[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic takiego nie nastąpiło, po pierwszy ch emocjach związany chz porażeniem prądem z poganiacza, nawet nastawionego na maksy malną moc, krowy zamieniłysię w to, czy m by ły powolne przeżuwacze.Kiedy wy czuwały zbliżającego się człowieka,starały się truchcikiem zejść mu z drogi, czasem wpadały na siebie, co powodowało, niczy mw dominie, kolejne niespieszne ruchy.W drugiej oborze zostały dwa by ki i to one mogły stanowićzagrożenie.Na razie jednak by ły spokojne, by ć może próbowały się zorientować, czy któraśz krów nie jest przy padkiem w rui.Ale nikt nie sprzedaje latującej sztuki.Szty wny wy chy lił ostrożnie głowę na zadaszony placy k z rampą, wagą dla krów i wejściemdo oddzielnego pomieszczenia zwanego izolatką.Widział stąd część tira, powoli przeszedł w jegokierunku, trzy mając w jednej dłoni pistolet, w drugiej krótkofalówkę.Kamery obejmowaływszy stkie pomieszczenia, liczy ł, że pozostawiony przed ekranem Mały go ostrzeże.Przy tulony dościany doszedł do paszarni, zajrzał, ale panował tu półmrok, żarówka w jedy nej lampie niedziałała, więc mógł ty lko liczy ć na światło latarni z podwórza i placu manewrowego.Pochy lił się, żeby spojrzeć na układ cieni pod podwoziem, w nadziei, że zobaczy kry jówkęintruza.Sarknął.Miazga niepotrzebnie próbował to załatwić po cichu.Powinni pójść ty ralierą i poprostu strzelać do wszy stkiego, co się porusza.Padłoby trochę krów, trudno, bracia Pariante napewno przeboleją stratę.Ostrożnie podbiegł do traktora.Wy jrzał, by zlustrować teren, przed sobą miał górę zboża napry zmie, przejście na podwórze.Chciał sprawdzić drugą część magazy nu, w której leżała górazeschnięty ch chlebków przy wożony ch przez znajomego Turka.Przy łoży ł do ust radio, włączy łprzy cisk nadawania i wy szeptał: W paszarni już go nie ma.W ty m momencie poczuł, żepotężna ręka owinęła mu się wokół szy i, poczuł narastający ucisk, wierzgnął, ale napastnikwzmocnił chwy t.Szty wny stracił grunt pod nogami.Po dwóch długich minutach przestałoddy chać.Walka trwała w najlepsze, brakowało ty lko dzwonów ogłaszający ch koniec i rozpoczęciekolejny ch rund.Brus bawił się znakomicie, wy kony wał zachęcające gesty, aby Witczak się niepoddawał.Zero, który wciąż widział dla siebie szansę wy łącznie w sprowadzeniu walki do parteru,wy czekał na dogodny moment i rzucił się na przeciwnika, objął go wpół, przy lgnął do mokrego odpotu ciała, próbował podciąć facetowi nogi, żeby razem padli na posadzkę.Miał jedną przewagę masę większą o jakieś dwadzieścia kilogramów.Brus starał się uderzać Witczaka w plecy ; Zerowiedział, że zaraz zrobi coś nieobliczalnego, urwie mu ucho albo spróbuje zerwać skalp, dlategozdecy dował się sam na coś, czego w zwy kłej walce nigdy by nie zrobił.Wbił zęby w ramię przeciwnika, zacisnął z całej siły jak dzikie zwierzę.Brus zawy ł.Jegokrzy k poniósł się po kolejny ch pomieszczeniach, przestraszy ł zapewne zwierzęta i wprawiłw konsternację ludzi.Drugą ręką sięgnął głowy Brusa i z całej siły wepchnął mu kciuk w oko.Turównież musiał pokonać swój wewnętrzny opór, nie my śleć o ty m, co w tej chwili robi, w cozagłębia się jego palec.Poczuł ciepłą tkankę tam, gdzie wbijał się jego nieobcinany długopaznokieć, który w końcu zatrzy mał się na kości.Brus upadł na ziemię, a Witczak, wściekły nasiebie, że zachował się jak bestia, że złamał wszelkie reguły cy wilizowanego świata, pochy lił sięi wy parował celny cios w szy ję przeciwnika, celując w jabłko Adama.Usły szał chrzęstłamiący ch się chrząstek, Brus zacharczał.Wy trzeszczy ł jedy ne sprawne oko, zsiniał i przestałoddy chać.Wpadł w drgawki, Zero odwrócił się, żeby nie patrzeć na swoje dzieło. Nareszcie szepnęło słodko widmo Szantalera, jakby jego najsilniejsze pragnienie właśniezostało zaspokojone.Ty mański wy jął broń z dłoni martwego gangstera i wpatry wał się w krótkofalówkę.Nie wiedział,ilu jeszcze wrogów zostało do pokonania, ale ucieszy ł się, że przy najmniej jednegowy eliminował.W głośniku zaszumiało, zaraz ktoś nada komunikat.I rzeczy wiście, do uszuTy mańskiego doszło krótkie py tanie: Szty wny, gdzie jesteś?.Domy ślił się, że wszy stkie robalezostały zaopatrzone w podobny sprzęt.Przy sunął sobie do ust czarny przedmiot, wcisnął przy ciski odpowiedział: Szty wny jest szty wny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]