[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Te, które pozostały w ramie, odbijały fragmentaryczny wizerunek jego twarzy.Wypuścił saidina, starannie starł resztki piany z brody, ostrożnie złożył brzytwę.Żadnego uciekania.Zrobi, co będzie musiał zrobić, ale nie będzie więcej uciekał.Dwie Panny czekały już na niego w korytarzu, gdy wyszedł z komnaty.Harilin, koścista i rudowłosa, mniej więcej w jego wieku, pobiegła skrzyknąć resztę, kiedy tylko go zobaczyła, Chiarid, blondynka o wesołych oczach, dostatecznie stara, by móc być jego matką, szła w ślad za nim po korytarzach, na których poruszali się niemrawo nieliczni służący, zaskoczeni, że widzą go o tak wczesnej porze.Zazwyczaj Chiarid lubiła żartować sobie z niego, kiedy znajdowali się sam na sam - niektóre z jej żartów nawet rozumiał; w jej oczach był młodszym bratem, którego należy strzec, aby nie nabrał zbyt wielkiego mniemania o sobie - teraz jednak wyczuła jego nastrój i nie powiedziała ani słowa.Obdarzyła jego miecz pełnym niesmaku spojrzeniem, ale tylko jednym.Nandera wraz z resztą Panien dogoniła ich, nim zdążył pokonać połowę drogi do komnaty służącej Podróżowaniu, szybko też zorientowała się, co oznacza jego milczenie.Podobnie zresztą jak i Mayenianie oraz Czarne Oczy strzegący rzeźbionych w prostopadłe linie drzwi.Rand powoli zaczynał już podejrzewać, że uda mu się opuścić Cairhien i nikt nie powie ani słowa, póki pewna młoda kobieta w czerwieniach i błękitach prywatnej służby Berelain nie podbiegła szybko do niego i nie skłoniła się głęboko, dokładnie w chwili, gdy już otwierał bramę.- To od Pierwszej - powiedziała bez tchu i podała mu list opatrzony wielką, zieloną pieczęcią.Najwyraźniej biegła całą drogę do niego.- To posłanie od Ludu Morza, Lordzie Smoku.Rand wepchnął list do kieszeni kaftana i przeszedł przez bramę, ignorując całkowicie pytanie kobiety, czy może spodziewać się odpowiedzi.Tego ranka nade wszystko pragnął ciszy.Przesunął palcem po rzeźbieniach Berła Smoka.Będzie silny i twardy; przestanie się użalać nad sobą.Kiedy znalazł się w ciemnej Wielkiej Komnacie pałacu w Caemlyn, w jego głowie natychmiast zagnieździła się z powrotem Alanna.Tu wciąż jeszcze panowała noc, ale ona nie spała; nie miał najmniejszych wątpliwości, wiedział, że płakała, ale z równą pewnością wiedział, iż jej łzy przestały płynąć kilka chwil po tym, jak zamknął bramę za ostatnią z Panien.Maleńki kłębek splątanych i nieczytelnych emocji wciąż tkwił w głębi jego umysłu, pewien był jednak, że Alanna wie, iż powrócił.Zarówno ona sama, jak i zobowiązania, jakie na niego nałożyła, odegrały swoją rolę w jego ucieczce, teraz jednak potrafił już zaakceptować istnienie tej więzi, nawet jeśli mu się nie podobała.Omal nie zaśmiał się gorzko; lepiej zrobi, jeśli ją zaakceptuje, ponieważ i tak nic w tej kwestii nie mógł zmienić.Uwiązała do niego nitkę - nic więcej, tylko nitkę; Światłości spraw, żeby to nie było coś więcej - ale nie powinna sprawić mu kłopotu, chyba że dopuści ją do siebie na tyle blisko, aby mogła zamienić tę nitkę w smycz.Żałował, że nie ma przy nim Thoma Merrilina.Thom na pewno wiedział wszystko o Strażnikach i więziach zobowiązań; znał się na wielu zaskakujących rzeczach.Cóż, kiedy odnajdzie Elayne, to odnajdzie i Thoma.Również w tej sprawie nic więcej nie mógł teraz zrobić.Saidin rozjarzył się w postaci kuli światła; splecione razem Powietrze i Ogień oświetlały mu drogę z komnaty tronowej.Starożytne królowe, ukryte w ciemnościach daleko przed nim, przestały go już wytrącać z równowagi.Były tylko obrazkami z pokolorowanego szkła.Tego samego nie dałoby się wszak rzec o Aviendzie.Kiedy doszli do jego apartamentów, Nandera odprawiła wszystkie Panny z wyjątkiem Jalani, potem obie weszły wraz z nim do środka, aby sprawdzić komnaty.Rand zajął się zapalaniem świateł, po chwili wypuścił Moc i oparł Berło Smoka o mały stolik inkrustowany kością słoniową, który wyposażony był w wyraźnie mniejszą ilość złoceń niż jego ewentualny odpowiednik, który stałby w Pałacu Słońca.Całe umeblowanie miało podobny charakter-znacznie skromniejsze złocenia, więcej zaś rzeźbień, zazwyczaj lwy i róże.Posadzkę pokrywał wielki, czerwony dywan, złotą nitką wyszyto na nim kontury kwiatów róż.Bez saidina zapewne nie byłby w stanie usłyszeć cichych kroków Panien, zanim jednak tamte przeszły przez przedpokój, Aviendha wyłoniła się ostrożnie z wciąż ciemnej sypialni; włosy miała w dzikim nieładzie, w jej dłoni zaś lśnił mały nóż.I nie miała na sobie literalnie nic.Usłyszawszy jego westchnienie, zastygła niczym słup soli, a potem równie ostrożnie wróciła tam skąd przyszła, z tym że znacznie szybciej.W drzwiach rozbłysło blade światło, gdy zapaliła lampkę.Nandera zaśmiała się cicho i wymieniła rozbawione spojrzenia z Jalani.- Nigdy nie zrozumiem Aielów - wymruczał Rand, odpychając od siebie Źródło.Nawet nie chodziło o to, że sytuacja sprzed chwili wydała się Pannom śmieszna; minęło już dużo czasu, od kiedy poddał się w kwestii humoru Aielów.Chodziło o Aviendhę.Mogła uważać za bardzo śmieszne całkowite rozbieranie się do snu w jego obecności, kiedy jednak zdarzało mu się przelotnie obejrzeć choćby obnażoną kostkę, w sytuacji, gdy to nie ona zdecydowała się mu ją pokazać, zmieniała się we wściekle prychającego kota.Nie wspominając już o tym, że całej winą obciążała jego.Nandera zarechotała.- To nie Aielów nie potrafisz zrozumieć, ale kobiet.Żaden mężczyzna jeszcze nigdy nie zrozumiał kobiety.Są zbyt skomplikowane.- Mężczyźni natomiast wręcz przeciwnie - wtrąciła Jalani - są bardzo prości.- Zagapił się na nią, na te dziecięco jeszcze pulchne policzki.Nieznacznie wtedy pokraśniała.Nandera wyglądała na gotową zaśmiać się w głos.„Śmierć” - wyszeptał Lews Therin.Rand zapomniał o wszystkim innym.„Śmierć? Co masz na myśli?”„Śmierć nadchodzi”.„Czyja śmierć? - dopytywał się Rand.- O czym ty mówisz?”„Kim jesteś? Gdzie ja jestem?”Rand miał wrażenie, że czyjaś dłoń zacisnęła się na jego gardle.Nie miał wątpliwości, jednak.To był pierwszy raz, kiedy Lews Therin powiedział coś, zwracając się bezpośrednio do niego, coś, co było jednoznacznie zaadresowane do niego.„Ja jestem Rand al’Thor.Ty znajdujesz się wewnątrz mojej głowy”.„Wewnątrz.? Nie! Jestem sobą! Jestem Lews Therin Telamon! Jestem sobąąąąąą!” - Wrzask ścichł w oddali.„Wróć! - wykrzyknął Rand.- Czyja śmierć? Odpowiedz mi, a żebyś sczezł!” Cisza.Poruszył się niepewnie.Wiedza jest ważna, ale martwy człowiek, mówiący w jego wnętrzu o śmierci, sprawił, że poczuł się nieczysty, jakby muśnięty najlżejszym dotknięciem skazy saidina.Kiedy coś dotknęło jego dłoni, omal ponownie nie pochwycił Źródła, zanim zorientował się, że to Aviendha.Musiała chyba błyskawicznie wskoczyć w swoje ubranie, a jednak wyglądała, jakby poświęciła godzinę na ułożenie każdego włoska z osobna, idealnie wedle precyzyjnego projektu.Ludzie powiadali, że Aielowie nie okazują żadnych emocji, ale oni tylko zachowywali się z większą rezerwą niźli większość nacji.Z ich twarzy wyczytać można było dokładnie tyle samo, co z twarzy każdego człowieka, trzeba było tylko wiedzieć, czego szukać.Aviendha rozdarta była właśnie między troską o niego a chęcią wyładowania gniewu.- Dobrze się czujesz? - zapytała.- Tylko się zamyśliłem - odparł jej.Zgodnie z prawdą.„Odpowiedz mi, Lewsie Therinie! Wróć i odpowiedz mi!” Skąd ten pomysł, że cisza będzie stanowiła najlepszą oprawę dla tego poranka?Na nieszczęście Aviendha uwierzyła mu na słowo, a skoro nie było powodu do zatroskania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]