych między dwoma jucznymi końmi, leżeli ranni; po bokach osłaniali ich Folko i Torin.Pochód zamykali Amrod i Bearnas.Zagłębili się już dość znacznie w bagna, gdy hobbit nagle drgnął, jak trafiający na kroplę krwi posokowiec.Nie mógł się mylić; znajome doznanie, chwilowe odczucie wzroku Wodza, było niczym powiew zimnego wiatru.Na samej granicy słuchu hobbit wychwycił odgłos cmokania czy chlupotu gdzieś za nimi - i wszystko ucichło.Folko bezgłośnie ześliznął się z siodła i od razu zagłębił w bagnie.Lodowata breja zalała buty.Niezbyt to przyjemne, ale trzeba wytrzymać.Od razu rozległ się drugi cichy plusk.Za przykładem przyjaciela poszedł Torin całkowicie polegający na hobbicie.Elfy nawet się nie poruszyły, gdy zgięte we dwoje postacie przepełzły obok nich do tyłu, do Wzgórza Czarów.Podtrzymywali dość głośną rozmowę, starając się wywołać wrażenie, że oddział w pełnym składzie kontynuuje marsz i nikt z jego członków nawet nie myśli o powrocie.Hobbit i krasnolud, jak na początku ich wędrówki, pełzli sami w bagnie do ruin zamku.Pełzli w milczeniu, ze złością odrywając czepiające się ubrania łodygi; pełzli z wysiłkiem, oddychając przez zęby ciężkim, wilgotnym powietrzem, przepełnionym smrodem gnijącego błota.Pełzli, wycierając mokre czoła rękawami, broń mieli w pogotowiu.Hobbit trzymał nad głową kołczan.Umysłem zawładnęły jakieś chaotyczne myśli; ni stąd, ni zowąd przypomniała mu się Hobbitania, płomień w kominku wspólnej sali, pieśni, tańce, żarciki z Milicentą.Jakieś bzdury.Hobbit starał się od nich uwolnić, ale głupie wspomnieniauparcie wracały.Nagle pojawiło się zupełnie inne; przypomniał sobie widzenie z drogi do Arnoru, widzenie, które bezskutecznie usiłował rozszyfrować: dwie ciemne postacie w mglistym morzu, na skraju ogromnego wzgórza z ruinami na szczycie i człowiek w czerni, spokojnie stojący nad niewielkim ogniskiem.Chyba zaczyna się spełniać.- pomyślał zniechęcony Folko.Już nawet nie miał siły się dziwić.Po prostu parł przed siebie, powoli zapominając o wszystkim, i nawet wspomnienia o spokojnym, szczęśliwym życiu w domu zaczynały blednąc, znikały gdzieś w ciemnościach.***Olmera poczuł nagle.Tam, za przedsionkiem wilgotnych zasłon mgły, płonął żywy ogień - zupełnie jak w jego wieszczym śnie.Malutki żywy ogienek, a przy nim stała Moc, z którą od dawna już nie miał styczności żaden Śmiertelny.Nawet przed Eowiną i Meriadokiem na Polach Pelennoru Moc ta była inna.Folko nie potrafił jej określić.Zresztą, nawet się nie starał.Teraz interesowało go tylko jedno, czy przeciwnik zdjął zbroję albo przynajmniej hełm.Z mglistych fal wynurzyli się obaj, mokrzy, brudni, spoceni.Pod górę prowadził dość stromy stok wzgórza.Według widzenia Folka tam, przed nimi, płonął ogień, obok którego stał Olmer, a nieopodal powinien był spokojnie chrupać owies czarny bojowy koń Króla Bez Królestwa.Tak miało być [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl