[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To zestawienie skutecznie odstraszyło Padaw­skiego, lecz od tej chwili darzył on Colmana skrytą nienawiścią.- Co to za jedni? - spytał Jay, zauważywszy napięcie Colmana.- Złe wieści - syknął Colman przez ściśnięte zęby.- Mów spokojnie dalej, nie rozglądaj się.- Mam to w dupie! - ryczał Padawski, gdy trójka toczyła się w stronę kontuaru.- Mam to głęboko w dupie, móóóję wam.Jeśli ten zasraniec chce, żeby.- Przerwał nagle.- Popatrz, kogóż my tu mamy? Złotowłosy chłopczyk z kompanii “D", z tych kretynów na tyle cwanych, by spieprzyć całe ćwiczenia pierwszego dnia.- Colman czuł drżenie podłogi, gdy ciężkie kroki zbliżały się do lory.Nieznacznie zmienił pozycję nóg pod stołem i położenie ciała tak, by być gotowym do poderwania się w każdej chwili.Wygodniej ujął w dłoń filiżankę do połowy wypełnioną gorącą kawą.Spojrzał na złośliwie uśmiechniętego o trzy stopy od stolika Padawskiego.- Spotkanie prywatne - mruknął cichym, ale groźnym gło­sem.- Spływaj.- Hej, chłopcy, złotowłosy ma nową dziewczynkę! Popatrzcie! Chcesz nam coś powiedzieć, Colman? Zawsze cię podejrzewałem.­Obaj kaprale głośno zarechotali, jeden z nich zatoczył się na stolik w drugim rzędzie.Siedzący tam człowiek przeprosił i wyniósł się.W głębi lokalu zza kontuaru wyszedł zaniepokojony właściciel.Jay zbladł i siedział nieruchomo.Colman wlepił w Padawskiego płonący wzrok.Padawski jeszcze bardziej wyszczerzył zęby.Przy trzech na jednego i z chłopcem obok, wiedział, że ma Colmana w ręku.Padawski przysunął twarz do Jaya i chuchnął oddechem przesyconym zapachem piwa.- Hej, dziubasku, czy chciałbyś.- Dosyć - warknął Colman.- Odwal się od niego.Sprawę macie ze mną.Pójdę na was trzech, ale nie tutaj.On z tym nie ma nic wspólnego.Zaaferowany właściciel podsunął się bliżej, nerwowo gniotąc ścierkę w dłoniach.- Słuchajcie, nie chcę tu żadnych awantur.Ja po prostu podaję klientom co zamówione, w porządku? Goście też nie chcą awantury.Czemubyście wobec tego.- Ach, to te chłopczyki, co szukają awantury, tak? - rozległ się przyciszony głos z lekkim irlandzkim akcentem od drzwi wejściowych.Bret Hanlon stał oparty niedbale o framugę, z zimnym błyskiem w niebieskich oczach.Jego potężne ramiona zdawały się zasłaniać wejście na całą szerokość.Wyglądało, że jest zupełnie spokojny i odprężony, ale Colman zauważył, że Hanlon pochylił się lekko do przodu, dłonie zaś nieznacznie opuścił na wysokość ud.Obaj kaprale wymienili przestraszone spojrzenia, obecność Hanlona odwracała szanse, Padawski patrzył niepewnie, ale równo­cześnie nie chciał się niesławnie wycofywać.Przez parę sekund ciągnących się jak minuty atmosfera na sali naładowała się do granic wybuchu.Nikt nie drgnął.W tym momencie trzech żołnierzy Służby Specjalnej, wychodzą­cych z “Bowery", zatrzymało się, by sprawdzić kawiarnię.Dało to Padawskiemu poszukiwany pretekst.- Wychodzimy stąd - po­wiedział.Trio z buńczucznymi minami podążyło do drzwi, Hanlon zaś wszedł do środka i stanął z boku.U wyjścia Padawski zatrzymał się, by rzucić Colmanowi nienawistne spojrzenie.­Innym razem.A wtedy nie będziesz miał tyle szczęścia.- Wyszli.Na zewnątrz trzech SS - uranów zrobiło w tył zwrot i powoli odeszło.Hanlon zbliżył się, usiadł w loży.W sali wszystko wróciło do normy.- Wiedzieli, że tu jesteś, Steve.Podsłuchałem ich rozmowę u Rockefellera.Pomyślałem sobie, że wrócę i powłóczę się gdzieś tutaj.- Zawsze mówiłem, że masz dobre wyczucie chwili, Bret.- Czy ten fajny chłopak to ten Jay, o którym mi opowiada­łeś? - spytał Hanlon.- To Jay.Jay, to jest Bret, Bret Hanlon.Dowodzi jednym z plutonów i uczy walki wręcz.Nie zadzieraj z nim.- Czy to dlatego te typy się wyniosły? - spytał Jay, powoli odzyskując naturalny kolor twarzy.- Prawdopodobnie jedno z drugim miało coś wspólnego ­odpowiedział z uśmiechem Colman.- Z takimi szumowinami ma się do czynienia w wojsku.Nadal cię interesuje?- Sądzę, że będę musiał to przemyśleć - zgodził się Jay.Hanlon zamówił trzy hamburgery z garni i najbliższe pół godziny dwaj sierżanci spędzili na rozmowie z Jayem o życiu wojskowym, o futbolu i o tym, jak Stanislau przełamuje zastrzeżone kody publicznego banku pamięci.W końcu Jay oświadczył, że czas mu do domu, więc odprowadzili go przez kilka poziomów aż do centralnego dworca kapsuł na Manhattanie.- Czy wracamy do towarzystwa? - zapytał Hanlon, gdy po odjeździe Jaya do segmentu Maryland schodzili szerokimi schodami na forum na środkowym pokładzie.Colman zwolnił kroku i podrapał się w brodę.Nie miał na to ochoty.- Idź sam, Bret - powiedział.- Myślę, że się trochę powłóczę.Wolałbym zostać na chwilę sam.Rozmowa z Jayem przypomniała Colmanowi parę rzeczy, o których na co dzień nie miał ochoty myśleć.Życie było jak wojsko: brało ludzi, łamało ich na drobne kawałki i układało z powrotem tak, jak chciało.Tyle że nie robiło tego z ciałami, lecz z umysłami.Brało umysły dziecięce w okresie ich plastyczności i paraliżowało je, mówiąc, że są głupie; dezorientowało je przy pomocy ludzi, którzy z założenia wszystko mieli wiedzieć lepiej, ale nic z tego im nie przekazywali; na koniec terroryzowało je przy i pomocy Boga, który kochał wszystkich.A wtedy musztrowało je i ćwiczyło, dopóki słusznym nie stało się tylko to, co kazało im myśleć.Ten system zmienił Anitę w lalkę i próbował zrobić kukiełkę z Jaya, tak jak już ją zrobił z Bernarda.Zmieniał ludzi w magnetofony, które nagrywały i odgrywały słowa, i wpajał w nich przekonanie, że wiedzą wszystko o ludności planety, której nigdy me oglądali na oczy.I rozwalał czaszki czarnych chłopów, ponieważ chcieli oni uprawiać swe farmy, a nie chcieli, by ich dzieci przybijano gwoździami do ścian, następnie zaś mówił cywilom w Cape Town, że tak jest w porządku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl