[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Atoli Bęlit nie chciała tracić czasu na długi rejs ku południowym wyspiarskim królestwom, gdzie zwykła była rekrutować swych bukanierów.Paliła się z chęci do najświeższej przygody; tedy wpłynęła „Tygrysica” w ujście rzeki, a wioślarze mocniej naparli na wiosła, by sprostać krzepkiemu nurtowi.Minęli pierwszy zakręt, kryjący tajemnice rzeki przed spojrzeniem z morza.Zachód słońca zastał ich prących w górę i omijających piaszczyste łachy, na których wiły się osobliwe gady.Zwykłego nawet krokodyla nie ujrzeli ani żadnego czworonogiego zwierzęcia czy ptaka, co by przybieżał na brzeg wody pochłeptać.Potem pochłonęła ich głęboka ciemność, poprzedzająca wzejście księżyca, i płynęli między brzegami nieprzeniknionymi jak mroczne palisady, z których dobiegały szmery tajemnicze i głosy skradających się kroków, i lśnienie ponurych oczu.A raz dał się słyszeć okrzyk nieludzki - jakby kpina przeraźliwa - krzyk, uznała Bęlit, małpi, i zaraz dodała, że dusze grzeszne są w tych człekopodobnych więzione stworzeniach jako kara za dawne zbrodnie.W to Conan wątpił, w hyrkańskim bowiem grodzie widział niegdy trzymaną w złoconej klatce jedną z owych prymitywnych, smutnookich bestii, i nic w niej nie było z demonicznej złośliwości, co pobrzmiewała teraz w skrzeczącym śmiechu dobiegającym z czarnej dżungli.Potem wstał księżyc, jak plama krwi w hebanowej ramie, i powitała go dżungla potwornym zgiełkiem.Ryki, wycie i jęki przyprawiały czarnych wojów o drżenie; ale dostrzegł Conan, że cały ów hałas szedł z głębi dżungli, jakby zwierzęta, na równi z ludźmi, unikały mrocznych wód Zarkheby.Wzniósłszy się ponad czarną gęstwę drzew i rozkołysane listowie, osrebrzył księżyc rzekę, i fala, którą pozostawiała za sobą „Tygryska”, stała się smugą roziskrzonych, fosforyzujących bąbelków, a później coraz szerszym traktem z pękających klejnotów.Wiosła, pogrążane w świecące wody, wyłaniały się spowite w mroźne srebro.Chwiały się r pióra na głowach wojowników i chłodnym blaskiem lśniły kamienie na rękojeściach mieczy.Owo zimne światło wznieciło lodowy płomień z klejnotów zdobiących czarne pukle Bęlit, gdy ta złożyła gibką swą postać na skórze lamparta, rzuconej na pokład.Wsparta na łokciu, z głową w smukłych dłoniach, wpatrywała się w twarz Conana, który spoczywał u jej boku, a lekki wiatr mierzwił jego czarną grzywę.I oczy Bęlit, jak ciemne klejnoty, płonęły w świetle księżyca.- Tajemnicą jesteśmy otoczeni i grozą - rzekła.- I podążamy w dziedzinę koszmarów i śmierci.Czy lękasz się, Conanie?Wzruszenie opancerzonych ramion starczyło za odpowiedź.- I ja się nie boję - ciągnęła w zadumie.- Nigdym się nie bała.Zbyt często patrzyłam w rozwartą paszczękę Śmierci.Conanie, czy lękasz się bogów?- Zbyt wiele do czynienia z nimi mieć nie pragnę - odparł barbarzyńca powściągliwie.- Jedni bogowie tędzy są w czynieniu krzywdy, inni - w pomocy udzielaniu; tak przynajmniej prawią kapłani.Mitra Hyboryjczyków mocnym musi być bogiem, skoro jego lud grody na całym wzniósł świecie.A przecież nawet Hyboryjczycy drżą przed Setem.A Bel, patron złodziei, dobrym jest bogiem.Dowiedziałem się o nim, gdym był złodziejem w Zamorze.- Zali masz własnych bogów? Nigdym nie słyszała, byś ich wzywał.- Crom z nich najpotężniejszy.Na wielkiej mieszka górze.Nie ma po co go wzywać, bo niewiele się troszczy, czy żyje człek, czy ginie.Lepiej gębę trzymać zawartą, by uwagi jego na się nie zwrócić, bo łacniej zagładę sprowadzi niż szczęście! Ponury jest i nieczuły, ale w chwili narodzin tchnie w duszę człeka siłę do walki i ubijania.Czegóż więcej od bogów można żądać?- A światy za rzeką śmierci? - nalegała.- Ani tu, ani tam nie masz w wierze mego ludu nadziei - odparł Conan.- W tym świecie daremnie walczy człek i cierpi, rozkosz najdując jeno w najczystszym bitewnym szale; gdy umiera, dusza jego wstępuje w szarą, mglistą krainę pełną chmur i mroźnych wiatrów, by tam bez pociechy po wieczność wędrować.Bęlit zadygotała.- Życie, choćby najgorsze, lepsze od takiego losu.W co tedy wierzysz, Conanie?Wzruszył ramionami.- Poznałem wielu bogów.Kto ich istnieniu przeczy, równie jest ślepy jak ten, co zbyt głęboko w nich wierzy.Nie wnikam, co śmierć mi przyniesie.Może ciemność tylko, jak głoszą nemedyjscy mędrcy, albo ową dziedzinę lodu i chmur, albo śnieżne równiny i sklepione izby Valhalli ludów Nordheimu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]