[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie okazało się, na co czekali.I było to zupełnie nie to, czego oczekiwałem.Z południa nadleciał wielki helikopter transportowy, przystosowany specjalnie do mroźnego klimatu.Na jego kadłubie migały czerwone i zielone lampki, a dwa wielkie reflektory omiatały lód słupami światła.Obserwowałem ten pojazd z rosnącym niepokojem.A potem ujrzałem na jego boku znaki SM.Zbliżył się do grupy i wisiał kilka centymetrów nad powierzchnią lodu, który był zbyt cienki, by utrzymać jego ciężar.Powoli, gęsiego, funkcjonariusze SM wychodzili na lód, trzymając w dłoniach pistolety laserowe.Nie kiwnęli nawet głową w kierunku strażników, tylko podeszli wprost do więźniów i zaczęli ładować ich brutalnie, jednego po drugim, do wnętrza helikoptera.Pomimo że helikopter był wystarczająco obszerny, by pomieścić wszystkich pasażerów, to jednak niewątpliwie jego powrót musiał być teraz wolniejszy niż droga w tę stronę.Miałem nadzieję, iż będę w stanie podążać za nim, a przynajmniej zorientować się, co jest celem podróży, nim zabraknie mi energii.Pojazd uniósł się powoli, zawisł na wysokości jakichś czterdziestu metrów i trzymając się poniżej warstwy chmur, ruszył przed siebie.Podążyłem ostrożnie za nim.Wkrótce jednak stało się dla mnie jasne, iż nie dam rady.W pewnym momencie, tuż przed wejściem silnika na pełne obroty, udało mi się zbliżyć do pojazdu powietrznego na tyle, by odczytać z herbu SM nazwę miasta, w którym mieściła się jego baza.Centrum.Nigdy nie byłem w Centrum ani też nie spotkałem nikogo, kto by tam był, ale słyszałem o nim przeróżne historie.Mapa w mojej głowie poinformowała mnie, że leży ono daleko na południu, niemal na samym równiku, na zachodnim wybrzeżu, w odległości ponad dziesięciu tysięcy kilometrów.Niemożliwe, żeby helikopter przyleciał stamtąd - zabrałoby mu to wiele dni, uwzględniwszy jego średnią prędkość - ale Gray Basin znajdowało się całkiem blisko, jakieś trzysta pięćdziesiąt czy czterysta kilometrów na południe, dwie godziny lotu obciążonym helikopterem.Wykonałem więc zwrot i skierowałem się ku Gray Basin, wpierw wprost na południe, tak żeby wykorzystać ewentualnie występujące po drodze punkty orientacyjne.Dotarcie do miasta, nawet z pomocą sprzyjających prądów powietrznych i dobrej pogody - a żadnego nie mogłem być pewny - i tak musi mi zabrać więcej niż dwie godziny.A przecież nie miałem najmniejszego pojęcia, na jak długo jeszcze starczy mi sił.W ciemności dołączył do mnie jakiś cień.Byłem już bardzo zmęczony i kompletnie przygnębiony; leciałem zupełnie instynktownie i automatycznie, inaczej zauważyłbym go wcześniej.Kiedy zrównał się ze mną, nie zrobiłem nawet żadnego uniku - tak byłem wyczerpany, na szczęście wszelkie tego typu manewry okazały się zbędne.- Tari?- To ty, Quarl?- Tak.Do diabła, tak mi przykro, Tari.- Nam wszystkim jest przykro.Mnie jest przykro, tobie jest przykro, a pozostałym jest szczególnie przykro.I nic to nie zmieni.Jest jak jest, Quarl.I od tego musimy zacząć.- Wiesz, że ich nigdy nie dogonimy?- Wiem - westchnąłem.- Sądzę jednak, że wiem, dokąd się udają, i to musi nam na razie wystarczyć.Przynajmniej jest to miasto, które znam jak własną kieszeń i może uda mi się do niego wślizgnąć bez większych kłopotów.- Masz chyba na myśli nas.Boja idę z tobą.To są również i moi przyjaciele, Tari.- Nie, Quarl.To by się nie udało.Natychmiast by cię dopadli i to pomimo twojej mocy.To zupełnie inny świat, świat zbudowany, by utrzymywać wszystkich w swym wnętrzu i by widzieć, co robi każdy jego mieszkaniec w każdym momencie dnia i nocy.Ja ten świat znam i znam zasady, na jakich on działa.Ty nie.Dopadliby cię w ciągu dziesięciu minut.- To przynajmniej drogo mi zapłacą za te dziesięć minut! - parsknęła gniewnie.- Idę.- Raczej bym cię zabił, Quarl, gdybym tylko mógł, dla dobra pozostałych.- Co takiego?- Oni by cię nie zabili.Pozbawiliby cię tylko przytomności, jak tamtych na lodzie.A potem zabraliby cię do miejsca, które jest prawdziwym piekłem i tam obrabowaliby cię z umysłu i duszy i dowiedzieli tego wszystkiego, co wiesz.- Nie ulegnę tak łatwo torturom!Westchnąłem.Jak wyjaśnić działanie psychomaszyny kobiecie z epoki kamienia łupanego?- Nie ma żadnych tortur.Żadnego bólu.Nie jesteś sobie w stanie nawet wyobrazić, co oni potrafią zrobić.A kiedy cię pochwycą, dowiedzą się, gdzie ja jestem, i pochwycą również mnie.To przecież bez sensu, Quarl.Muszę to zrobić sam.- Mówisz dziwnie, Tari.Nie jak wojownik idący na ratunek swoim bliskim, ale jak ktoś, kto utracił całą nadzieję.- Nie, tak daleko jeszcze sprawy nie zaszły, chociaż jest trochę racji w tym, co mówisz.Przede wszystkim jestem zmęczony.Wykorzystuję już ostatnie rezerwy energii, a świt i punkty orientacyjne informują mnie, że pozostały mi co najmniej dwie godziny lotu.A przyznaję też, że wolałbym teraz wracać do domu.- I mimo to jednak tam pójdziesz.Nie wydajesz się zaskoczony tą sytuacją.- Bo i nie jestem.Jakoś skądś wiedziałem, że tak to się skończy, że dojdzie do ostatecznego pościgu, do ostatecznego polowania.I to wtedy, kiedy odkryłem, na czym mi naprawdę zależy, i zamierzałem zrezygnować ze wszystkiego innego.- Zaśmiałem się gorzko.- Widocznie tak miało być, Quarl.Mogłem widzieć szczęście, trzymać je w dłoniach, ale nie byłem w stanie sobie uświadomić, że posiadam to, na czym najbardziej mi zależy, dopóki to nie znikło.- U mojego ludu, u Kuzmów, istnieje silna wiara w los i przeznaczenie - powiedziała Quarl.- Każdy się rodzi dla swego przenaczenia, chociaż go nie zna.Dlatego potrafię zrozumieć to, co czujesz, mój przyjacielu z gwiazd.Być może jednak zwyciężysz, co? Jeśli coś jest warte, by poświęcić temu swe życie, to warto i dla tego czegoś ryzykować życie.A może ona ma rację, pomyślałem.Te pięćdziesiąt pięć osób w kanałach, ci rewolucjoniści na niby, te bawiące się ogniem dzieci, oszukujące same siebie, mieli przecież swój moment prawdy.Sprawa jednak nie okazała się być wartą ich nędznych żywotów, chociaż czekały ich straszliwe cierpienia.Bez ryzyka nic się nie zyska.Najwyraźniej jednak przekonałem Quarl, iż mogłaby narazić na niebezpieczeństwo mą misję.- Co chcesz, abym zrobiła, Tari? - spytała.- Wróć do cytadeli.Opowiedz, co się wydarzyło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]