[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem wrócił do skutera po plastikową płachtę, w którą zamierzał owinąć ciało.Wtedy właśnie jakiś ciemny kształt przesłonił na moment słońce.Jack podniósł wzrok ku niebu, spodziewając się ujrzeć tam chmurę.Ale zobaczył tylko niczym niezmącony błękit.Wyciągnął płachtę i podszedł do jelenia.Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy rozkładał płachtę obok martwego ciała.Zwierzę zaplątało się w gęstwinie i Jack musiał wyłamać kilka gałęzi, by uwolnić jego przednie nogi.Robiło się coraz zimniej.Obejrzał się nerwowo za siebie, spoglądając na świeży ślad jelenia, który niknął za krzakami niecałe trzydzieści jardów dalej.Wiatr zakołysał wierzchołkami drzew.Głęboko w jego psychice, gdzieś w gęstwinie splątanych emocji, gdzie żył prawdziwy Jack McGuigan, coś się poruszyło.Coś, co nie było częścią jego umysłu.Poczuł przypływ ogromnego gniewu.Szaleństwo.Ptaki i drobne zwierzęta były wszędzie.Dotknął go ciepły powiew powietrza.Odległy pomruk samochodów, gdzieś na autostradzie, mieszał się z pierwotną ciszą.Czuł, że coraz bardziej oddziela się od samego siebie.Z wściekłością patrzył na jelenia, skuter i stojącą obok postać, którą mógł być tylko on sam.Czuł pod dłońmi wierzchołki drzew, ciepłe i żywe.Drżały.Śnieg i drobne gałązki spadły na ziemię.Coś poruszyło się między drzewami.Światło zmieniło się, przesunęło, zaiskrzyło.Ktoś był tutaj, obok niego.Podniósł broń i rozejrzał się dokoła nerwowo.Powietrze stawało się coraz cieplejsze.Na śniegu błyszczała krew jelenia.- To koszmar - powiedział Taylor.Zmełł w ustach jakieś przekleństwo i opadł na oparcie krzesła.Tony Peters masował czoło nad lewym okiem, w miejscu, od którego zawsze zaczynały się dręczące go migreny.Na ekranie telewizora migały obrazy ze Zgromadzenia Ogólnego, gdzie za chwilę miał paść wniosek o udostępnienie Rotundy społeczności międzynarodowej.Później wniosek ten musiała rozpatrzyć Rada Bezpieczeństwa.- Będziemy musieli zawetować ten idiotyzm - mruknął prezydent posępnie.Peters uważał, że mogą zażegnać jeszcze burzę, i wiedział, że teraz najważniejszym jego zadaniem jest uspokojenie prezydenta, zapobieżenie pochopnym i niepotrzebnym działaniom.- Wszyscy wiedzą, że nie może pan tak po prostu oddać własnego terytorium.Nawet gdybyśmy chcieli; to własność prywatna.Taylor roześmiał się.- No, nie wiem.W historii jest już mnóstwo podobnych precedensów.Ale to i tak nie ma znaczenia.To byłoby złe posunięcie.-I polityczne samobójstwo.- Więc uważasz, że tak naprawdę nikt się tym nie przejmuje?- Nie, oczywiście, że nie.Wszyscy są przerażeni.Ale nie brakuje ludzi, którzy nie zmarnują żadnej szansy, żeby utrudnić nam życie.- No i świetnie im idzie.- Prezydent dolał sobie sherry i zaproponował to samo Petersowi.Tony potrząsnął głową.- Kto mógł przypuszczać, że w raju jest ropa? - westchnął Matt Taylor.- Nie mamy ani chwili spokoju.- To nie powinno mieć dla nas znaczenia - wzruszył ramionami jego doradca.- Ile ropy można dostarczyć na światowy rynek, transportując ją w beczkach przez to urządzenie?Użył dobrego argumentu i prezydent przez chwilę poczuł się lepiej.Przynajmniej jedna dobra wiadomość.- Ale w końcu nabierze znaczenia - powiedział.- Znajdziemy jakiś sposób, żeby to ściągnąć na Ziemię.Wszyscy o tym wiedzą.Ale to nie jest najważniejszy problem, prawda?- Zgadza się.Taylor rozumiał, że stawką w owej grze jest coś więcej, niż gospodarka i wybory.Wydawało się to nieprawdopodobne, ale droga do gwiazd stanęła przed nimi otworem.Bał się nawet myśleć o konsekwencjach.Nie chciał zamykać bramy.Człowiek, który by to zrobił, nie zyskałby sobie wdzięczności następnych pokoleń.A Matt Taylor, jak każdy prezydent, chciał, by historia oceniła go dobrze, jak najlepiej.Przedtem uważał, że osiągając to stanowisko już zapisze się wyraźnie na kartach historii.Lecz kiedy znalazł się w Białym Domu, pozazdrościł sławy Waszyngtonowi, Lincolnowi, Rooseveltowi i Trumanowi.Uważał, że nigdy im nie dorówna, bo prawdziwą wielkość można osiągnąć tylko w czasie kryzysu.Każda administracja miała swoje problemy, ale dopóki nie pojawiła się Rotunda, problemy Taylora były całkiem przyziemne; nie musiał formować pierwszego rządu, nie musiał ratować Unii ani walczyć z Hitlerem.Teraz doczekał się kryzysu.I to nie byle jakiego.Musiał tylko obrać właściwy kurs.Ale jaki, do diabła, był ten właściwy kurs?- Tony - powiedział.- Myślę, że mamy już dość.Siuksowie nie chcą z nami współpracować, więc musimy znaleźć jakiś inny sposób, by zamknąć tę diabelską maszynę.Nie pozwolę, by kraj rozpadł się na moich oczach.Walhalla, Północna Dakota, 27 marca (AP)Mieszkaniec Północnej Dakoty zginął tego ranka pod kołami furgonetki.Niejaki Jack McGuigan z Fort Mojtie wybiegł z lasu przy drodze 32 prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu.McGuigan był w lesie na polowaniu, choć obecnie obowiązuje okres ochronny.O milę od miejsca wypadku znaleziono jego skuter śnieżny.Skuter był sprawny.Policja nie potrafi wyjaśnić, dlaczego kłusownik porzucił skuter ani dlaczego biegi.Śledztwo jest w toku.McGuigan zostawił żonę, Jane, i dwójkę dzieci.- Doktorze Deekin, jest pan absolutnie pewien, że to, co zobaczył pan w Rotundzie, nie było zwykłym przywidzeniem?Cass spojrzał prosto w kamerę.- Tak - odparł, - Jestem tego pewien.- Dlaczego ludzie z Johnson's Ridge nie mówią nic na ten temat? Czyżby to była tajemnica?Deekin zastanawiał się przez chwilę.- Nie sądzę - powiedział w końcu.-To coś, to stworzenie, jest niewidzialne.Mogą po prostu nie wiedzieć o jego istnieniu.- Twierdzi pan więc, że coś, czego nie można zobaczyć, przeszło przez port?-Tak.- I jest teraz w Północnej Dakocie?- Tak.Myślę, że tak.Dziennikarz prowadzący program odwrócił się do kamery.- Być może mamy więc niewidzialnego gościa.Za chwilę spróbujemy ustalić, czy istnieje jakiś związek pomiędzy przeżyciami doktora Deekina, relacją z odległej stacji kolejowej, gdzie słyszano jakieś tajemnicze głosy, i niewyjaśnioną śmiercią myśliwego w pobliżu Johnson's Ridge.25To ja płynę na wietrzeTo ja szepczę w powietrzu.Wiersz ChippewejówFRAGMENT PROGRAMU „Wiadomości z Jimem Lehrerem” z 28 marca.Rozmowa z doktorem Edwardem Bannermanem, dwukrotnym laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki.Rozmowa dotyczy „gwiezdnego mostu” z Północnej Dakoty.BANNERMAN: Być może mamy do czynienia z czymś, co fizycy nazywają mostem, to jest połączeniem między różnymi wszechświatami.Mgławica widoczna na niebie Edenu wcale nie musi być naszą Mgławicą Koński Łeb.Nie wiemy tego jeszcze.I prawdę mówiąc, być może nigdy się nie dowiemy.Byłoby to ogromnym rozczarowaniem dla ludzi, którzy chcieli wykorzystać tę technologię do podróży do San Francisco czy Nowego Jorku.LEHRER: Nie trafiliby do Nowego Jorku?BANNERMAN: Och, przypuszczam, że trafiliby.Tyle że to nie byłby nasz Nowy Jork.Jeri Tully miała osiem lat.Umysłowo zatrzymała się na poziomie trzech.Lekarze uprzedzali jej rodziców, że raczej nie można liczyć na poprawę.Nikt nie wiedział, co się stało Jeri.W żadnej ze spokrewnionych rodzin nie występowały wcześniej takie zaburzenia.Dziewczynka miała dwóch młodszych braci i obaj byli normalni.Jej ojciec był strażnikiem granicznym, a matka pracowała kiedyś jako sekretarka w kancelarii prawniczej.Porzuciła wszelkie nadzieje na zrobienie kariery, kiedy przyjechała za swoim mężem do Fort Moxie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]